Nie wszystkie zwyczaje należy zachowywać...
Piątek, 30 marca 1951 r. dziennik Bałtycki nr 86
Cenimy bardzo ludowe zwyczaje, ludową sztukę, ludowe pieśni...
Ale żle jest, jeżeli zwyczaj staje się uciążliwym dla bliźnich, a do takich należy bez wątpienia zwyczaj polewania się wodą w drugi dzień świąt Wielkiejnocy - tzw. "dyngus" albo "śmigus". Jeszcze do dziś wyciąga się na wsi dziewczęta z domów i polewa wodą ze studni. Było to może zabawne w dawnych czasach, kiedy organizmy były bardziej zahartowane, kiedy taki "dyngus" kończył się śmiechem i niewielką przykrością. Dziś skutkiem takiej zabawy bywa często grypa, zapalenie oskrzeli i ostre przeziębienie. Nie lepiej również bywa w mieście, gdzie nie mówiąc już o opłakanych skutkach dla zdrowia, "śmigus" powoduja częstokroć zniszczenie ubrania.Kiedyś takim zwyczajem, wywołującym fatalne nieraz następstwa było "strzelanie" na wiwat z "kalafiorku". Ostre zarządzenia i zakazy zmniejszyły jednak ogromnie tę plagę. To samo napewno byłoby i z "dyngusem". Niech bawią się nim dzieciaki, czy młodzież na wsiach, jeżeli już tak bardzo przywiązani są do zwyczaju "polewania się wodą" - ale umiarkowanie. Zwyczaj ten jednak winien stanowczo zginąć w miastach, gdzie często się zdarza, że na kogoś ubranego świątecznie nieoczekiwanie wylewa się kubeł wody z pierwszego, czy drugiego piętra, niszcząc ubranie, uczesanie, obuwie itp. rzeczy, zdobyte często miesiącami oszczędności. Czy wolno tak marnować cudzy, z trudem zdobyty dorobek? Chyba nie i dlatego dobrze byłoby, aby na przyszłą Wielkanoc nie było już takiego "dyngusu", a amatorzy utrzymania śmingusowych tradycji ograniczyli się do "symbolicznego" pryskania maleńką ilością wody... najlepiej kolońskiej.
Ale żle jest, jeżeli zwyczaj staje się uciążliwym dla bliźnich, a do takich należy bez wątpienia zwyczaj polewania się wodą w drugi dzień świąt Wielkiejnocy - tzw. "dyngus" albo "śmigus". Jeszcze do dziś wyciąga się na wsi dziewczęta z domów i polewa wodą ze studni. Było to może zabawne w dawnych czasach, kiedy organizmy były bardziej zahartowane, kiedy taki "dyngus" kończył się śmiechem i niewielką przykrością. Dziś skutkiem takiej zabawy bywa często grypa, zapalenie oskrzeli i ostre przeziębienie. Nie lepiej również bywa w mieście, gdzie nie mówiąc już o opłakanych skutkach dla zdrowia, "śmigus" powoduja częstokroć zniszczenie ubrania.Kiedyś takim zwyczajem, wywołującym fatalne nieraz następstwa było "strzelanie" na wiwat z "kalafiorku". Ostre zarządzenia i zakazy zmniejszyły jednak ogromnie tę plagę. To samo napewno byłoby i z "dyngusem". Niech bawią się nim dzieciaki, czy młodzież na wsiach, jeżeli już tak bardzo przywiązani są do zwyczaju "polewania się wodą" - ale umiarkowanie. Zwyczaj ten jednak winien stanowczo zginąć w miastach, gdzie często się zdarza, że na kogoś ubranego świątecznie nieoczekiwanie wylewa się kubeł wody z pierwszego, czy drugiego piętra, niszcząc ubranie, uczesanie, obuwie itp. rzeczy, zdobyte często miesiącami oszczędności. Czy wolno tak marnować cudzy, z trudem zdobyty dorobek? Chyba nie i dlatego dobrze byłoby, aby na przyszłą Wielkanoc nie było już takiego "dyngusu", a amatorzy utrzymania śmingusowych tradycji ograniczyli się do "symbolicznego" pryskania maleńką ilością wody... najlepiej kolońskiej.
oprac. Olaf B.