
Dzień jak co dzień, bez fajerwerków w mieście, po prostu zwykły dzień, w którym każdy załatwia swoje sprawy. O godzinie 11 zazwyczaj zaczyna się moja praca. Chcąc być ekologiczny i zaoszczędzić postanowiłem, że auto na jakiś czas zostawię na parkingu i będę korzystał z usług ZKM Elbląg.
I tutaj zaczynają się schody. Dość strome, z których łatwo o upadek. Otworzyłem stronę ZKM i zacząłem sprawdzać autobus, który zawiezie mnie w stronę przystanku Grunwaldzka Elzam ze Stoku.
Autobus nr 9 - jak mi przykro - jedzie o godz. 10.14, następnie o 11.05. Z reguły nie lubię być w pracy tyle przed czasem, a spóźniać to mi się szefostwo nie pozwala. No to następny - została 11. Wyśmienicie, godz. 10.35 jak najbardziej odpowiada.
Śmiałym krokiem udałem się na przystanek i czekałem na autobus nr 11. Zajechał a to, co ukazało się moim oczom wywołało dreszcz. Autobus był tak załadowany, że przez chwilę pomyślałem o powrocie do domu i pojechaniu samochodem. Ale twardy byłem, trzymałem się postanowienia o nie truciu środowiska.
Można było przez chwilę pomyśleć, że bity jest jakiś rekord na jak największą ilość pasażerów w autobusie, ale kiedy pojawił się w mojej głowie widok załadowanych autobusów w krajach trzeciego świata, wiedziałem już, że to nie to.
Udało mi się jakoś wcisnąć do autobusu i stanąć z torbą do pracy przy kierowcy, licząc, że nie zostanę zmiażdżony. Na przystankach przy Płk. Dąbka i 12. Lutego dosiadło się jeszcze trochę ludzi. Nie zabrakło przy tym gimnastyki, akrobacji, nerwów pasażerów i moich. Rozładowało się częściowo na Hetmańskiej, a na przystanku, na którym wysiadam wyszła większość, ale to akurat mi już nie robiło różnicy.
Pomyślałem wtedy, że to jakiś jednorazowy incydent i następnym razem na pewno będzie normalnie. Jaki naiwny byłem wierząc w to, co myślałem. Ta sama sytuacja powtarzała się za każdym razem. Więc dlaczego dopiero teraz ten tekst?
Wczoraj i dzisiaj przelała się czara goryczy. W dniu wczorajszym autobus był tak przepełniony, że jakiś młody mężczyzna w końcu zemdlał z tego naporu, duchoty. Musiał opuścić autobus i został na przystanku.
Dzisiaj natomiast bity był rekord rekordów i ludzi po prostu chciało skorzystać z linii nr 11 zbyt dużo, dużo więcej niż zawsze. Nawet na ul. Hetmańskiej nie doszło do rozluźnienia, wręcz przeciwnie. Ludzi wsiadło więcej niż wysiadło.
Prawie bym zapomniał. Paru ludzi nie mogło wysiąść na swoich przystankach, bo inni pasażerowie blokowali wyjścia. A ja im się wcale nie dziwie, bo wysiadając z autobusu już by do niego z powrotem nie wsiedli..
Większość pasażerów jest w wieku emerytalnym i mogliby odpuścić sobie autobus o tej godzinie, jednak nie mogę mieć do nich pretensji, gdyż jest to wyłącznie wina ZKM, która puszcza zbyt małą liczbę autobusów. Bo, żeby jeden autobus był o 10.35 a kolejny o 11.21 to jest kpina a nie porządna komunikacja miejska.
Powoli myślę o powrocie do jeżdżenia autem, bo naszą komunikacją miejską godnie i komfortowo podróżować się nie da.
Nie wiem jak jest z innymi liniami, ale widać jak niektóre rzeczy w ZKM są źle zorganizowane.
Autobus nr 9 - jak mi przykro - jedzie o godz. 10.14, następnie o 11.05. Z reguły nie lubię być w pracy tyle przed czasem, a spóźniać to mi się szefostwo nie pozwala. No to następny - została 11. Wyśmienicie, godz. 10.35 jak najbardziej odpowiada.
Śmiałym krokiem udałem się na przystanek i czekałem na autobus nr 11. Zajechał a to, co ukazało się moim oczom wywołało dreszcz. Autobus był tak załadowany, że przez chwilę pomyślałem o powrocie do domu i pojechaniu samochodem. Ale twardy byłem, trzymałem się postanowienia o nie truciu środowiska.
Można było przez chwilę pomyśleć, że bity jest jakiś rekord na jak największą ilość pasażerów w autobusie, ale kiedy pojawił się w mojej głowie widok załadowanych autobusów w krajach trzeciego świata, wiedziałem już, że to nie to.
Udało mi się jakoś wcisnąć do autobusu i stanąć z torbą do pracy przy kierowcy, licząc, że nie zostanę zmiażdżony. Na przystankach przy Płk. Dąbka i 12. Lutego dosiadło się jeszcze trochę ludzi. Nie zabrakło przy tym gimnastyki, akrobacji, nerwów pasażerów i moich. Rozładowało się częściowo na Hetmańskiej, a na przystanku, na którym wysiadam wyszła większość, ale to akurat mi już nie robiło różnicy.
Pomyślałem wtedy, że to jakiś jednorazowy incydent i następnym razem na pewno będzie normalnie. Jaki naiwny byłem wierząc w to, co myślałem. Ta sama sytuacja powtarzała się za każdym razem. Więc dlaczego dopiero teraz ten tekst?
Wczoraj i dzisiaj przelała się czara goryczy. W dniu wczorajszym autobus był tak przepełniony, że jakiś młody mężczyzna w końcu zemdlał z tego naporu, duchoty. Musiał opuścić autobus i został na przystanku.
Dzisiaj natomiast bity był rekord rekordów i ludzi po prostu chciało skorzystać z linii nr 11 zbyt dużo, dużo więcej niż zawsze. Nawet na ul. Hetmańskiej nie doszło do rozluźnienia, wręcz przeciwnie. Ludzi wsiadło więcej niż wysiadło.
Prawie bym zapomniał. Paru ludzi nie mogło wysiąść na swoich przystankach, bo inni pasażerowie blokowali wyjścia. A ja im się wcale nie dziwie, bo wysiadając z autobusu już by do niego z powrotem nie wsiedli..
Większość pasażerów jest w wieku emerytalnym i mogliby odpuścić sobie autobus o tej godzinie, jednak nie mogę mieć do nich pretensji, gdyż jest to wyłącznie wina ZKM, która puszcza zbyt małą liczbę autobusów. Bo, żeby jeden autobus był o 10.35 a kolejny o 11.21 to jest kpina a nie porządna komunikacja miejska.
Powoli myślę o powrocie do jeżdżenia autem, bo naszą komunikacją miejską godnie i komfortowo podróżować się nie da.
Nie wiem jak jest z innymi liniami, ale widać jak niektóre rzeczy w ZKM są źle zorganizowane.