
- „Katorżnik” katuje, upadla i miesza z błotem – mówi Mariusz Kamiński po kolejnym udanym biegu. - Wszyscy stwierdzili jednogłośnie, że była to najcięższa edycja – dodaje. Brodzenie po szyję w wodzie, przedzieranie się przez muł, trzciny i wodorosty, bieg przez bagna, czołganie przez długie rury - to tylko niektóre z atrakcji na trasie Biegu Katorżnika, który w ubiegłą niedzielę (14 sierpnia) odbył się w Lublińcu pod Częstochową.
- Od momentu zapisów był wyścig szczurów – mówi Mariusz Kamiński. – Było 1000 miejsc wolnych. Limit ten po trzech dniach się wyczerpał. Po kilku dniach ukazał się komunikat, że organizatorzy zgadzają się na kolejne 200 osób – dodaje. – Nastąpił więc kolejny dzień zapisów i znów limit miejsc wyczerpany.
- Ja zapisałem się na godzinę 11 – najgorszą – kontynuuje nasz elbląski maratończyk. - Od początku wiedziałem, że w pierwszej grupie nie będzie lekko. Zresztą każdy, kto już startował twierdził, że ci, co biegną pierwsi i przecierają trasę, łatwo nie mają.
W dniu biegu, 14 sierpnia, było słonecznie. Najpierw odbyła się krótka rozgrzewka przed wejściem na linię startu, potem szybka weryfikacja zawodników przez organizatorów, oficjalne otwarcie zawodów przez dowódcę 1 PSK płk Ryszarda Pietrasa. I w końcu odliczanie: 10, 9 , 8 …. 2, 1. Start!
- Pierwszy skok i zaczęło się brodzenie w wodzie, w niektórych momentach nawet po szyję – mówi z zapałem Mariusz Kamiński. - Od samego startu trasa wiodła przez jezioro. Od początku starałem się być w pierwszej piątce, ale nie miałem zamiaru wyrywać się i prowadzić całej grupy. Wolałem zostawić trochę sił na końcówkę. Oprócz wodorostów, mułu, musieliśmy przedzierać się przez trzciny i uważać, żeby nie zboczyć z trasy. W gęstych trzcinach nie było czasami widać taśmy, którą była oznaczona trasa.
Następnie trasa prowadziła przez bagna. Była to nowa trasa i nowe niespodzianki czekające w rowach z zimną, śmierdzącą wodą.
- Bardzo monotonny był odcinek, w którym na przemian wskakiwaliśmy do rowu z wodą i wdrapywaliśmy się na brzeg, raz jednej strony raz z drugiej – mówi maratończyk. - Trochę odpoczynku od wody i weszliśmy w końcu na ląd. Tu bieganie też nie było łatwe. Trzeba było pokonać krzaki, iglaste drzewka, jeżyny owijające się dookoła nóg. Do tego trzeba było uważać, jak się biegnie, żeby nie wpaść w jakiś dół albo na śliskich korzeniach nie skręcić nogi – mówi.

Po dwugodzinnym katorżniczym wysiłku zmęczeni uczestnicy na próżno wyczekiwali mety. Coraz trudniej było im pokonywać kolejne metry trasy. Ale nasz elblążanin niestrudzenie biegł dalej z nadzieją na dotarcie do mety i na dobry wynik.
- Z każdym metrem było coraz trudniej. Coraz mniej miałem sił. Do tego jeszcze zaczęły łapać mnie skurcze – mówi. - Minęły dwie godziny, a mety nie było widać. Zwolniłem trochę, dałem się wyprzedzić. Byłem trzeci. Nagle nowa przeszkoda: długie rury, przez które przyszło mi się czołgać. Następnie znowu bieg i znowu błoto. Potem dobiegłem do starego budynku – kontynuuje. - Przedzierałem się przez jego piwnice i korytarze. Pomieszczenia były zadymione. Nie było widać wyjścia. Nagle zobaczyłem światełko. Jest wyjście! Został mi tylko zbieg po schodach. Kibice wzdłuż trasy krzyczą: „Dawaj, dawaj, jesteś trzeci!” Jeszcze tylko rozrzucone opony, czołganie się pod drutem kolczastym i meta, a wraz z nią zadowolenie z ukończenia biegu, no i oczywiście z trzeciego miejsca – mówi z dumą Mariusz Kamiński.
Mariusz Kamiński pokonał trasę długości 12 km z wynikiem 2:39:44. Wynik zwycięzcy to 2:37:05. Gratulujemy mu wytrzymałości, wytrwałości i życzymy dalszych sukcesów i coraz lepszych wyników.