7 lat i 8 miesięcy pozbawienia wolności to kara, jaką wymierzył dziś (8 sierpnia) sąd Tomaszowi M., oskarżonemu o śmiertelne pobicie półtorarocznego Szymonka.
W uzasadnieniu sędzia Piotr Żywicki mówił o celowym uderzeniu malucha pięścią w klatkę piersiową, co w efekcie doprowadziło do jego zgonu. Tomasz M. utrzymywał, że nie uderzył Szymonka, ale, że przewrócił się na niego. Sędzia nie dał wiary tej wersji.
- W opinii sądu, zgromadzony materiał dowodowy wyczerpał znamiona przestępstwa, o które został oskarżony Tomasz M. – mówił sędzia Piotr Żywicki. – Poszlaki ułożyły się w logiczny ciąg – zdaniem sądu – nierozerwalny.
Sędzia wskazywał na to, że zdarzenie rozegrało się w pokoju o małej powierzchni, w bloku z lat 60-tych, gdzie panuje duża akustyka i matka dziecka słyszałaby upadek Tomasza M. z Szymonkiem. Słyszała przecież szuranie fotela i wcześniejsze marudzenie małego.
- W pokoju nie było ciemno, jak mówił oskarżony, oświetlenie z lamp ulicznych umożliwiało kontrolę tego, co leżało na podłodze [Tomasz M. twierdził, że przewrócił się trzymając Szymonka na ręku, bo potknął się o zabawkę – red.] – kontynuował sędzia Żywicki. – Ważnym elementem dowodowym są opinie biegłych. Ci, za najbardziej prawdopodobną przyczynę powstania obrażeń i w konsekwencji zgonu dziecka uznali silne uderzenie pięścią w dolną część klatki piersiowej. Sam oskarżony najpierw twierdził, że upadł wraz z dzieckiem. Dokładnie nie pamiętał zdarzenia, nie wspominał jednak o tym, by upadając podparł się na ciele Szymonka. Dopiero po dwóch latach od śmierci dziecka powiedział, że tego nie wyklucza. Po dwóch latach miał lepszą pamięć niż po zdarzeniu – zastanawiał się sędzia. – Otóż wytłumaczenie jest proste. Oskarżony znał już treść opinii lekarskiej, w której hipotetycznie przypuszczano, że do obrażeń mogło dojść w ten sposób. Ta wersja pojawiła się dopiero po tym, jak Tomasz M. poznał opnie lekarzy.
- No i jego zachowanie po zdarzeniu – kontynuował sędzia Żywicki. – Nie powiedział ani słowa matce dziecka o tym, co się zdarzyło. Nawet jeśli – jak utrzymywał – to był wypadek. Wyszedł z mieszkania, później do niego wrócił. Był także obecny, gdy przyjechało pogotowie. A wcześniej była szansa na uratowanie Szymonka. Biegli stwierdzili, że szybka pomoc lekarska mogłaby uratować życie dziecka.
Jest też kwestia motywacji. W zeznaniach Marietty M., matki Szymonka, a także członków jej rodziny rysował się pozytywny obraz Tomasza M. Miał on opiekować się dzieckiem, bawić się z nim.
- Kontakt rodziny Marietty z oskarżonym był selektywny -zauważył sędzia Piotr Żywicki. – natomiast sama Marietta mówiła, że gdy Tomasz M. brał dziecko na ręce to ono się prężyło, a gdy zostawiła Szymonka pod opieką konkubenta, po jej powrocie mały płakał. Tomasz M. miał również mówić, że nie polubi Szymonka, bo to nie jego syn. Wściekał się, gdy mały nie chciał usnąć. Potrafił się denerwować, gdy sprawy nie szły po jego myśli. To ocenił także biegły psycholog – podkreślał sędzia. - A tego ranka reakcja oskarżonego była impulsywna na niechęć zjedzenia posiłku i zaśnięcia dziecka. Nie można tu mówić o znęcaniu się. On pomagał w reanimacji i płakał po zdarzeniu, co świadczy o tym, że przyszło opamiętanie, ale za późno. Każdy człowiek dorosły ma w sobie minimum przytomności i Tomasz M. powinien powiedzieć matce o wypadku – stwierdził sędzia Piotr Żywicki. – Ale to dziecko nie wypadło mu z ręki. On je po prostu uderzył i dlatego zataił informację. Nie chciał pozbawić dziecka życia, ale spowodował ciężkie obrażenia ciała ze skutkiem śmiertelnym.
- O tym, że to duża szkodliwość społeczna czynu przemawia jego nieodwracalny skutek – dodał. – To dziecko nie miało szansy na dalszy rozwój. Jego życie zgasło w wieku osiemnastu miesięcy. Uderzenie nastąpiło z błahego powodu, a skutek był tragiczny.
Tomasz M. był wcześniej karany za włamania, oszustwo i rozprowadzanie narkotyków.
Sędzia Piotr Żywicki stwierdził, że dziś orzeczona kara musi spełniać cel wychowawczy, prewencyjny i kompensacyjny. Na poczet kary sąd zaliczy Tomaszowi M. czas spędzony w areszcie (łącznie blisko 2 lata). W areszcie tym pozostanie – na razie do 30 października. Wyrok nie jest prawomocny. Czy będzie apelacja?
- Bez uzasadnienia wyroku na piśmie nie jestem w stanie nic powiedzieć – mówił po wyjściu z sali mec. Janusz Patralski.
Zobacz materiał filmowy przygotowany przez Telewizję Elbląską
- W opinii sądu, zgromadzony materiał dowodowy wyczerpał znamiona przestępstwa, o które został oskarżony Tomasz M. – mówił sędzia Piotr Żywicki. – Poszlaki ułożyły się w logiczny ciąg – zdaniem sądu – nierozerwalny.
Sędzia wskazywał na to, że zdarzenie rozegrało się w pokoju o małej powierzchni, w bloku z lat 60-tych, gdzie panuje duża akustyka i matka dziecka słyszałaby upadek Tomasza M. z Szymonkiem. Słyszała przecież szuranie fotela i wcześniejsze marudzenie małego.
- W pokoju nie było ciemno, jak mówił oskarżony, oświetlenie z lamp ulicznych umożliwiało kontrolę tego, co leżało na podłodze [Tomasz M. twierdził, że przewrócił się trzymając Szymonka na ręku, bo potknął się o zabawkę – red.] – kontynuował sędzia Żywicki. – Ważnym elementem dowodowym są opinie biegłych. Ci, za najbardziej prawdopodobną przyczynę powstania obrażeń i w konsekwencji zgonu dziecka uznali silne uderzenie pięścią w dolną część klatki piersiowej. Sam oskarżony najpierw twierdził, że upadł wraz z dzieckiem. Dokładnie nie pamiętał zdarzenia, nie wspominał jednak o tym, by upadając podparł się na ciele Szymonka. Dopiero po dwóch latach od śmierci dziecka powiedział, że tego nie wyklucza. Po dwóch latach miał lepszą pamięć niż po zdarzeniu – zastanawiał się sędzia. – Otóż wytłumaczenie jest proste. Oskarżony znał już treść opinii lekarskiej, w której hipotetycznie przypuszczano, że do obrażeń mogło dojść w ten sposób. Ta wersja pojawiła się dopiero po tym, jak Tomasz M. poznał opnie lekarzy.
- No i jego zachowanie po zdarzeniu – kontynuował sędzia Żywicki. – Nie powiedział ani słowa matce dziecka o tym, co się zdarzyło. Nawet jeśli – jak utrzymywał – to był wypadek. Wyszedł z mieszkania, później do niego wrócił. Był także obecny, gdy przyjechało pogotowie. A wcześniej była szansa na uratowanie Szymonka. Biegli stwierdzili, że szybka pomoc lekarska mogłaby uratować życie dziecka.
Jest też kwestia motywacji. W zeznaniach Marietty M., matki Szymonka, a także członków jej rodziny rysował się pozytywny obraz Tomasza M. Miał on opiekować się dzieckiem, bawić się z nim.
- Kontakt rodziny Marietty z oskarżonym był selektywny -zauważył sędzia Piotr Żywicki. – natomiast sama Marietta mówiła, że gdy Tomasz M. brał dziecko na ręce to ono się prężyło, a gdy zostawiła Szymonka pod opieką konkubenta, po jej powrocie mały płakał. Tomasz M. miał również mówić, że nie polubi Szymonka, bo to nie jego syn. Wściekał się, gdy mały nie chciał usnąć. Potrafił się denerwować, gdy sprawy nie szły po jego myśli. To ocenił także biegły psycholog – podkreślał sędzia. - A tego ranka reakcja oskarżonego była impulsywna na niechęć zjedzenia posiłku i zaśnięcia dziecka. Nie można tu mówić o znęcaniu się. On pomagał w reanimacji i płakał po zdarzeniu, co świadczy o tym, że przyszło opamiętanie, ale za późno. Każdy człowiek dorosły ma w sobie minimum przytomności i Tomasz M. powinien powiedzieć matce o wypadku – stwierdził sędzia Piotr Żywicki. – Ale to dziecko nie wypadło mu z ręki. On je po prostu uderzył i dlatego zataił informację. Nie chciał pozbawić dziecka życia, ale spowodował ciężkie obrażenia ciała ze skutkiem śmiertelnym.
- O tym, że to duża szkodliwość społeczna czynu przemawia jego nieodwracalny skutek – dodał. – To dziecko nie miało szansy na dalszy rozwój. Jego życie zgasło w wieku osiemnastu miesięcy. Uderzenie nastąpiło z błahego powodu, a skutek był tragiczny.
Tomasz M. był wcześniej karany za włamania, oszustwo i rozprowadzanie narkotyków.
Sędzia Piotr Żywicki stwierdził, że dziś orzeczona kara musi spełniać cel wychowawczy, prewencyjny i kompensacyjny. Na poczet kary sąd zaliczy Tomaszowi M. czas spędzony w areszcie (łącznie blisko 2 lata). W areszcie tym pozostanie – na razie do 30 października. Wyrok nie jest prawomocny. Czy będzie apelacja?
- Bez uzasadnienia wyroku na piśmie nie jestem w stanie nic powiedzieć – mówił po wyjściu z sali mec. Janusz Patralski.
Zobacz materiał filmowy przygotowany przez Telewizję Elbląską
A