
Rozmowa z liderem zespołu Behemoth - Nergalem, którą przeprowadziliśmy po elbląskim koncercie grupy 13 maja. Mimo zmęczenia, pośpiechu i przygotowań do wyjazdu na kolejną część trasy, udało się wyciągnąć od Nera kilka informacji na temat planów, nowej płyty oraz samopoczucia po występie w naszym mieście.
Daniel Orłowski: Witam. Na początek powiedz, jak oceniasz koncert w Elblągu?
Nergal: Było ciężko, była przeprawa, generalnie graliśmy bardzo źle. Normalnie gramy lepiej (śmiech). Ale ok. Mamy taką filozofię, że w momencie, gdy nie czujemy sali, coś po prostu ewidentnie jest nie tak, wiesz, wibracje są takie, jakie do końca nie powinny być, stawiamy na żywioł. Po prostu niespecjalnie się przejmujemy całą resztą. I tak było.
Premiera najnowszej płyty odbyła się w październiku 2004 r. Jaka jest więc idea Demigod Tour 2 i sens organizowania trasy, która promuje materiał świetnie wypromowany i znany?
Właściwie trasa mogłaby się nazywać „Demonica” albo „Slave Should Serve Tour” lub coś w tym stylu. Po prostu mieliśmy dwie okazje. Po pierwsze, niedawno wyszła epka, po drugie mamy taką retrospektywę materiału, która ujrzy światło dzienne 6 czerwca pod szyldem „Demonica”. Dzisiaj zaprezentowaliśmy z niej jeden demówkowy utwór. Widzisz, nie wiadomo, kiedy wyjdzie nowa płyta, czy w przyszłym roku, czy jeszcze później. Dlatego też nie wiemy, kiedy zagramy kolejną trasę. Nie chcieliśmy, żeby ludzie czekali trzy lata, bo rzeczywiście były takie glosy, że powinniśmy po prostu częściej grać. Wiec robimy eksperyment. Jeżeli ta trasa jako całość wypadnie fajnie, to być może po prostu częściej będziemy koncertować. Jeżeli nie, to tylko przy okazji płyty będziemy robić koncerty na zmasowany atak, a później sobie odpuścimy.
Czy frekwencja wpływa na to, jak odbierasz koncert?
I tak, i nie. Czasami zdarza nam się grać dla pięćdziesięciu osób. I gramy takie koncerty. Wiesz, np. w Kanadzie, w porównaniu do Stanów, to nie były tłumy… Czasami dla pięciuset osób koncert jest drętwy. Podam ci przykład - zagraliśmy koncert w PN. Karolinie na przedostatniej trasie, taki offshow, czyli tylko myśmy tam grali. I tak, jak na filmach, widzisz, jak band gra, a ludzie porozstawiani są po kątach czy pykają w bilard. I przyszło tam może pięćdziesięciu fanów, ale to był świetny koncert, po prostu. Więc to zależy. Myśmy się wtedy genialnie bawili, było ok. Jeżeli chodzi o Elbląg, gdyby to było jakieś zamknięte, małe miejsce, mały klubik, na dwieście-trzysta osób, byłoby fajne. A tak - dziwnie się czułem. Patrzyłem na te oddalone gdzieś w tle parasole… (śmiech). Czułem się jak w Spodku, a graliśmy dla stu pięćdziesięciu osób. Ok, dobra rozgrzewka przed Warszawą.
Tym razem scenicznego wsparcia udzieliły zespoły Hermh, Virgin Snatch i Corruption. Zespoły dobre, pod względem muzycznym jednak bardzo zróżnicowane i nie do końca związane klimatem Behemotha. Co wpłynęło na taki dobór towarzystwa scenicznego? Czyżby chęć zgromadzenia jak największej ilości publiki, niekoniecznie związanej z Death Metalem?
Nie. Graliśmy do tej pory same takie trasy w Polsce, zauważ. Występowały z nami z reguły zespoły zupełnie niepodobne do naszego i, według mnie, to jest świetna idea. Każdy zespół, z którym wyruszyliśmy teraz, jest świetny w stylu, który reprezentuje. Naprawdę. Virgin Snach to jest Trasch Core na bardzo wysokim poziomie. Później Corruption i Hermh robi teatralne widowisko, ale inne, niż my. Muzycznie jest to zupełnie coś innego. Tak że, wiesz, myślę, że to jest fajna idea po prostu, że ludziom gdzieś tam może coś otworzyć w głowach. Poza tym sam bym się zmęczył, gdyby trzy kapele wcześniej łupały Death Metal albo Black Metal. To byłoby nudne. A tak, mamy świadomość, że jak wchodzimy, to będziemy szybsi niż reszta… (śmiech).
Rozumiem. Ale nie uważasz, że pod koniec koncertu ludzie byli troszkę zmęczeni?
Być może, ale to jest jakaś tam nasza odpowiedzialność. My wiemy, co robimy. To jest ostatni zespół i musi zmierzyć się z pijanym, zmęczonym tłumem. Tak że z drugiej strony to jest dobre, ponieważ jest to dodatkowy kopniak dla nas, żeby wymusić od ludzi jeszcze więcej.
Corruption, Stoner, stare dzieje, troszkę przeszłe raczej. Behemoth to jednak post- modernizm, a raczej post-mordernizm…
Modernizm też (śmiech). Słuchaj, nie wiem, to są po prostu koncerty. Jednym podejdzie jedna rzecz, druga nie. Myślę, że ważne jest wsparcie. Ja lubię, kiedy gram trasę z ludźmi, którzy są moimi dobrymi kolegami i do tego muzykami grającymi w bardzo dobrych zespołach. I tak jest właśnie teraz. To są wszystko bardzo dobre zespoły, z czystym sumieniem bym powiedział. Nie muszę uprawiać żadnej fałszywej dyplomacji, po prostu rzeczywiście tak jest. Ważne, żeby czuć się dobrze razem. No i tyle. Promujemy dobrą muzykę w dobrych stylach.
Pytanie z innej beczki. „Thelema 6.” wyznaczyła punkt w Waszej dyskografii, jak rok 1945 w dziejach Europy. Wyścig zbrojeń - coraz szybciej, brutalniej, wyłączając wszelkie kompromisy. Nie uważasz, że każda nowa płyta Behemoth, dająca upust wyrafinowanej fantazji muzycznej i precyzji, będąca logiczną konsekwencją poprzednich produkcji, kieruje zespół ku czemuś, co można określić jako transcendentny muzyczny byt? Nie odczuwasz presji z tym związanej, że każda płyta musi być lepsza, że kiedyś po prostu nie dasz rady?
No, to wtedy się wycofam. Zostaną same dobre płyty, mam nadzieje, jak „Thelema”.
Co do nowej płyty, czego się możemy spodziewać?
Chyba nic nie będę na razie gadał, bo może nic z tego nie wyjdzie. Prace ruszyły, mamy pomysły, które sobie dżemujemy, mamy kilka zaczątków utworów. Póki co, same strasznie szybkie rzeczy, bardzo intensywne. Kierunek „Slaves”… albo dwa pierwsze utwory z „Demigod”. To są moje ulubione piosenki. Więc taki kierunek lubię… A jednocześnie są bardzo piosenkowe. Nie jest tak, że przerost formy nad treścią. Ja jestem wychowany na rock&rollu, Guns&Roses itd…
Odwiedzisz koncert panów spod szyldu Róż i Pukawek?
Tak, ale w Pradze, tam akurat będę. Lubię generalnie piosenkowe kawałki. To, co robimy, pomimo tej całej strony technicznej; blasty, brutalność i tak dalej, to jest cześć rock&rolla, i to jest ważne. I taka właśnie będzie nowa płyta. Tylko przy całej swojej powadze i ideologicznym zaangażowaniu. Ja bardzo często słucham różnych rzeczy i to niekoniecznie muszą być zespoły, które podziwiam. Słucham, czuję i interesuje się tym. Trzeba samemu siąść i wbić się w muzyczną aurę. Poza tym inspirację czerpię ze wszystkiego, z tak różnych gatunków, że nie będę mówił, bo to brzmi czasami komicznie. Stare rzeczy, Satyricon, Dissection… to są świetne płyty.
Nie uważasz, że początek lat 90-tych był najlepszy dla muzyki metalowej? Weź pod uwagę chociażby dokonania Jankesów czy Skandynawów. Przypominasz sobie stare rzeczy Sepultury?
Sepultura, zależy. Są dobre rzeczy i słabe rzeczy. Są teraz i były wtedy, nie uważasz? Ja nie mam takich sentymentów, zawsze patrzę, co jest teraz, co mi się podoba dzisiaj. Nie patrzę w tył. Myślę, że jest dzień, który jest teraz i on jest ważny. Po co myśleć o tym, co było…
I to chyba wystarczy. Dzięki za rozmowę.
Pozdrowienia dla Elbląga. Było dobrze.
Nergal: Było ciężko, była przeprawa, generalnie graliśmy bardzo źle. Normalnie gramy lepiej (śmiech). Ale ok. Mamy taką filozofię, że w momencie, gdy nie czujemy sali, coś po prostu ewidentnie jest nie tak, wiesz, wibracje są takie, jakie do końca nie powinny być, stawiamy na żywioł. Po prostu niespecjalnie się przejmujemy całą resztą. I tak było.
Premiera najnowszej płyty odbyła się w październiku 2004 r. Jaka jest więc idea Demigod Tour 2 i sens organizowania trasy, która promuje materiał świetnie wypromowany i znany?
Właściwie trasa mogłaby się nazywać „Demonica” albo „Slave Should Serve Tour” lub coś w tym stylu. Po prostu mieliśmy dwie okazje. Po pierwsze, niedawno wyszła epka, po drugie mamy taką retrospektywę materiału, która ujrzy światło dzienne 6 czerwca pod szyldem „Demonica”. Dzisiaj zaprezentowaliśmy z niej jeden demówkowy utwór. Widzisz, nie wiadomo, kiedy wyjdzie nowa płyta, czy w przyszłym roku, czy jeszcze później. Dlatego też nie wiemy, kiedy zagramy kolejną trasę. Nie chcieliśmy, żeby ludzie czekali trzy lata, bo rzeczywiście były takie glosy, że powinniśmy po prostu częściej grać. Wiec robimy eksperyment. Jeżeli ta trasa jako całość wypadnie fajnie, to być może po prostu częściej będziemy koncertować. Jeżeli nie, to tylko przy okazji płyty będziemy robić koncerty na zmasowany atak, a później sobie odpuścimy.
Czy frekwencja wpływa na to, jak odbierasz koncert?
I tak, i nie. Czasami zdarza nam się grać dla pięćdziesięciu osób. I gramy takie koncerty. Wiesz, np. w Kanadzie, w porównaniu do Stanów, to nie były tłumy… Czasami dla pięciuset osób koncert jest drętwy. Podam ci przykład - zagraliśmy koncert w PN. Karolinie na przedostatniej trasie, taki offshow, czyli tylko myśmy tam grali. I tak, jak na filmach, widzisz, jak band gra, a ludzie porozstawiani są po kątach czy pykają w bilard. I przyszło tam może pięćdziesięciu fanów, ale to był świetny koncert, po prostu. Więc to zależy. Myśmy się wtedy genialnie bawili, było ok. Jeżeli chodzi o Elbląg, gdyby to było jakieś zamknięte, małe miejsce, mały klubik, na dwieście-trzysta osób, byłoby fajne. A tak - dziwnie się czułem. Patrzyłem na te oddalone gdzieś w tle parasole… (śmiech). Czułem się jak w Spodku, a graliśmy dla stu pięćdziesięciu osób. Ok, dobra rozgrzewka przed Warszawą.
Tym razem scenicznego wsparcia udzieliły zespoły Hermh, Virgin Snatch i Corruption. Zespoły dobre, pod względem muzycznym jednak bardzo zróżnicowane i nie do końca związane klimatem Behemotha. Co wpłynęło na taki dobór towarzystwa scenicznego? Czyżby chęć zgromadzenia jak największej ilości publiki, niekoniecznie związanej z Death Metalem?
Nie. Graliśmy do tej pory same takie trasy w Polsce, zauważ. Występowały z nami z reguły zespoły zupełnie niepodobne do naszego i, według mnie, to jest świetna idea. Każdy zespół, z którym wyruszyliśmy teraz, jest świetny w stylu, który reprezentuje. Naprawdę. Virgin Snach to jest Trasch Core na bardzo wysokim poziomie. Później Corruption i Hermh robi teatralne widowisko, ale inne, niż my. Muzycznie jest to zupełnie coś innego. Tak że, wiesz, myślę, że to jest fajna idea po prostu, że ludziom gdzieś tam może coś otworzyć w głowach. Poza tym sam bym się zmęczył, gdyby trzy kapele wcześniej łupały Death Metal albo Black Metal. To byłoby nudne. A tak, mamy świadomość, że jak wchodzimy, to będziemy szybsi niż reszta… (śmiech).
Rozumiem. Ale nie uważasz, że pod koniec koncertu ludzie byli troszkę zmęczeni?
Być może, ale to jest jakaś tam nasza odpowiedzialność. My wiemy, co robimy. To jest ostatni zespół i musi zmierzyć się z pijanym, zmęczonym tłumem. Tak że z drugiej strony to jest dobre, ponieważ jest to dodatkowy kopniak dla nas, żeby wymusić od ludzi jeszcze więcej.
Corruption, Stoner, stare dzieje, troszkę przeszłe raczej. Behemoth to jednak post- modernizm, a raczej post-mordernizm…
Modernizm też (śmiech). Słuchaj, nie wiem, to są po prostu koncerty. Jednym podejdzie jedna rzecz, druga nie. Myślę, że ważne jest wsparcie. Ja lubię, kiedy gram trasę z ludźmi, którzy są moimi dobrymi kolegami i do tego muzykami grającymi w bardzo dobrych zespołach. I tak jest właśnie teraz. To są wszystko bardzo dobre zespoły, z czystym sumieniem bym powiedział. Nie muszę uprawiać żadnej fałszywej dyplomacji, po prostu rzeczywiście tak jest. Ważne, żeby czuć się dobrze razem. No i tyle. Promujemy dobrą muzykę w dobrych stylach.
Pytanie z innej beczki. „Thelema 6.” wyznaczyła punkt w Waszej dyskografii, jak rok 1945 w dziejach Europy. Wyścig zbrojeń - coraz szybciej, brutalniej, wyłączając wszelkie kompromisy. Nie uważasz, że każda nowa płyta Behemoth, dająca upust wyrafinowanej fantazji muzycznej i precyzji, będąca logiczną konsekwencją poprzednich produkcji, kieruje zespół ku czemuś, co można określić jako transcendentny muzyczny byt? Nie odczuwasz presji z tym związanej, że każda płyta musi być lepsza, że kiedyś po prostu nie dasz rady?
No, to wtedy się wycofam. Zostaną same dobre płyty, mam nadzieje, jak „Thelema”.
Co do nowej płyty, czego się możemy spodziewać?
Chyba nic nie będę na razie gadał, bo może nic z tego nie wyjdzie. Prace ruszyły, mamy pomysły, które sobie dżemujemy, mamy kilka zaczątków utworów. Póki co, same strasznie szybkie rzeczy, bardzo intensywne. Kierunek „Slaves”… albo dwa pierwsze utwory z „Demigod”. To są moje ulubione piosenki. Więc taki kierunek lubię… A jednocześnie są bardzo piosenkowe. Nie jest tak, że przerost formy nad treścią. Ja jestem wychowany na rock&rollu, Guns&Roses itd…
Odwiedzisz koncert panów spod szyldu Róż i Pukawek?
Tak, ale w Pradze, tam akurat będę. Lubię generalnie piosenkowe kawałki. To, co robimy, pomimo tej całej strony technicznej; blasty, brutalność i tak dalej, to jest cześć rock&rolla, i to jest ważne. I taka właśnie będzie nowa płyta. Tylko przy całej swojej powadze i ideologicznym zaangażowaniu. Ja bardzo często słucham różnych rzeczy i to niekoniecznie muszą być zespoły, które podziwiam. Słucham, czuję i interesuje się tym. Trzeba samemu siąść i wbić się w muzyczną aurę. Poza tym inspirację czerpię ze wszystkiego, z tak różnych gatunków, że nie będę mówił, bo to brzmi czasami komicznie. Stare rzeczy, Satyricon, Dissection… to są świetne płyty.
Nie uważasz, że początek lat 90-tych był najlepszy dla muzyki metalowej? Weź pod uwagę chociażby dokonania Jankesów czy Skandynawów. Przypominasz sobie stare rzeczy Sepultury?
Sepultura, zależy. Są dobre rzeczy i słabe rzeczy. Są teraz i były wtedy, nie uważasz? Ja nie mam takich sentymentów, zawsze patrzę, co jest teraz, co mi się podoba dzisiaj. Nie patrzę w tył. Myślę, że jest dzień, który jest teraz i on jest ważny. Po co myśleć o tym, co było…
I to chyba wystarczy. Dzięki za rozmowę.
Pozdrowienia dla Elbląga. Było dobrze.
Orzeu