
Poznałam ją w 1910 roku. Wówczas pokryta była nierównymi kocimi łbami. Pasowałyby one do każdej innej ulicy ale nie do tej. Stał bowiem przy niej pewien budynek, do którego powinna prowadzić najbardziej równa asfaltowa droga. Jest to elbląski szpital – czytamy we wspomnieniach dawnych mieszkańców Elbląga, które publikował po wojnie magazyn „Elbinger Nachrichten”. Prezentujemy tłumaczenia wybranych artykułów ze zdigitalizowanych numerów tego magazynu.
Wędrówka po naszej elbląskiej ulicy razem z Magdalene Heinze
Za każdym razem gdy karetki pogotowia skręcały z ulicy Bema (niem. Georgendamm) albo z alei Grunwaldzkiej (niem. Hollaender Chaussee) w ulicę Żeromskiego, niektórzy chorzy jęczeli podczas trzęsienia na nierównych kocich łbach. Ale co tam obchodzą przechodniów kocie łby! Oni widzą przede wszystkim jesiony po obu stronach ulicy, które w roku 1910 były już dużymi drzewami i rosły przez kolejne lata tak, że w czasie opadania liści na jesieni ulica cała pokryta była listowiem i właściciele przylegających ogrodów zgrabiali je jako mile widziany tani nawóz dla ich ziemi.
Gdy skręca się z ulicy Bema, dawnej Hindenburgstrasse (niem. Georgendamm) w ulicę Żeromskiego, widzimy po lewej stronie aż do murów szpitalnych duże pole, które uprawiał właściciel rolny Haese, którego dom stoi w połowie pagórka naprzeciwko lokalu wycieczkowego Tivoli. Między polem a murami szpitalnymi prowadziła szeroka droga, która tworzyła połączenie ulicy Żeromskiego z Komeńskiego [...].
Szpital był wówczas jednopiętrowy. Dzięki swoim pielęgnowanym starannie przez ogrodnika Koeslinga zieleńcom tworzył on przyjazny i dodający otuchy widok. W małej portierni stróż Wolek strzegł bramy wjazdowej. Na izbie przyjęć przez dziesięciolecia rządziła pani Baumgart zawsze z przyjaznym powitalnym uśmiechem. Daleko poza Elbląg rozniosła się sława o ordynatorze, doktorze Schwarzu, którego my, dzieci, witaliśmy zawsze w drodze do szkoły, mając na względzie jego ogromną wiedzę i umiejętności.
Idąc dalej w kierunku dworca, przechodzi się obok długiej łąki, na której pasą się czarne krowy. To kawałek ziemi, która przez lata była pastwiskiem. [...] Dalej przechodzi się obok trzypiętrowych domów [...]. Ostatni prowadzi do małej, ale dobrze prosperującej piekarni mistrza piekarskiego Kuerschnera, w którym nie tylko można było kupić chleb i ciasta, lecz także z roku na rok zbierła się tam coraz większa grupa dzieciaków z czerwonymi wypiekami na twarzy.
Gdy przechodziło się przez dużą bramę, która prowadziła na podwórze restauracji "Zur Boerse" - wówczas jeszcze w posiadaniu rodziny Ellert, którą później nabył Dom Rzemiosła – domy nagle robią się niskie. Przy nich znajdują się małe ogródki. Czerwona cegła ostatniego z nich oznacza, że zaraz natkniemy na długi czerwony mur rzeźni, następnie widzimy siatkę i słupy. To tam znajdował się dom dyrektora rzeźni, na parterze którego znajdowały się pomieszczenia biurowe.
Mieszkańcy tej ulicy nie widzieli zbyt wiele z tego, co dzieje się na terenie rzeźni. Tylko czasami można było zobaczyć prowadzone na podwórzu lub wjeżdżające na teren rzeźni załadowane na wozach bydło [...]. Tylko czasami teren rzeźni wydawał się nieprzyjemny.
Następnie można było zobaczyć wydobywający się z długich kominów gęsty dym i wtedy to straszny zapach rozchodził się po okolicy. Pochodził on ze spalania zbędnego mięsa. Niechętnie więc przechodziliśmy jako dzieci obok bramy wjazdowej rzeźni. Wściekły pies leżał dzień w dzień na łańuchu i ujadał przerażająco, gdy tam przechodziliśmy. Gdy jednak przeszliśmy obok tej przeszkody, okolica wydała się już bardziej przyjazna.
Ogromny ogród Hotelu Elbing pojawił się nam przed oczami – mało które dziecko chciało wtedy opuścić to miejsce, przyciągające je różnymi atrakcjami, takimi jak [...] kapela muzyczna w pawilonie ogrodowym z pochodem palących się lampionów. [...]

Gdyby chciało się przejść drugą stroną ulicy Żeromskiego w kierunku Bema, trzeba było przywdziać przy złej pogodzie dobre buty, ponieważ na niebrukowanej części ulicy stały duże głębokie kałuże i buty zatapiały się w niektórych grząskich miejscach. [...]
To, co było najpiękniejsze w naszej ulicy to to, że dzięki terenom znajdującym się między budynkami miało się uczucie, że nie jest się w sporym mieście a na jego obrzeżach. Od strony miasta można było zobaczyć wieże kościoła Trzech Króli, kościół Świętego Mikołaja, wieżę ratusza [...]. Z drugiej strony miało się widok na pola Wysoczyzny Elbląskiej i w górę na rozległe cmentarze, które położone wysoko na górze, łączyły się z parkiem Schroetera (EN, lipiec 1951 r.).
Co tydzień publikujemy fragmenty artykułów ukazujących się w magazynie "Elbinger Nachrichten", które po wojnie wydawali dawni mieszkańcy Elbląga. Zdigitalizowane numery pochodzą z Archiwum Diecezji Elbląskiej.