
- Wersja Tomka wydaje mi się niemożliwa, bo nie słyszałam hałasu w pokoju Szymonka. Nic mi też nie mówił, że przewrócił się na dziecko – tak zeznawała dziś (21 czerwca) przed sądem Marietta W., matka półtorarocznego Szymonka, który zmarł w grudniu 2008 r. w jednym z mieszkań przy ul. Nowowiejskiej.
Proces Tomasza M., oskarżonego o pobicie ze skutkiem śmiertelnym półtorarocznego synka swojej byłej dziewczyny toczy się przed elbląskim sądem już po raz trzeci. W pierwszym procesie (wyrok zapadł w grudniu 2009 r.) sąd przychylił się do wersji oskarżonego i za nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka wymierzył mu karę dwóch lat pozbawienia wolności. Uchylił także decyzję o tymczasowym aresztowaniu. Odwołanie od wyroku złożyła elbląska prokuratura. Sąd Apelacyjny w Gdańsku nakazał ponowne rozpoczęcie procesu.
W sierpniu 2011 r. zapadł kolejny, surowszy wyrok. Tomasz M. został skazany na karę 7 lat i 8 miesięcy pozbawienia wolności za śmiertelne pobicie półtorarocznego Szymonka. Tym razem apelację złożyła obrona. Sprawa wróciła do ponownego rozpatrzenia. Oskarżony odpowiada z wolnej stopy.
Według biegłych, przyczyną śmierci dziecka była ostra niewydolność krążenia, która wystąpiła na skutek krwotoku do jamy brzusznej z uszkodzonej wątroby oraz stłuczenie serca. Nie potrafili jednak z całą pewnością określić mechanizmu powstania tych obrażeń. Za najbardziej prawdopodobną wersję przyjęli co prawda uderzenie pięścią lub nogą w dolną część klatki piersiowej malucha, ale nie wykluczyli, że obrażenia powstały na skutek przewrócenia się na dziecko osoby dorosłej. A taką wersję wydarzeń przedstawia oskarżony.
Tomasz M. odmówił składania wyjaśnień oraz odpowiedzi na pytania stron. Podtrzymuje swoją wersję wydarzeń i twierdzi, że dziecka nie uderzył, a przewrócił się na nie podczas karmienia. Proces jest trudny, poszlakowy, brakuje świadków zdarzenia, do którego doszło w grudniowy poranek w pokoju małego Szymonka. Za ścianą, w drugim pokoju była w tym czasie matka dziecka, którą dziś – w obecności biegłych z zakresu psychologii i psychiatrii – przesłuchał sąd. Kobieta została doprowadzona z zakładu karnego w Grudziądzu, gdzie odbywa karę pozbawienia wolności.
Po raz kolejny musiała opowiedzieć o tamtym tragicznym poranku.
- Rano, gdy Szymon się obudził i marudził w swoim łóżeczku Tomek sam powiedział, że go nakarmi – mówiła Marietta W. – Przygotowałam mleko i on poszedł do pokoju obok. Ja w tym czasie nie spałam, był włączony telewizor, ale cicho. Zza ściany nie dochodziły hałasy. Słyszałam tylko szuranie fotela i później marudzenie Szymonka. To nie był płacz, ale właśnie takie marudzenie, jakby nie chciał pić mleka. Tomek wrócił i powiedział mi, że mały nie chce jeść. Sam wyszedł do fryzjera.
Później kobieta zajrzała do pokoju synka, wyjęła go z łóżeczka, mały trochę się bawił, ale był senny. Położyła więc go z powrotem. Około godziny 11, zaniepokojona, że dziecko nadal śpi zajrzała do pokoju. Szymonek nie oddychał...
W związku z tym, że kobieta nie pamiętała wszystkich szczegółów, sędzia odczytał jej wcześniejsze zeznania. Marietta płakała.
Dzisiaj przyznała, że wersja, jaką przedstawia oskarżony wydaje jej się niemożliwa. Po pierwsze, w pokoju nie było zbyt ciemno, bo sama wstawała w nocy do dziecka i bez problemu podeszła do łóżeczka (nie potykając się o zabawki rzekomo rozrzucone na podłodze), by nakarmić Szymonka. Okno nie było zasłonięte, a światło rzucały uliczne latarnie. Po drugie stwierdziła, że gdyby oskarżony przewrócił się to ona na pewno, by to usłyszała. Mieszkanie jest akustyczne, pokoje obok siebie, a drzwi były otwarte – w każdym z nich. Ponadto w pokoju Szymonka na podłodze były panele i każdy upadek, nawet przedmiotu, byłoby słychać.
Sędzia chciał też wiedzieć, czy w pokoju Szymonka były ślady rozlanego mleka z butelki, którą oskarżony miał karmić dziecko.
- Gdyby butelka upadła to mleko by się wylało, bo otwór w smoczku był spory, a mieszanka gęsta – mówiła Marietta W. – Nie zauważyłam jednak żadnych śladów.
Oskarżony zabrał głos tylko raz, by dodać, że w pokoju dziecka, na środku podłogi leżał dywanik. Dziś sąd wysłuchał także zeznań matki Marietty W.
W sierpniu 2011 r. zapadł kolejny, surowszy wyrok. Tomasz M. został skazany na karę 7 lat i 8 miesięcy pozbawienia wolności za śmiertelne pobicie półtorarocznego Szymonka. Tym razem apelację złożyła obrona. Sprawa wróciła do ponownego rozpatrzenia. Oskarżony odpowiada z wolnej stopy.
Według biegłych, przyczyną śmierci dziecka była ostra niewydolność krążenia, która wystąpiła na skutek krwotoku do jamy brzusznej z uszkodzonej wątroby oraz stłuczenie serca. Nie potrafili jednak z całą pewnością określić mechanizmu powstania tych obrażeń. Za najbardziej prawdopodobną wersję przyjęli co prawda uderzenie pięścią lub nogą w dolną część klatki piersiowej malucha, ale nie wykluczyli, że obrażenia powstały na skutek przewrócenia się na dziecko osoby dorosłej. A taką wersję wydarzeń przedstawia oskarżony.
Tomasz M. odmówił składania wyjaśnień oraz odpowiedzi na pytania stron. Podtrzymuje swoją wersję wydarzeń i twierdzi, że dziecka nie uderzył, a przewrócił się na nie podczas karmienia. Proces jest trudny, poszlakowy, brakuje świadków zdarzenia, do którego doszło w grudniowy poranek w pokoju małego Szymonka. Za ścianą, w drugim pokoju była w tym czasie matka dziecka, którą dziś – w obecności biegłych z zakresu psychologii i psychiatrii – przesłuchał sąd. Kobieta została doprowadzona z zakładu karnego w Grudziądzu, gdzie odbywa karę pozbawienia wolności.
Po raz kolejny musiała opowiedzieć o tamtym tragicznym poranku.
- Rano, gdy Szymon się obudził i marudził w swoim łóżeczku Tomek sam powiedział, że go nakarmi – mówiła Marietta W. – Przygotowałam mleko i on poszedł do pokoju obok. Ja w tym czasie nie spałam, był włączony telewizor, ale cicho. Zza ściany nie dochodziły hałasy. Słyszałam tylko szuranie fotela i później marudzenie Szymonka. To nie był płacz, ale właśnie takie marudzenie, jakby nie chciał pić mleka. Tomek wrócił i powiedział mi, że mały nie chce jeść. Sam wyszedł do fryzjera.
Później kobieta zajrzała do pokoju synka, wyjęła go z łóżeczka, mały trochę się bawił, ale był senny. Położyła więc go z powrotem. Około godziny 11, zaniepokojona, że dziecko nadal śpi zajrzała do pokoju. Szymonek nie oddychał...
W związku z tym, że kobieta nie pamiętała wszystkich szczegółów, sędzia odczytał jej wcześniejsze zeznania. Marietta płakała.
Dzisiaj przyznała, że wersja, jaką przedstawia oskarżony wydaje jej się niemożliwa. Po pierwsze, w pokoju nie było zbyt ciemno, bo sama wstawała w nocy do dziecka i bez problemu podeszła do łóżeczka (nie potykając się o zabawki rzekomo rozrzucone na podłodze), by nakarmić Szymonka. Okno nie było zasłonięte, a światło rzucały uliczne latarnie. Po drugie stwierdziła, że gdyby oskarżony przewrócił się to ona na pewno, by to usłyszała. Mieszkanie jest akustyczne, pokoje obok siebie, a drzwi były otwarte – w każdym z nich. Ponadto w pokoju Szymonka na podłodze były panele i każdy upadek, nawet przedmiotu, byłoby słychać.
Sędzia chciał też wiedzieć, czy w pokoju Szymonka były ślady rozlanego mleka z butelki, którą oskarżony miał karmić dziecko.
- Gdyby butelka upadła to mleko by się wylało, bo otwór w smoczku był spory, a mieszanka gęsta – mówiła Marietta W. – Nie zauważyłam jednak żadnych śladów.
Oskarżony zabrał głos tylko raz, by dodać, że w pokoju dziecka, na środku podłogi leżał dywanik. Dziś sąd wysłuchał także zeznań matki Marietty W.
A