Ucieczka par spiętych łańcuchami, przedzieranie się przez trzciny i zarośla, brodzenie po kolana w wodzie, czołganie pod drutem kolczastym, przedzieranie się przez ciemne korytarze piwnic to tylko niektóre z atrakcji na trasie legendarnego już Katorżnika, którego stałym uczestnikiem jest elblążanin, Mariusz Kamiński.
Jak co roku i tym razem Mariusz Kamiński z Elbląga wziął udział w katorżniczym wyścigu, który niedawno odbył się jak zwykle w Lublińcu pod Częstochową. Nie bez sukcesów. Elblążanin zajął w nim drugie miejsce.
Przypominamy, że Mariusz Kamiński, żołnierz 13. Elbląskiego Pułku Przeciwlotniczego, jest niestrudzonym, doświadczonym zawodnikiem, od lat biorącym udział w wielu niełatwych biegach i maratonach. Nieraz już zdawaliśmy na naszych łamach relację z jego sukcesów, będących owocem katorżniczego wysiłku. Brodzenie po szyję w wodzie, przedzieranie się przez muł, trzciny i wodorosty, bieg przez bagna, czołganie przez długie rury - to tylko niektóre z atrakcji czekające na śmiałków na trasie Biegu Katorżnika.
- Jak śpiewał Zbigniew Wodecki "Jak co roku w Chałupach, gdy zaczyna się upał ...", tak ja, jak co roku, gdy zaczyna się Katorżnik, biorę w nim udział. Tym razem zająłem drugie miejsce – mówi z dumą po tegorocznym maratonie Mariusz Kamiński. -„Katorżnik” katuje, upadla i miesza z błotem – mówił rok temu po tym samym biegu.
W zeszłym roku Mariusz zajął w wyścigu trzecie miejsce, była to wtedy jedna z najcięższych edycji Katorżnika. Pokonał trasę długości 12 km z wynikiem 2:39:44. Zwycięzca był szybszy o dwie i pół minuty.
- Nowością w tej edycji biegu była ucieczka par spiętych łańcuchami – mówi Mariusz - które swoje katusze rozpoczęły punktualnie o północy. Przed wyruszeniem na trasę zostały poddane czterogodzinnemu pokazowemu szkoleniu ze sztuki przetrwania w charakterze zakładników. Dopiero gdy nastał świt uwolniono je i przy odgłosach wybuchających petard puszczono na trasę. Wybuchy obudziły nawet śpiących w odległym o półtora kilometra ośrodku „Posmyk”! – dodaje nasz maratończyk.
Bieg dostarczył dodatkowej dawki emocji. Trasa okazała się wyzwaniem. Część zawodników trafiła nawet rankiem na włóczącego się po polach byka.
- Co najbardziej ekscytujące ów byk okazał się sympatykiem biegania i przypuścił szarżę na uczestników ucieczki. Grupie udało się uciec do lasu, gdzie wpadła na jednego z organizatorów, który omal nie zdyskwalifikował jej za skracanie trasy – mówi Mariusz Kamiński.
Ucieczkę ukończyły 33 pary, a ostatnie z nich na trasie spędziły aż pięć godzin.
- Tegoroczna trasa była zaskakująca. Start nie odbył się jak w ostatnich edycjach na plaży w Silesianie, ale przy drugim, odległym o około 3 km od mety jeziorze – opowiada Mariusz.
Na początek organizatorzy zapewnili trochę więcej biegania w stosunku do poprzednich edycji. Nie zabrakło innych atrakcji ,jak przedzieranie się przez zarośla i trzciny, brodzenie po kolana w wodzie.
- Od samego początku starałem się utrzymywać w pierwszej trójce – mówi maratończyk. - Udawało mi się to dopóki nie rozwiązało mi się sznurowadło, po tym jak przedzierałem się przez pierwsze chaszcze i zarośla. Chwilowa przerwa na zawiązanie buta odbiła się na stracie do pierwszej dwójki i zbliżenie się kolejnych zawodników do mnie – dodaje.-
W pewnym momencie trasa była tak zawiła i pokręcona, że pomyślałem, że biegnę w złym kierunku. Zauważyłem jednak zawodnika biegnącego przede mną. Na szczęście okazał się nim zawodnik z pierwszej dwójki.
Coraz trudniej było Mariuszowi wyciągać nogi z błota. Coraz częściej łapały go delikatne skurcze. Po kilku chwilach udało mu się wyprzedzić zawodnika i przesunąć na drugą lokatę.
- Z oddali było już słychać znany mi głos komentatora, a znajome zabudowania świadczyły o końcowych metrach trasy – mówi Mariusz.
Zostało mu tylko wejście do starych budynków na czworaka, pokonanie ciemnych piwnicznych korytarzy, wspięcie się po belkach zawieszonych na linach na taras pierwszego pietra, zbieg schodami, czołganie pod drutem kolczastym, przejście pod mostkiem. Na koniec "honorowa" runda po molo i upragniona meta.
- Kolejna podkowa na szyję i radość z ukończonego biegu i z drugiego miejsca. Do pierwszego zawodnika zabrakło mi około jednej minuty – mówi szczęśliwy elblążanin. - Na trasie spędziłem dwie godziny. Były to dwie godziny męczarni: brodzenia w błocie, po pas w wodzie ze skurczami, obtarciami i siniakami, ale było warto – dodaje.
Mariuszowi Kamińskiemu gratulujemy sukcesów i czekamy na kolejne.
Przypominamy, że Mariusz Kamiński, żołnierz 13. Elbląskiego Pułku Przeciwlotniczego, jest niestrudzonym, doświadczonym zawodnikiem, od lat biorącym udział w wielu niełatwych biegach i maratonach. Nieraz już zdawaliśmy na naszych łamach relację z jego sukcesów, będących owocem katorżniczego wysiłku. Brodzenie po szyję w wodzie, przedzieranie się przez muł, trzciny i wodorosty, bieg przez bagna, czołganie przez długie rury - to tylko niektóre z atrakcji czekające na śmiałków na trasie Biegu Katorżnika.
- Jak śpiewał Zbigniew Wodecki "Jak co roku w Chałupach, gdy zaczyna się upał ...", tak ja, jak co roku, gdy zaczyna się Katorżnik, biorę w nim udział. Tym razem zająłem drugie miejsce – mówi z dumą po tegorocznym maratonie Mariusz Kamiński. -„Katorżnik” katuje, upadla i miesza z błotem – mówił rok temu po tym samym biegu.
W zeszłym roku Mariusz zajął w wyścigu trzecie miejsce, była to wtedy jedna z najcięższych edycji Katorżnika. Pokonał trasę długości 12 km z wynikiem 2:39:44. Zwycięzca był szybszy o dwie i pół minuty.
- Nowością w tej edycji biegu była ucieczka par spiętych łańcuchami – mówi Mariusz - które swoje katusze rozpoczęły punktualnie o północy. Przed wyruszeniem na trasę zostały poddane czterogodzinnemu pokazowemu szkoleniu ze sztuki przetrwania w charakterze zakładników. Dopiero gdy nastał świt uwolniono je i przy odgłosach wybuchających petard puszczono na trasę. Wybuchy obudziły nawet śpiących w odległym o półtora kilometra ośrodku „Posmyk”! – dodaje nasz maratończyk.
Bieg dostarczył dodatkowej dawki emocji. Trasa okazała się wyzwaniem. Część zawodników trafiła nawet rankiem na włóczącego się po polach byka.
- Co najbardziej ekscytujące ów byk okazał się sympatykiem biegania i przypuścił szarżę na uczestników ucieczki. Grupie udało się uciec do lasu, gdzie wpadła na jednego z organizatorów, który omal nie zdyskwalifikował jej za skracanie trasy – mówi Mariusz Kamiński.
Ucieczkę ukończyły 33 pary, a ostatnie z nich na trasie spędziły aż pięć godzin.
- Tegoroczna trasa była zaskakująca. Start nie odbył się jak w ostatnich edycjach na plaży w Silesianie, ale przy drugim, odległym o około 3 km od mety jeziorze – opowiada Mariusz.
Na początek organizatorzy zapewnili trochę więcej biegania w stosunku do poprzednich edycji. Nie zabrakło innych atrakcji ,jak przedzieranie się przez zarośla i trzciny, brodzenie po kolana w wodzie.
- Od samego początku starałem się utrzymywać w pierwszej trójce – mówi maratończyk. - Udawało mi się to dopóki nie rozwiązało mi się sznurowadło, po tym jak przedzierałem się przez pierwsze chaszcze i zarośla. Chwilowa przerwa na zawiązanie buta odbiła się na stracie do pierwszej dwójki i zbliżenie się kolejnych zawodników do mnie – dodaje.-
W pewnym momencie trasa była tak zawiła i pokręcona, że pomyślałem, że biegnę w złym kierunku. Zauważyłem jednak zawodnika biegnącego przede mną. Na szczęście okazał się nim zawodnik z pierwszej dwójki.
Coraz trudniej było Mariuszowi wyciągać nogi z błota. Coraz częściej łapały go delikatne skurcze. Po kilku chwilach udało mu się wyprzedzić zawodnika i przesunąć na drugą lokatę.
- Z oddali było już słychać znany mi głos komentatora, a znajome zabudowania świadczyły o końcowych metrach trasy – mówi Mariusz.
Zostało mu tylko wejście do starych budynków na czworaka, pokonanie ciemnych piwnicznych korytarzy, wspięcie się po belkach zawieszonych na linach na taras pierwszego pietra, zbieg schodami, czołganie pod drutem kolczastym, przejście pod mostkiem. Na koniec "honorowa" runda po molo i upragniona meta.
- Kolejna podkowa na szyję i radość z ukończonego biegu i z drugiego miejsca. Do pierwszego zawodnika zabrakło mi około jednej minuty – mówi szczęśliwy elblążanin. - Na trasie spędziłem dwie godziny. Były to dwie godziny męczarni: brodzenia w błocie, po pas w wodzie ze skurczami, obtarciami i siniakami, ale było warto – dodaje.
Mariuszowi Kamińskiemu gratulujemy sukcesów i czekamy na kolejne.
dk