
O zaniedbanych lub całkowicie zniszczonych cmentarzach menonickich, o różnicach między nekropoliami katolików i protestantów, wreszcie o koniecznej pamięci o zmarłych, bez względu na to, jaką religię wyznawali czy jakim językiem posługiwali się na co dzień rozmawiano podczas Saloniku Tygla, który odbył się dziś (14 listopada) w Ratuszu Staromiejskim.
Dawne cmentarze - obraz nędzy i rozpaczy
Większość dawnych cmentarzy, które sytuowane były w pobliżu kościołów, została zdewastowana po 1945 roku. Gdy wędruje się po żuławskich wioskach, z ledwością można dostrzec stare nagrobki, zarośnięte przez gęste chaszcze. Te zniszczone po wojnie pomniki przeszłości to zarówno cmentarze katolickie, jak i ewangelickie czy menonickie. Prześladowani za poglądy religijne mennonici przybyli na nasze tereny w XVII wieku. Tam, gdzie nie posiadali własnych domów modlitw, chowani byli na cmentarzach katolickich i ewangelickich. Zdarzały się jednak na żuławskich ziemiach cmentarze typowo menonickie, jak ten w Cyganku, zwany cmentarzem jedenastu wsi. Jedenaście ówczesnych wsi z okolic dzisiejszego Nowego Dworu Gdańskiego w latach trzydziestych XVII wieku złożyło się na wykupienie terenu, który miał być przeznaczony na menonicką nekropolię. Dziś znajduje się tam cmentarne lapidarium. Mennonici posiadali niegdyś swój dom modlitwy oraz cmentarz w znajdującym się niedaleko Nowego Stawu Pordenowie. Po 1945 roku zbór i cmentarz zamienił się obraz nędzy i rozpaczy. Przybyła na te tereny ludność nie oszczędziła tego urokliwego miejsca. Jeszcze do niedawna nagrobki porośnięte były gęstymi chaszczami. Dziś znajduje się tam cmentarne lapidarium: - Po wojnie na nasze tereny napłynęła ludność z Polski centralnej i kresów wschodnich – mówi znawczyni żuławskich cmentarzy, Karolina Manikowska. - Dla niej wszystko, co obce, w tym także nagrobki z napisami w języku niemieckim, nie było mile widziane. Ludność ta nie tylko nie dbała o nagrobki, lecz także sukcesywnie zaczęła je niszczyć. Zachowanie to wynikało zarówno z niepojętego pragmatyzmu, jak i z przedziwnego w skutkach antysemityzmu, bowiem biblijne imiona, jakie widniały na menonickich nagrobkach, kojarzyła im się z imionami żydowskimi. Część zniszczonych nagrobków była wykorzystywana jako materiał budulcowy, jako materiał utwardzający, a także kamieniarski.
Ocalone od zapomnienia
Na ratunek temu miejscu przybyli członkowie Stowarzyszenia Miłośników Malborka „Forum” i zamienili je w menonickie lapidarium. Podobnie uczynili z cmentarzem w Mirowie. Niedawno, przy pomocy mieszkańców porządkowany był cmentarz znajdujący się obok ruin kościoła w Fiszewie. Choćby w ten sposób można ożywić pamięć po zamieszkałej niegdyś na tych terenach ludności.
Po niektórych żuławskich cmentarzach nie pozostało z kolei żadnego śladu, zabrakło nawet pamiątkowej tablicy, mówiącej, że znajdował się tu kiedyś przykościelny cmentarz. Jest tak w przypadku leżącego nieopodal Nowego Dworu Gdańskiego, Kmiecina, gdzie dziś w miejscu cmentarza znajduje się wiejski park: - Nie uważam tego za zbyt szczęśliwą formę zagospodarowania tego terenu, ponieważ zafałszowano tu całkowicie prawdziwe jego znaczenie – mówi Karolina Manikowska. - Nie ma tu nawet tablicy ani niczego, co służyłoby przypomnieniu, czym to miejsce kiedyś było.
Również w podmalborskich Cisach znajdował się niegdyś cmentarz menonicki. Na jego terenie wybudowano dom, jego właściciel jednak rychło zmarł, a budynek do dziś stoi opuszczony i niezamieszkały. Mówi się nawet, że jest nawiedzony.
Dbałość o zmarłych i walka o prawdę
Jak rozpoznać, czy mamy do czynienia z cmentarzem katolickim czy protestanckim, mówił ksiądz Andrzej Kilanowski: - Krzyże na cmentarzach katolickich zawsze były pasyjne, na grobach protestanckich krzyż był znakiem zmartwychwstania i nigdy nie pokazywano tam cierpiącego Chrystusa. Mennonici na nagrobkach podkreślali, że w danym grobie spoczywa właściciel ziemski. Brak efektywnej gospodarki rolnej był dla nich bowiem oznaką przekleństwa Bożego. Na cmentarzach protestanckich groby sięgały do samego muru kościoła, z kolei na katolickich znajdowały się dwa metry od niego. Pozostawione miejsce było przeznaczone na procesję – dodaje duchowny.
Sprawujący od niedawna urząd proboszcza w jednej z elbląskich parafii, ksiądz Kilanowski zwrócił uwagę na nienależytą dbałość o zmarłych, jaka ma miejsce w naszym mieście: - Inaczej jest w Malborku, Nowym Dworze, Kwidzynie czy Braniewie. Tam normalne jest to, że jeżeli ktoś umarł, to przez dwa, trzy dni przychodzimy i modlimy się nad nim. W Elblągu nie ma takiej tradycji.

Według znawcy historii Elbląga bardzo ważne jest uzmysłowienie, kto tak naprawdę ponosi odpowiedzialność za zniszczenie cmentarzy w Elblągu i okolicach: – Warto odnotować fakt, że my w historii powojennej nie znamy nawet dokładnej daty zburzenia kościoła Świętej Anny i wysadzenia go w powietrze oraz definitywnego zniszczenia cmentarza – mówi duchowny. - Skandalem jest to, że gdy wymiera pokolenie decydentów, którzy dawali ciche przyzwolenie na dewastację cmentarzy, dziś każdy umywa ręce, mówiąc, że dochodzenie prawdy to nie jego problem. Domagam się elementarnej uczciwości historycznej.
Miejsce pochówku powinno stanowić przede wszystkim przestrzeń do wspomnień, kontemplacji i modlitwy, a nie być miejscem politycznych rozstrzygnięć. Szkoda, że utraciliśmy tak wiele po dawnych elblążanach…