Za Gazetą Wyborczą: Chorą służbę zdrowia uzdrowi e-rewolucja. Już za cztery lata znikną kolejki do lekarzy, a z systemu przestaną wyciekać miliardy złotych - zapowiada rząd. Czy to się uda?
Ostatni wtorek mógł się dla pani Elżbiety skończyć dramatycznie. W 10-stopniowym mrozie zasłabła na ulicy i straciła przytomność. Nim lekarze ustalili, że choruje na cukrzycę, minęły prawie dwie godziny.
- Mogłam już się nie obudzić, bo w przypadku cukrzycy każda minuta jest na wagę złota - żali się.
Gdyby lekarz miał elektroniczny dostęp do jej karty zdrowia, diagnozę postawiłby w minutę. Ale takiego systemu nie ma.
- Jesteśmy dramatycznie opóźnieni w stosunku do pozostałych państw europejskich - przyznaje Robert Mołdach, ekspert Konfederacji Pracodawców Prywatnych. Jego zdaniem to efekt zaniechań z ostatnich lat. - Nie potrafimy nawet policzyć, ilu pacjentów przyjmują lekarze - dodaje.
Polska służba zdrowia ciągnie się w ogonie Europy. W najnowszym rankingu „Europejski Konsumencki Indeks Zdrowia” zajęliśmy dopiero 26. miejsce wśród 33 badanych krajów. Przed nami jest nawet Macedonia. Kuleje wszystko: mamy najdłuższe w Europie kolejki, słaby dostęp do specjalistów, często łamane są prawa pacjentów.
Rząd przygotowuje jednak e-rewolucję, która już za cztery lata uzdrowi służbę zdrowia. Nowy system ma działać tak: pacjent przychodzi do lekarza z dowodem osobistym, w którym zaszyty jest podpis elektroniczny (takie dokumenty będą wydawane od 1 stycznia 2011r.). Lekarz na tej podstawie otwiera w komputerze e-kartę pacjenta, tam zapisuje diagnozę i informację, jakie leki przepisał. A aptekarz - też elektronicznie - odczytuje e-receptę i wydaje lekarstwa. Ale to nie wszystko. W przypadku pani Elżbiety, jak i innych chorych, na cukrzycę, każdy lekarz w kraju będzie mógł sprawdzić w e-systemie, co im dolega.
Wreszcie zniknie też tak znienawidzony problem nieczytelnych recept. - Sam byłem świadkiem, jak 80-letnia kobieta biegała dwa razy od lekarza do apteki, bo recepta była wypisana niechlujnie. Jak widzę coś takiego, to nie umiem nad sobą zapanować - przyznaje Tomasz Kulisiewicz, analityk firmy doradczej Audytel.
Poza wygodą pacjenta e-rewolucja da olbrzymie oszczędności, bo uszczelni system. Gdy w zeszłym roku eksperci wyliczali oszczędności, jakie może dać informatyzacja służby zdrowia, mówili o kwotach na poziomie 4 mld zł rocznie.
- Tymczasem koszty informatyzacji służby zdrowia to 800 mln zł, z czego 85 proc. pokryją środki unijne - mówi „Gazecie” wiceminister w MSWiA Witold Drożdż, odpowiedzialny za wdrażanie e-administracji. Przekonuje, że może się to zwrócić już w pierwszym roku działania systemu e-zdrowia.
- Zmiany idą w dobrym kierunku, ale fatalnie, że przeprowadza się je tak późno - mówi Mołdach. Co prawda system e-zdrowia działa już w niektórych regionach kraju, ale na zinformatyzowanie całej służby zdrowia czekamy bezskutecznie od 20 lat.
W tym czasie prześcignęły nas inne kraje regionu. - Na Węgrzech nikt już od dawna nie wypisuje recept ręcznie. Lekarz drukuje receptę z kodem paskowym. Aptekarz przykłada ten kod do czytnika i dokładnie wie, co ma wydać. U nas ciągle o takich rozwiązaniach się gada, a tam to już rzeczywistość - złości się Kulisiewicz.
Dlaczego nam nie wyszło? Pytani przez nas eksperci mówią zgodnie, choć anonimowo: - Wokół projektu narasta od lat wiele emocji, bo skoro mówimy o uszczelnieniu systemu, to znaczy, że coś z niego wycieka. I ktoś z tego wyciekania ma korzyść.
Teraz ma się udać, bo mamy nad sobą unijny bat. - Środki unijne musimy wydać do 2015 r., a wszelkie przetargi zakończyć do 2013 - mówi minister Drożdż.
Swoich wątpliwości nie kryje Mołdach: - Cztery lata to dramatycznie mało. Wątpię, czy tak duży projekt da się zrealizować do 2013 r. Obawiam się, że powstaną tylko fundamenty systemu, ale dobre i to - mówi.
Kulisiewicz z Audytela pociesza, że przymus wydania pieniędzy unijnych zmusi rząd do działania. - Nie wyobrażam sobie, że i tej ekipie się nie uda. Przez źle funkcjonujący system nie tylko tracimy miliardy złotych, ale zgadzamy się też na krzywdę ludzką. Czas z tym skończyć.
Źródło: Gazeta Wyborcza
- Mogłam już się nie obudzić, bo w przypadku cukrzycy każda minuta jest na wagę złota - żali się.
Gdyby lekarz miał elektroniczny dostęp do jej karty zdrowia, diagnozę postawiłby w minutę. Ale takiego systemu nie ma.
- Jesteśmy dramatycznie opóźnieni w stosunku do pozostałych państw europejskich - przyznaje Robert Mołdach, ekspert Konfederacji Pracodawców Prywatnych. Jego zdaniem to efekt zaniechań z ostatnich lat. - Nie potrafimy nawet policzyć, ilu pacjentów przyjmują lekarze - dodaje.
Polska służba zdrowia ciągnie się w ogonie Europy. W najnowszym rankingu „Europejski Konsumencki Indeks Zdrowia” zajęliśmy dopiero 26. miejsce wśród 33 badanych krajów. Przed nami jest nawet Macedonia. Kuleje wszystko: mamy najdłuższe w Europie kolejki, słaby dostęp do specjalistów, często łamane są prawa pacjentów.
Rząd przygotowuje jednak e-rewolucję, która już za cztery lata uzdrowi służbę zdrowia. Nowy system ma działać tak: pacjent przychodzi do lekarza z dowodem osobistym, w którym zaszyty jest podpis elektroniczny (takie dokumenty będą wydawane od 1 stycznia 2011r.). Lekarz na tej podstawie otwiera w komputerze e-kartę pacjenta, tam zapisuje diagnozę i informację, jakie leki przepisał. A aptekarz - też elektronicznie - odczytuje e-receptę i wydaje lekarstwa. Ale to nie wszystko. W przypadku pani Elżbiety, jak i innych chorych, na cukrzycę, każdy lekarz w kraju będzie mógł sprawdzić w e-systemie, co im dolega.
Wreszcie zniknie też tak znienawidzony problem nieczytelnych recept. - Sam byłem świadkiem, jak 80-letnia kobieta biegała dwa razy od lekarza do apteki, bo recepta była wypisana niechlujnie. Jak widzę coś takiego, to nie umiem nad sobą zapanować - przyznaje Tomasz Kulisiewicz, analityk firmy doradczej Audytel.
Poza wygodą pacjenta e-rewolucja da olbrzymie oszczędności, bo uszczelni system. Gdy w zeszłym roku eksperci wyliczali oszczędności, jakie może dać informatyzacja służby zdrowia, mówili o kwotach na poziomie 4 mld zł rocznie.
- Tymczasem koszty informatyzacji służby zdrowia to 800 mln zł, z czego 85 proc. pokryją środki unijne - mówi „Gazecie” wiceminister w MSWiA Witold Drożdż, odpowiedzialny za wdrażanie e-administracji. Przekonuje, że może się to zwrócić już w pierwszym roku działania systemu e-zdrowia.
- Zmiany idą w dobrym kierunku, ale fatalnie, że przeprowadza się je tak późno - mówi Mołdach. Co prawda system e-zdrowia działa już w niektórych regionach kraju, ale na zinformatyzowanie całej służby zdrowia czekamy bezskutecznie od 20 lat.
W tym czasie prześcignęły nas inne kraje regionu. - Na Węgrzech nikt już od dawna nie wypisuje recept ręcznie. Lekarz drukuje receptę z kodem paskowym. Aptekarz przykłada ten kod do czytnika i dokładnie wie, co ma wydać. U nas ciągle o takich rozwiązaniach się gada, a tam to już rzeczywistość - złości się Kulisiewicz.
Dlaczego nam nie wyszło? Pytani przez nas eksperci mówią zgodnie, choć anonimowo: - Wokół projektu narasta od lat wiele emocji, bo skoro mówimy o uszczelnieniu systemu, to znaczy, że coś z niego wycieka. I ktoś z tego wyciekania ma korzyść.
Teraz ma się udać, bo mamy nad sobą unijny bat. - Środki unijne musimy wydać do 2015 r., a wszelkie przetargi zakończyć do 2013 - mówi minister Drożdż.
Swoich wątpliwości nie kryje Mołdach: - Cztery lata to dramatycznie mało. Wątpię, czy tak duży projekt da się zrealizować do 2013 r. Obawiam się, że powstaną tylko fundamenty systemu, ale dobre i to - mówi.
Kulisiewicz z Audytela pociesza, że przymus wydania pieniędzy unijnych zmusi rząd do działania. - Nie wyobrażam sobie, że i tej ekipie się nie uda. Przez źle funkcjonujący system nie tylko tracimy miliardy złotych, ale zgadzamy się też na krzywdę ludzką. Czas z tym skończyć.
Źródło: Gazeta Wyborcza