UWAGA!

Adam Wadecki: Nie ma rzeczy niemożliwych

 Elbląg, Adam Wadecki, elbląski kolarz
Adam Wadecki, elbląski kolarz (fot. Michał Skroboszewski)

- Pracowałem na rzecz Jarosława Zarębskiego, ale pogoda była tragiczna: wiało, padał deszcz i zgubiłem Jarka. Postanowiłem powalczyć sam i okazało się, że wygrałem. Chociaż w pierwszych komunikatach organizatorzy podawali, że wygrał Francuz, potem dopiero to zweryfikowali - tak Adam Wadecki wspomina zwycięstwo w wyścigu dookoła Dunkierki. Z elbląskim kolarzem wspominamy jego karierę sportową. 

– Jak się zaczęła Pana przygoda ze sportem?

– Od najmłodszych lat rodzice wpajali nam rywalizację sportową. Zanim zostałem kolarzem trenowałem trójbój nowoczesny: pływanie, bieganie i strzelanie. Sekcja była w Orle Elbląg, trenerami byli Ryszard Krzysztofowicz i Jerzy Kozłowski. Codziennie o godzinie szóstej rano meldowaliśmy się na basenie przy ul. Królewieckiej. Potem do domu, o godzinie ósmej do szkoły. A po południu były treningi biegowe i strzeleckie. Rodzice mieli małego fiata, więc czasami mnie na trening podwieźli. Ale często było tak, że trzeba było malucha pchać, więc na treningi jeździło się tramwajem. Piotr [brat – przyp. SM] już wtedy jeździł na rowerze. I trzeba wyraźnie zaznaczyć, że te treningi ukształtowały mnie na całe życie. Pokazały, że nie ma rzeczy niemożliwych. Jak patrzę na dzisiejsze dzieci z tabletami w dłoniach, to nie zamieniłbym się z nimi na dzieciństwo.

 

– Jak w takim razie doszło do przesiadki na rower?

– Nie byłem wybijającym się zawodnikiem, jeżeli chodzi o trójbój. Sukcesy brata, który już trenował kolarstwo, trochę pchnęły mnie w tę stronę. Piotr trójboju nie trenował, od razu wsiadł na rower. Ja kilka lat później też przyszedłem do Mlexera, który wówczas w Elblągu miał sekcję kolarską. Moje pierwsze rowery, to właśnie te „odziedziczone” po bracie: Wigry, kolarzówka z Rometu. I tak to się zaczęło. Najpierw od lokalnych wyścigów np. o Puchar Kartuz, czy o Puchar Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów w juniorach młodszych. W młodszych kategoriach nie odnosiłem jakiś spektakularnych sukcesów.

 

– I przeniósł się Pan do Stali Grudziądz.

– Na początku trójbój i kolarstwo w moim przypadku to była bardziej zabawa. Rodzice bardziej naciskali na szkołę. W przypadku Piotra to trochę inaczej funkcjonowało: on już odnosił sukcesy sportowe i było wiadomo, że pójdzie w tę stronę. Ja stosunkowo późno zacząłem trenować kolarstwo. Przyszedł w końcu taki okres, że trzeba było się zdecydować: albo wchodzę w kolarstwo na całego i będę robił to dobrze, albo wybiorę inną drogę życiową. Zdecydowałem się na kolarstwo. Zauważono mnie w Stali i w 1998 r. przeniosłem się do nich. W Grudziądzu sekcja kolarska była trochę mocniejsza niż u nas. I tak naprawdę to w tym klubie stawiałem pierwsze poważne kroki. To były dobre dwa lata. Zauważył mnie klub Zbigniewa Szczepkowskiego – Servisco, z którego później powstanie grupa BGŻ. To już była mocna polska grupa zawodowa. Odniosłem tam wiele sukcesów. W klasyfikacji do 23 lat wygrywałem w Polsce praktycznie wszystko, a i ze starszymi potrafiłem nawiązać wyrównaną walkę. To są lata 1999 – 2000, kiedy Piotr odnosi bardzo duże sukcesy w grupie Mróz.

 

– I w pewnym momencie zastąpił Pan brata w Mrozie.

– W 2000 r. brat przeniósł się na Zachód, gdzie w różnych grupach jeździł kilka lat. Półżartem można powiedzieć, że jego miejsce w Mrozie przypadło mi. Tu już było ściganie na całego. Najlepiej wspominam wyścigi w różnych egzotycznych lokalizacjach. Ścigałem się w Japonii, Chinach, USA. W Stanach Zjednoczonych to klasyk w Filadelfii, który jest jednocześnie mistrzostwami kraju. Najbardziej egzotycznym był Wyścig Dookoła Malezji. Wyjeżdżaliśmy z Polski, gdzie temperatura była minus 30 stopni, a tam też 30 stopni tylko w plusie. Pełna egzotyka. To była wówczas najlepsza polska grupa i ścigaliśmy się praktycznie wszędzie.

 

– Największe sukcesy przyszły w 2005 r.

To był najlepszy rok w mojej karierze. Zdobyłem wtedy mistrzostwo Polski ze startu wspólnego, wygrałem trzy etapy na Wyścigu Solidarności i Olimpijczyków, etap na wyścigu dookoła Dunkierki. Z tym wiąże się ciekawa anegdota, bo nie byłem liderem naszej grupy. Pracowałem na rzecz Jarosława Zarębskiego, ale pogoda była tragiczna: wiało, padał deszcz i zgubiłem Jarka. Postanowiłem powalczyć sam i okazało się, że wygrałem. Chociaż w pierwszych komunikatach organizatorzy podawali, że wygrał Francuz, potem dopiero to zweryfikowali. Wyścig Dookoła Dunkierki miał wówczas kategorię HC, wyżej od niego sklasyfikowane były tylko elitarne z cyklu ProTour. Później też nie było źle, ale to właśnie 2005 r. był najbardziej bogaty w sukcesy.

 

– Po karierze sportowej wrócił Pan do Elbląga.

– Trzeba było podjąć męskie decyzje: co dalej? Dziś dalej działam w kolarstwie. Jak jest trochę czasu, najczęściej w niedzielę, to pojadę na rower. W okresie zimowym gdzieś w cieple kraje rowerem pojeździć, bo to jednak dalej ciągnie. Prowadzę też grupę kolarską do 23 lat Folta Silvant Racing Team. Przed pandemią działała szkółka kolarska, teraz kiedy obostrzenia są, mam nadzieję na stałe, już luzowane, chcielibyśmy to odbudować. Ale to temat na okres powakacyjny, kiedy sytuacja się bardziej unormuje. Kolejna sprawa to finanse: kolarstwo nie jest tanim sportem. Bez sponsorów trudno będzie coś zbudować. Ale trzeba być optymistą.

 

– Dziękuję za rozmowę.

 

Wywiad z Piotrem Wadeckim przeczytacie tutaj.

rozmawiał Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Sport

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Uwaga! Opinia zostanie zamieszczona na stronie po zatwierdzeniu przez redakcję.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama