UWAGA!

Katarzyna Skrzynecka: Szczęściu trzeba trochę pomagać…

 Elbląg, Katarzyna Skrzynecka wystąpiła w Elblągu w spektaklu "Kochaj albo rzuć"
Katarzyna Skrzynecka wystąpiła w Elblągu w spektaklu "Kochaj albo rzuć" (fot. Anna Dembińska)

Jest taka, jak przedstawiają ją media. Radosna, optymistyczna, ciepła. Rodzina jest dla niej wszystkim, praca - dopełnieniem szczęścia. A składa się na nią zarówno aktorstwo, jak i muzyka. O miłości, nowej zawodowej roli i o tym, kim by była, gdyby nie została artystką, rozmawiamy z Katarzyną Skrzynecką, która w niedzielę wystąpiła przed publicznością podczas "Elbląskich Nocy". Zobacz zdjęcia ze spektaklu.

Dominika Kiejdo: – „Najpiękniejsze są miłości, które były. Najpiękniejsze są miłości, których nie ma”. Tymi słowami Jonasza Kofty kończy się spektakl „Kochaj albo rzuć”, który elblążanie obejrzą podczas „Elbląskich Nocy”. Jak to jest z tą miłością?
       Katarzyna Skrzynecka: - Strasznie pesymistyczne pytanie. Myślę, że trzeba pogodniej patrzyć na życie, troszkę losowi w życiu pomagać, bo to jest trochę tak, jak w tej dykteryjce o Panu Bogu i człowieku, który się skarżył, że nigdy nie wygrał na żadnej loterii. „Jahwe, ja nigdy nie wygrałem na żadnej loterii. Dlaczego Ty mi szczęścia nie przynosisz?” – pyta Icek. „Icek, daj mi szansę i los sobie kup” – mówi Jahwe. Myślę, że podobnie jest z miłością. Jeżeli próbujemy napotykanych na swojej drodze ludzi za wszelką cenę dopasowywać do naszego wyidealizowanego obrazu, to możemy nigdy takiego czy takiej nie spotkać, który by do tej ramki pasował. Warto więc czasami trochę poluzować tę ramkę w naszej wyobraźni i szukać w ludziach, szczególnie w miłości i przyjaźni, tych dobrych stron. Zastanowić się, czy wady, które każdy z nas ma, będą nam bardzo przeszkadzać, czy uda się nam jakoś z nich wybrnąć. Myślę, że właśnie chyba tak jest z tymi poszukiwaniami szczęścia w miłości. Trzeba trochę szczęściu pomagać, żeby w ogóle było.
       - Wydaje się Pani szczęśliwą kobietą. Czy jest jeszcze coś, czego brakuje Pani do pełni szczęścia?
       - Ja zawsze mawiam, żeby tylko nie było gorzej niż było. I jakby mogło pozostać, tak jak jest, to byłoby dobrze. Życie zawodowe i rodzina w zdrowej dozie sprawia, że jedno nie musi cierpieć kosztem drugiego. Ja jestem akurat taką osobą, która musi mieć w życiu wszystko rozsądnie poukładane. Lubię pracować, mieć dużo pracy, ale staram się tę pracę dobrze planować i układać na tyle przytomnie i rozsądnie, żeby czas poświęcany na moją pasję nie był nigdy ze szkodą dla mojej rodziny. Przede wszystkim musi być równowaga. Dla mnie moi bliscy, moja rodzina to warunek mojego uśmiechu i szczęścia, więc jeżeli coś w moim życiu prywatnym kiedykolwiek było nie tak, nie byłam w stanie ani pracować, ani skupić się na pracy. Cieszę się, że mogę uprawiać zawód, który kocham, który jest moją pasją, że mam pracę, do której przychodzę z przyjemnością. Czy są to koncerty, które gram, czy jest to studio nagrań, ja naprawdę swoją pracę lubię i przychodzę do niej z radością. Jednak w momencie, gdy kończę pracę, zostawiam moje role, postacie i emocje razem z kostiumem na wieszaku w teatrze. Zostaje tam Kasia Skrzynecka magister aktor, a do domu wraca kobieta, żona i mama. Nigdy nie przynoszę swoich złych emocji, frustracji z pracy do domu. Można je przynieść do domu, ale w innym sensie. Nie po to, żeby się wyżywać na swoim współmałżonku czy współmałżonce tylko, żeby się wyżalić. Jeżeli ktoś przychodzi do domu sfrustrowany i nie ma na nic ochoty i żona jeszcze dołoży do tego swoje pięć groszy, to jest najgłupsze, co wtedy może zrobić. Podobnie mąż, który wita w drzwiach załamaną i zdenerwowaną żonę. Jesteśmy razem po to, by wspierać się przede wszystkim na złe, a nie na dobre. I w tych trudnych momentach powinniśmy okazywać sobie cierpliwość, wysłuchać drugą osobę, wyżalić się i zastanowić się, jak można sobie pomóc. To jest chyba taka przyjacielska strona miłości, której warto szukać.
       - Jest Pani artystką wszechstronną: aktorką, wokalistą, konferansjerką. Która z tych zawodowych ról jest Pani najbliższa?
       - Przez całe moje zawodowe życie występuję w dwóch zawodach, bowiem jestem i muzykiem i aktorką. Dokładnie połowę swojego czasu zawodowego poświęcam na muzykę i nagrywanie kolejnych płyt, a połowę na pracę w teatrze i telewizji jako aktorka. I z jednej strony odgraniczam te dwie muzy, bo kiedy pracuję jako aktorka, to jestem tylko aktorką.
       - Jednak w dzisiejszym spektaklu te dwie muzy się łączą?
       - Jednym z niewielu momentów, kiedy można je połączyć, jest spektakl muzyczny czy musicalowy, ale takich nie realizuje się tak wiele w Polsce. Przeważnie są to koncerty, kiedy jestem tylko muzykiem. Nawet nie lubię, jak ktoś nazywa mnie aktorką śpiewającą, bo aktorzy śpiewający zazwyczaj kojarzą się z poezją, z występami kabaretowymi, albo poetycko mówionymi. A muzyka, którą nagrywam na swoich płytach, jest zupełnie innego rodzaju. To muzyka pop z dużą domieszką soulowych brzmień, trochę jazzowych. W momencie kiedy gram koncerty, jestem tylko i wyłącznie muzykiem. Tam już nie ma aktorstwa, bo ja takiego repertuaru w ogóle nie śpiewam na scenie. Zawsze jednak mówię, że pracuję w dwóch zawodach, robię to od ponad dwudziestu lat z jako takim powodzeniem i gdyby ktoś odebrał mi albo jedno albo drugie i powiedział: „Pani Kasiu, od dziś jest Pani tylko aktorką i nie śpiewa Pani, albo odwrotnie jest Pani tylko wokalistką i więcej Pani nie gra”, to jakby ktoś mi zabrał połowę mojej osobowości, połowę życia, mojej możliwości realizowania się zawodowo, jakby mi obciął jedno skrzydło.
       - Gdyby nie była Pani jednak piosenkarką i aktorką, to którą z dróg zawodowych Pani by wybrała?
       - Każdemu może przydarzyć się w życiu jakieś nieszczęście. W wyniku choćby na przykład wypadku, czy problemów zdrowotnych możemy nagle stracić możliwość uprawniania swojego zawodu. I oczywiście każdy z nas, chociaż nie myślimy potencjalnie o nieszczęściach, powinien mieć gdzieś tam w głębi duszy jakiś awaryjny pomysł na życie. Kiedyś miałam kilka życiowych pasji. Kiedy zdawałam na studia na uczelnię artystyczną, zakładałam sobie, że jeżeli nie dostanę się ani do szkoły teatralnej na wydział aktorski, ani na akademię muzyczną na wydział jazzowy, bo planowałam startować na obydwa te kierunki, prawdopodobnie wybrałabym wtedy albo wydział psychologii albo lingwistyki stosowanej czyli taki wydział, po którym pracujemy jako tłumacze przysięgli albo w biurze podróży. To też byłoby piękne, pasjonujące i ciekawe. Jeżeli ma się pasję do wszystkiego, co się w życiu robi, to niekonieczne trzeba być artystą, by z zamiłowaniem wykonywać swój zawód. Mam wielu przyjaciół wykonujących zupełnie inne zawody, którzy są bardzo szczęśliwi i naprawdę z wielką pasją wykonują swoją pracę. Czy są to lekarze, farmaceuci czy prawnicy, też oddają się jej bez reszty. Czy choćby informatycy, którzy przez całe życie się uczą, bo w tej dziedzinie po dwóch tygodniach jest się dinozaurem, bo technika tak idzie na przód, że jeżeli ciągle się nie szkolimy, to za chwilę wylecimy kompletnie poza nawias swojej branży. Myślę, że ta praca jest nawet trochę trudniejsza niż praca artystyczna, bo przez całe życie trzeba przyswajać tony wiedzy. I trzeba to naprawdę lubić, żeby robić to dobrze.

  Elbląg, Katarzyna Skrzynecka: Szczęściu trzeba trochę pomagać…
(fot. Anna Dembińska)


       - No nie wiem, bo to co Pani zrobiła przed chwilą na scenie, to prawdziwy majstersztyk. Do szybkiej linii melodycznej strzelała Pani słowami jak z karabinu. Jak Pani to robi?
       - W tym spektaklu jest rzeczywiście kilka takich perełek, które są najtrudniejszym egzaminem dla aktora, bo tu jest i dużo zabawnych sytuacji i tekstów napisanych przez świetnych literatów, albo przedwojennych Hemara, które też są takimi perełkami poetyckimi, satyrycznymi i dykcyjnymi albo są to teksty Wojciecha Młynarskiego i Agnieszki Osieckiej i niejednokrotnie jest to zabawa słowem. I tu rzeczywiście można udławić się własnymi zębami (śmiech).
       - A jakie jest Pani nastawienie do nowej roli? Niedługo zobaczymy Panią w roli jurorki w programie „Twoja twarz brzmi znajomo”.
       - Faktycznie nie byłam jeszcze jurorem show telewizyjnych, ale przede wszystkim bardzo się cieszę, że będzie ono miało kolejną edycję. Myślę, że zyskało ogromną sympatię telewidzów, bo w tym programie jest mnóstwo świetnej muzyki, świetnych światowych hitów, które wszyscy lubią. Jest też dużo poczucia humoru, którego brakuje na co dzień w naszym zabieganym życiu. Wreszcie pojawił się program, który łączy w sobie i świetną muzykę i dobrą zabawę, poczucie humoru, dystans do samych siebie i wymaga dużych umiejętności, bo to nie tylko są wygłupy. Oczywiście robimy to z wielkim poczuciem humoru, ale tam naprawdę trzeba się nieźle przeczołgać, żeby się czegokolwiek nauczyć i wykonać to na przyzwoitym poziomie. Ogromnie się cieszę, że w drugiej edycji jest taka kapitalna ekipa, są to naprawdę świetni koledzy, którzy śpiewają kosmicznie świetnie. I jeszcze do tego mają ogromne zdolności aktorskie i dystans do siebie, pracują jak mróweczki. Nagraliśmy już pierwsze odcinki drugiej edycji i mogę Państwa zapewnić, że jeżeli polubiliście pierwszą ekipę, to teraz będzie jeszcze o stopień wyżej.
       - Będzie Pani tym dobrym czy tym złym jurorem?
       - Oczywiście, że będę potworem (śmiech). Jestem przecież antypatycznym potworem, więc będę też taką jurorką. Jurorem potworem strasznym i krytykującym. A tak na poważnie, to ja się śmieję, że będę takim jurorem nie-jurorem, bo tak naprawdę ciałem jestem za stołem jurorskim, a sercem z przyjaciółmi, którzy występują na scenie i wykonują swoje zadania, by wykonać swoją pracę dobrze. Dokładnie wiem, co czują, bo przed chwilą sama czołgałam się po tej scenie w pocie czoła. Kiedy teraz jestem po stronie jurorskiej, wiem dokładnie, co czuli moi koledzy jurorzy, którzy mówili: „Słuchajcie, zaczniemy od przeprosin. Przepraszamy wszystkich tych, którym musimy dać mniej punktów”. Ja w tej chwili sama się z tym zmagam i mam żołądek ściśnięty na supełek, bo wiadomo, że wszyscy wykonują świetnie swoją pracę, albo nas wspaniale wzruszają albo bawią i każdemu chce się dać jak najwyższe punkty. No ale niestety mamy do dyspozycji tylko takie, że komuś trzeba wtrynić jedynkę, dwójkę, trójkę, chociaż jest to w pełni niesprawiedliwe. Staramy się więc czasami tak to obdzielać, by raz ktoś dostał mniej punktów, a raz maksymalną liczbę, by każdy mógł mieć swoje najlepsze momenty w tym programie. Cieszę się, że program wraca, bo jest fajny, radosny i wesoły. Mieliśmy parę razy takie sytuacje, że spłakaliśmy się ze śmiechu do bólu brzucha. I myślę, że widzowie też będą się dobrze bawić.
       - Która piosenka w programie była dla Pani największym wyzwaniem?
       - Do każdej trzeba było się nieźle przyłożyć, żeby opanować cudzy wokal, inną technikę śpiewania, zupełnie niepodobną do swojego głosu na co dzień. I jeszcze zagrać rolę danej postaci. Myślę, że zawsze dla każdego z nas najtrudniejsze są te utwory, które mają rozbudowaną choreografię. Trzeba pamiętać, że każda z ikon światowego show biznesu zazwyczaj nagrywa piosenkę na spokojnie w studiu i może sobie ze swoim głosem robić wszystko, co jej się rzewnie podoba. Piętnaście razy poprawić nie tak zaśpiewaną nutę czy frazę. A później w teledysku do playbacku może sobie już tylko fikać i tańczyć. Artyści tacy jak Jennifer Lopez, Madonna czy Justin Timberlake świetne tańczą na swoich koncertach, oprócz tego, że mają wspaniałe głosy, ale są wspierani chórem, który śpiewa z nimi na żywo. Tam, gdzie podczas tańca może się zachwiać głos czy brakuje oddechu, śpiewają z nimi chórki. Przygotowując niektóre piosenki, oglądałam wiele wykonań, nie tylko teledysk, ale i sześć różnych koncertów z tą tylko jedną piosenką i na każdym koncercie ta piosenka była zaśpiewana inaczej. Ale na większości koncertów zarówno Shakiry, jak i Jennifer Lopez i wielu innych wokalistów fragmenty piosenek były opuszczane. Artyści ci na koncercie w ogóle nie śpiewają fragmentów, które są śpiewane w płytowej wersji danego utworu, bo wtedy tańczą. A my w programie z cyklu „Polak potrafi”? Kto nie zaśpiewa? Ja nie zaśpiewam? Kto nie da rady? Ja nie dam rady? W związku z czym, śpiewamy i tańczymy na żywo na sto procent. Zaśpiewam, zatańczę i jeszcze się nie zmęczę. I nie będę mieć zadyszki i jeszcze będę z uśmiechem na twarzy. Najtrudniejsze było to, żeby nie zabrakło oddechu, by dobrze zaśpiewać, nie pokazać zmęczenia, nie śpiewać swoim głosem, ani na chwilę nie wyjść z roli i cały czas tańczyć. Wydaje się to niemożliwe. Miałam takie momenty przy piosence Shakiry „Waka Waka”. Przez całą piosenkę tańczymy taniec afro. Powiedziałam wtedy: „Słuchajcie to jest niemożliwe. Ja tego nie zaśpiewam. W drugiej zwrotce kończy mi się oddech, łapię powietrze jak ryba, nie wyśpiewam tego”. Szesnasta próba, dwudziesta, pięćdziesiąta, chyba przy pięćdziesiątej czwartej zaśpiewałam. Już ekipa szła do domu, a ja na to, że ja tu jeszcze zostanę, a jak będziecie zamykać salę na kłódkę, to mi powiecie. Poćwiczę sobie, aż się uda…
      

Rozmawiała Dominika Kiejdo

Najnowsze artykuły w dziale Kultura

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama