Mieliśmy w Elblągu wydarzenie wysokiej rangi, które powinno było zelektryzować środowiska nauki i edukacji humanistycznej miasta. Nic takiego się nie stało (poza nielicznymi wyjątkami), więc tak sobie myślę, że skoro taka konferencja nie zdołała obudzić licealistów, studentów, nauczycieli i wykładowców z marazmu, w jakim tkwią, to już chyba nic nie zdoła.
Elbląg, mimo że nie jest liczącym się ośrodkiem akademickim, stara się – przede wszystkim za sprawą Biblioteki Elbląskiej – być aktywny i jakoś zaistnieć jako miejsce choć trochę istotne dla nauk humanistycznych. Zakończona w zeszłym tygodniu konferencja wpisuje się przecież w trochę szerszy kontekst corocznych Ogrodów Polityki i konferencji z 2008 roku „Moda na obciach – Co Polacy robią z kulturą popularną?”.
Tegoroczne wydarzenie, w którym brali udział naukowcy uczestniczący we wspomnianych inicjatywach, a więc w jakiś sposób związani z miastem, jest kontynuacją, i mam nadzieję, jednym z etapów dalszej współpracy i że możemy liczyć na kolejne konferencje, panele czy publikacje.
Tylko czy to się jakoś przekłada na korzyści dla Elbląga? Co, oprócz przyjemności płynącej z uczestnictwa w konferencji, zyskujemy? Że miasto jako miejsce spotkań staje się rozpoznawalne w kręgach nauk humanistycznych? No tak, ale przecież z tego elblążanie korzyści nie czerpią.
Zyskać mogłyby za to elbląskie uczelnie wyższe, ale nie były reprezentowane. Ludzi w wieku studenckim było niewielu, a większość i tak przyjechała z Gdańska, Torunia, a nawet z Krakowa. Żadnych form zorganizowanej współpracy między Biblioteką, a uczelnią, która w swojej nazwie ma słowo „humanistyczna”, nie było. Można jedynie oddać sprawiedliwość niektórym wykładowcom, którzy w godzinach wolnych uczestniczyli w konferencji, ale nie o to przecież chodzi.
Skorzystać z tego wydarzenia mogłaby także młodzież licealna, klasy humanistyczne, zwłaszcza na poziomie maturalnym. Treści prezentowane na konferencji nie były aż tak trudne, język nie był na tyle skomplikowany, aby nie poradził z nim sobie osiemnastolatek. Niestety i tu nie było widać specjalnych przejawów zainteresowania.
Po co w ogóle tworzyć klasy „humanistyczne”, skoro ignoruje się tak ważne wydarzenia? Naprawdę nie można było poświęcić dwóch dni zajęć? Chyba jednak nie było to takie trudne, skoro chlubnym wyjątkiem było uczestnictwo w konferencji młodzieży z klasy kulturoznawczej pobliskiego technikum.
A przecież przychodzić było warto. Dla znanych nazwisk i ważnych tematów. Język mediów i literatury, codzienność telewizji i internetu, najnowsze trendy w polskiej nauce – to są tematy w szkołach poruszane rzadko i niechętnie. Wybitni reportażyści i młodzi pisarze opowiadali o swojej pracy ledwo do połowy zapełnionej sali, a przecież trudno mi sobie wyobrazić, że nikt w owych klasach „humanistycznych” nie marzy o karierze dziennikarza, korespondenta czy literata.
Mieliśmy w Elblągu wydarzenie wysokiej rangi, które powinno było zelektryzować środowiska nauki i edukacji humanistycznej miasta. Nic takiego się nie stało (poza nielicznymi wyjątkami), więc tak sobie myślę, że skoro taka konferencja nie zdołała obudzić licealistów, studentów, nauczycieli i wykładowców z marazmu, w jakim tkwią, to już chyba nic nie zdoła.