UWAGA!

W Kwidzynie i w Elblągu (historia Heleny Pilejczyk, odc. 3)

 Elbląg, W Kwidzynie i w Elblągu (historia Heleny Pilejczyk, odc. 3)

Po wojnie los rzucił Helenę, wtedy jeszcze Majcher, wraz z mamą do Kwidzyna. Tam ukończyła Liceum Pedagogiczne - szkołę, która ukształtowała ją jako nauczycielkę. Do Elbląga przyszła olimpijka trafiła, ponieważ... dostała tu nakaz pracy. Pierwsze co zrobiła, to zapisała się na kurs na prawo jazdy na motocykl. Akurat wisiało ogłoszenie, że klub Stal organizuje taki kurs. Przedstawiamy kolejne wspomnienia Heleny Pilejczyk. Zobacz zdjęcia z archiwum prywatnego pani Heleny.

Armia Czerwona zajęła niemiecki Marienwerder pod koniec stycznia 1945 r. Po wojnie przemianowano je na Kwidzyń. Kreseczka nad "n" zniknęła dopiero w 1948 r. i od tego czasu miasto nad Liwą nazywa się Kwidzyn. Miejscowość jeszcze długo po zajęciu przez Armię Czerwoną było w strefie przyfrontowej. Po wojnie na „Ziemiach Odzyskanych” doszło do niemal całkowitej wymiany ludności. Niemcy zostali „prośbą i groźbą” zmuszeni do wyjazdu do Niemiec. Na ich miejsce przyjechali Polacy z różnych stron kraju.

Ulica Grudziądzka przed wojną nazywała się Graudenzer Straße. Potem jej patronem został Feliks Dzierżyński, miano Grudziądzkiej przywrócono na fali zmian ustrojowych. Z ciekawostek jej dotyczących warto wspomnieć, że do 1945 r. w budynek pod nr 30 należał do kompleksu koszarowego Królewskiej Szkoły Podoficerskiej. - Za naszych czasów też były tam koszary – wspomina Helena Pilejczyk.

To jednak Heleny Majcher i jej córki Heleny zaraz po przyjeździe do polskiego już Kwidzyna nie za bardzo interesowało. Już bardziej dom pod nr 18. - Do Kwidzyna przyjechałyśmy z mamą w 1945 r. Zajęłyśmy piętro w murowanym budynku. Na dole za czasów niemieckich był sklepik, u góry duże umeblowane mieszkanie – wspomina Helena Pilejczyk.

Dom stoi do dziś, obecnie ma numer 20. Mieszkanie na piętrze było tak duże, że szybko zrobiono z niego dwa. Po sąsiedzku zamieszkała siostra Heleny – Jadwiga z mężem (miłością z partyzantki). A na dole Helena Majcher (mama) otworzyła... kawiarenkę. - Mama nigdy nie pracowała zawodowo, a czegoś trzeba było się utrzymać. Kawiarenka odniosła sukces i mogłyśmy się z dochodów z niej utrzymać – mówi elblążanka.

Było to o tyle ważne, że Stanisław Majcher był ranny w powstaniu warszawskim. Po wojnie bardzo długo chorował i nie mógł podjąć pracy zarobkowej. Utrzymanie rodziny spadło na barki żony. Stanisław Majcher zmarł w 1946 r. Siostra Jadwiga z mężem radzili już sobie sami. Bracia wyjechali nad morze: Edward związał się z Gdańskiem, Jerzy zaczepił się w Szczecinie.

Władza ludowa zaczęła niezbyt przychylnie patrzeć na prywatną inicjatywę w postaci kawiarni. - Zaczęły się domiary, kontrole. Sytuacji nie ułatwiał fakt, że tata był w Armii Krajowej, a władze się o tym dowiedziały. Jednym zdaniem – trzeba było kawiarnię zamknąć – wspomina Helena Pilejczyk.

 

* * *

 

Czasy powojenne oznaczały możliwość ukończenia nauki. Na początku było Liceum Ogólnokształcące. - Zaliczono mi „okupacyjną” edukację w Dąbrówce. Dlaczego liceum? Mama marzyła, żebym poszła na studia– tłumaczy elblążanka.

Nauka w ogólniaku trwała rok... I Helena Majcher zdecydowała przenieść się do Liceum Pedagogicznego. Budynek szkoły wcześniej wykorzystywała Armia Czerwona na szpital wojenny, dziś znajduje się tam Szkoła Podstawowa nr 4. - Na tę szkołę namówiła mnie najlepsza koleżanka z ogólniaka. Zdecydowałyśmy z mamą, że po Liceum Pedagogicznym będę miała zawód i będę mogła zarabiać. A zdobycie stałego źródła utrzymania było wówczas dla nas najważniejsze – wspomina Helena Pilejczyk.

Takich osób jak Helena Majcher, która zdecydowała się zmienić Liceum Ogólnokształcące na Pedagogiczne. było stosunkowo dużo..Co ciekawe Liceum Pedagogiczne nie miało wówczas sali gimnastycznej z prawdziwego zdarzenia. Lekcje wychowania fizycznego odbywały się w klasach, na szkolnym korytarzu lub w małej salce. Latem – za szkolnym budynkiem.

 

* * *

 

„ Na zakończenie moich wspomnień przywołam w pamięci nasz uczniowski żart związany z profesorem B. Duchem. Codziennie przed pierwszą lekcją, po wejściu do klasy profesora odmawialiśmy modlitwę. Kiedy na pierwszą lekcję wchodził profesor B. Duch wstawaliśmy i bardzo głośno, skandując odmawialiśmy modlitwę: „Duchu Święty, który oświecasz serca i umysły nasze …”, patrząc na profesora. Profesor B. Duch z błyskiem w oku uśmiechał się „pod wąsem”, którego nigdy nie miał i nie było z jego strony żadnego komentarza. My uczniowie mieliśmy uciechę!” - pisał w swoich wspomnieniach Otton Henryk Hawliczek, kolega Heleny Majcher ze szkolnej ławy opublikowanym w artykule „U nas, bracie to była szkoła” na wspomnieniowej stronie internetowej:

- Bolesław Duch charakteryzował się ogromnym poczuciem humoru. W pamięci utkwiła mi taka scena: ktoś na lekcji bardzo mocno ziewał. Raz, drugi... I kpiący Bolesław Duch: połknie mnie, zaraz mnie połknie, ratunku, połyka mnie, już nie żyję – Helena Pilejczyk śmieje się na to wspomnienie.

Bolesław Duch był anglistą. Tragiczna postać, były żołnierz od Andersa, którego przeszłość dopadła po wojnie. Helena Majcher skończyła już kwidzyńską szkołę, kiedy Bolesław Duch trafił „za Andersa” do więzienia. W pamięci zachowali się nauczyciele z Liceum Pedagogicznego: Stanisława Sienkiewicz od języka polskiego, matematyki uczyła Zdzisława Smodlibowska. Tu warto się chwilę zatrzymać przy postaci nauczycielki od matmy. To jest kwidzyńska legenda, w 2011 r. kwidzyńscy radni uhonorowali pamięć nauczycielki nazywając jej imieniem jedną z ulic na Osiedlu Piastowskim. To też wraz z Leonem Niewiadomskim (uczył śpiewu) bohaterowie romantycznej historii zakończonej ślubem. Religii uczył ks. Izydor Koźbiał.

Koleżanka wróciła z Liceum Pedagogicznego do ogólniaka, Helena Pilejczyk została wykwalifikowanym nauczycielem. Co w dalszym życiu miało mieć niebagatelne znaczenie.

Odnotujmy jeszcze, że Liceum Pedagogiczne w Kwidzynie przestało istnieć w 1970 r. Miało to związek ze zmianami w systemie kształcenia nauczycieli, którzy od tej pory musieli mieć wykształcenie wyższe. W miejscu Liceum mieści się dziś Szkoła Podstawowa nr 4 im. Adama Mickiewicza.

 

* * *

 

To w zasadzie w Liceum Pedagogicznym zaczęła się przygoda pani Heleny ze sportem. Przyszła brązowa medalistka ze Squaw Valley o łyżwiarstwie jeszcze nie myślała. W Kwidzynie nie było zresztą warunków do sportów zimowych. - To był sport szkolny. Byłam dość żywą osobą, więc próbowałam wszystkiego: biegałam na różnych dystansach, pchałam kulą, rzucałam dyskiem, skakałam w dal i wzwyż. Zawody były różne: międzyklasowe, międzyszkolne. Trzeba przyznać, że Liceum Pedagogiczne miało wysokiej klasy nauczycieli – wspomina Helena Pilejczyk. - Oprócz tego tańczyłam, deklamowałam, udzielałam się w kółku artystycznym.

- Luśka Majchrówna? Pamiętam, że najlepsza była siatkówkę, ale też skakała i biegała – opowiada Alfred Mańkowski, kolega ze szkolnej ławy w artykule „Powrót Majchrówny” opublikowanym w Dzienniku Bałtyckim z 28.06.2005 r.

- Na tle szkoły się wyróżniałam, łatwo przychodziła mi nauka techniki. Dyskiem rzucałam blisko, ale technicznie dobrze – tak przyszła zawodniczka wspomina swoje początki.

Co ciekawe, mama niechętnie patrzyła na sportowe wyczyny córki. Wolała aktywność artystyczną. Być może wynikało to z obaw związanych z wątłym zdrowiem córki w dzieciństwie. W kwidzyńskim domu był fortepian. I mama Helena wymyśliła, że córka nauczy się na nim grać. Znalazła panią, która zgodziła się dawać lekcje. – Nie lubiłam tych lekcji. Na podwórku koledzy i koleżanki znowu w coś grali, biegali, a ja musiałam w domu ćwiczyć gamy. Na szczęście po kilku spotkaniach korepetytorka stwierdziła, że szkoda pieniędzy na moją naukę. I tak się przygoda z fortepianem skończyła – śmieje się po latach elblążanka.

Oczywiście to nie oznacza, że po fortepianowym fiasku mama Helena zaakceptowała sportowe zainteresowania córki. Do tego jeszcze daleka droga. - Nie chciała nawet żebym chodziła w dresie, tylko w sukienkach. I grałam w nich, a mama cały czas musiała je reperować – wspomina Helena Pilejczyk. - Pamiętam, że sukienki szyła mi z zasłon na okna.

 

* * *

 

W 1948 r. szkoła wysłała Helenę Majcher na obóz narciarski do Wisły. Z tej okazji mama mogła znowu pochwalić się swoim talentem krawieckim i ze starego koca uszyła pierwsze w życiu córki spodnie narciarki. W Wiśle uczniowie chodzili po górach. Helenie Majcher spodobało się to na tyle, że za rok chciała jechać na następny obóz. - Ale w szkole się nie zgodzili, bo chcieli żeby jak największa ilość osób miała szansę nauczyć się jazdy na nartach – mówi Helena Pilejczyk.

W wakacje i ferie zimowe uczniowie jeździli na kolonie, żeby zdobywać praktyczne doświadczenie zawodowe. I właśnie podczas jednej z takich kolonii Helena Majcher spróbowała pierwszych papierosów. - Podczas towarzyskiego spotkania kadry na koloniach poczęstowano mnie. Zapaliłam jednego, potem drugiego, potem następnego... Następnego dnia miałam torsje i od tamtej pory papierosa nie zapaliłam – wspomina elblążanka.

 

* * *

 

W 1950 r. Helena Majcher zdała maturę, skończyła szkołę i dostała nakaz pracy. Wówczas władze państwowe kierowały absolwentów do pracy. Helena Majcher wsiadła do pociągu i wysiadła na stacji Elbląg. – Pierwsze wrażenie nie było dobre. Dworzec brzydki, w Kwidzynie mieliśmy ładniejszy. Potem wyszłam na ul. Grunwaldzką, zobaczyłam tramwaje, szeroką arterię. I pomyślałam: może nie będzie tak źle – tak elblążanka wspomina pierwsze kroki w naszym mieście.

 

Pierwsze kroki Helena Majcher skierowała do Inspektoratu Oświaty, gdzie złożyła podanie i trzeba było czekać na decyzję. Nauczycieli brakowało, więc było wiadomo, że decyzja będzie pozytywna, pozostawało tylko pytanie: która szkoła.

Przy okazji wizyty w Elblągu Helena Majcher postanowiła odwiedzić swoja koleżankę ze szkoły, która mieszkała za pętlą tramwajową na ul. Saperów. Wizyta do skutku nie doszła, ponieważ koleżanki nie było w domu. W związku z tym Helena Majcher wsiadła do tramwaju i pojechała jej szukać. Dlaczego piszemy o tym tak dokładnie? Bo z tym wiąże się kolejna anegdota: Na szybie tramwaju wisiało ogłoszenie, że klub Stal organizuje kurs na prawo jazdy na motocykle. - Tylko westchnęłam: jak ja bym chciała się na taki kurs zapisać. I w tym momencie stał się cud. Z drugiego siedzenia odezwała się współpasażerka: ja właśnie chciałam zrezygnować z tego kursu, ale boję się że mi wpisowego nie oddadzą. Mogę pani oddać moje miejsce – wspomina elblążanka.

Skąd się wzięła miłość do motocykli? - W Kwidzynie po sąsiedzku mieszkał chłopak, młodszy ode mnie, ale miał motocykl i nim jeździł po mieście. Bardzo mu wtedy zazdrościłam. Gdy zobaczyłam ogłoszenie, to był impuls – śmieje się Helena Pilejczyk.

Helena Majcher trafiła na kurs, zdała na prawo jazdy. Motocykl pożyczała z klubu sportowego Stal i po pracy jeździła dla przyjemności po Elblągu. A nawet postanowiła wziąć udział w biegu ulicznym. Niestety (a może na szczęście) nic z tego nie wyszło. - Jechałam al. Grunwaldzką. Byłam już krótkowidzem i nie zauważyłam dziury w jezdni. Wywróciłam się, na szczęście oprócz siniaków nic mi nie było. Motocykl też nie ucierpiał zbytnio. Ale ktoś w klubie skreślił mnie z listy startowej – wspomina elblążanka.

Motocykle to nie był wówczas najbardziej bezpieczny sport. Jeździło się bez kasków, drogi były nierówne. Elbląscy motocykliści w tym czasie byli jeszcze w żałobie po tragicznej śmierci Henryka Misiurko, czołowego działacza sekcji motorowej, który zginął w wypadku motocyklowym w sierpniu 1950 r.

Półżartem można powiedzieć, że przed kobietami na motocyklach drżało także wojsko. - Ktoś wpadł na pomysł, żeby na którymś z pierwszomajowych pochodów, nie iść ze swoją szkołą, tylko otwierać kolumnę motocyklową. Udało się to załatwić, do towarzystwa dobrano mi koleżankę, która była sekretarką w klubie i też miała prawo jazdy na motocykl. Ale ja na motocyklu jeździłam w miarę regularnie, ona mniej albo wcale. Przed nami szło wojsko. Koleżanka, ze stresu zapomniała, że istnieje hamulec. Jechałyśmy powoli, a ona hamowała nogami. Ostatnie szeregi żołnierzy stale odwracały głowy, czy przypadkiem ktoś ich nie rozjeżdżą – śmieje się niedoszła motocyklistka.

 

* * *

 

Wróćmy jednak do pierwszych chwil w Elblągu. W Inspektoracie Oświaty młodą nauczycielkę skierowano do szkoły podstawowej przy ul. Pocztowej, gdzie miała zajmować się najmłodszymi uczniami. To była najstarszą placówka oświatowa w powojennym Elblągu. Pierwszy rok szkolny uruchomiono już we wrześniu 1945 r.

Rok szkolny 1950/51 też był szczególny w życiu szkoły. Po raz pierwszy była to pełna jedenastolatka (siedem klas podstawówki i cztery klasy ogólniaka). Ze szkoły wycofano wówczas lekcje religii i nadano jej świecki charakter. Oraz nową nazwę: Szkoła Podstawowa i Liceum Ogólnokształcące Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Wg stanu na 1 października w szkole uczyło się 842 uczniów. W ciągu roku ich liczba zmniejszyła się i wg stanu na 15 maja 1951 r. szkoła liczyła 821 uczniów w tym 279 licealistów. Zmieniła się także dyrekcja szkoły: Józefa Oczesalska została kierownikiem Wydziału Oświaty w Powiatowej Miejskiej Radzie Narodowej, nowym dyrektorem został Bolesław Tarnacki, który przeszedł ze Szkoły Podstawowej nr 2.

- Miałam wtedy 19 lat i nie odróżniałam się wyglądem od ówczesnych maturzystek. „Skaperowały” mnie do swojej drużyny siatkarskiej i jako uczennica występowałam w szkolnych rozgrywkach – wspomina Helena Pilejczyk.

 

* * *

 

Razem z pracą w szkole Helena Majcher dostała pokój w mieszkaniu przy ul. Górnośląskiej 5. W sąsiednich pokojach mieszkały inne nauczycielki, które też czekały na przydział samodzielnych mieszkań. Kuchnia i łazienka były wspólne. Helena Majcher zabrała mamę ze sobą i obie zamieszkały w Elblągu. Na ul. Górnośląską przychodził „uderzać w konkury” sympatyczny koszykarz Lucjan Pilejczyk. - Tam, gdzie teraz jest cerkiew, rosły drzewa. Pod nimi wystawał, z okna można było go zauważyć. Potem mama wymusiła na mnie, żeby go zaprosić do środka – wspomina elblążanka.

Wybiegając trochę w przyszłość – para wzięła ślub w 1955 r. W Kwidzynie została siostra Jadwiga z rodziną. W mieszkaniu przy ul. Grudziądzkiej wciąż mieszkają krewni Heleny Pilejczyk.

 

* * *

 

W szkole podstawowej przy ul. Pocztowej nauczycielka pracowała rok. Jak się okazało podpadła Witoldowi Truszkowskiemu, który w tamtym czasie uczył przysposobienia wojskowego. Wiązało się to z opieką nad magazynkiem broni. Młoda nauczycielka kiedyś zapomniała tego magazynku zamknąć – Burę dostałam – wspomina.

Nie wiadomo, czy incydent z magazynkiem miał jakieś znaczenie, ale kolejny rok szkolny młoda nauczycielka zaczęła już w Szkole Podstawowej nr 3 przy ul. Agrykola. Też w edukacji wczesnoszkolnej. Ówczesną dyrektorką była Janina Sokirko.

 

* * *

 

Na stadionie przy Szkole Podstawowej nr 3 trenowały lekkoatletki. Helena Majcher już za czasów pracy w szkole przy ul. Pocztowej trafiła na te treningi prowadzone przez przedwojenną lekkoatletkę panią Leszner. - Treningi były wszechstronne – wspomina Helena Pilejczyk.

Młoda nauczycielka brała udział we wszystkich możliwych zawodach, które były organizowane w Elblągu. I wtedy też zetknęła się z przyszłą gwiazdą polskiej lekkoatletyki – Elżbietą Duńską [później po mężu Krzesińską]. Na początku lat pięćdziesiątych przyszła „Złota Ela” miała pierwsze chwile triumfu. W latach 1950 – 51 Szkolny Klub Sportowy przy II Liceum Ogólnokształcącym z Elżbietą Duńską w składzie dwukrotnie zdobył mistrzostwo SKS-ów województwie gdańskim. W 1951 r. przyszła „Złota Ela” zdała maturę i pojechała na studia medyczne do Gdańska.

W sierpniu 1952 r. Helenę Majcher wysłano nawet na obóz dla lekkoatletów do Przemyśla. - Jeden z trenerów zasugerował nawet, żebym trenowała średnie dystanse. Kurs skończyłam z wynikiem ogólnym bardzo dobrym – zdradza elblążanka.

Była też siatkówka. Na początku towarzysko, z kolegami i koleżankami na boisku na świeżym powietrzu, po pracy. Potem w Ogniwie Elbląg. - Ale gdzie ja tam do siatkówki z moimi 1,59 m wzrostu – śmieje się Helena Pilejczyk. - Libero wtedy nie było.

 

* * *

 

W tym czasie Kazimierz Kalbarczyk prowadził już sekcję łyżwiarstwa szybkiego w Stali Elbląg. Prowadził z sukcesami: w 1951 r. na mistrzostwach Polski Elwira Potapowicz [później po mężu Seroczyńska] zdobyła złoto na 1000 metrów. [czas:2:10:9 min.], a w wieloboju wyjeździła wicemistrzostwo kraju [272, 03 pkt] trzecią Józefę Sutyńską z Kolejarza Pruszków wyprzedzając o 0,93 pkt. Mistrzostwo Polski wywalczyła zdecydowana faworytka zawodów Krystyna Podmokła z Gwardii Warszawa.

Wychowankiem Kazimierza Kalbarczyka był mistrz Polski juniorów Tadeusz Matuszewski. Ewa Morzycka, Barbara i Maria Milewskie należały do krajowej czołówki. Trener jednak szukał kolejnych diamencików do oszlifowania.

- Musiał wypatrzeć mnie na boisku do siatkówki albo podczas treningów lekkoatletycznych. I zaczął robić podchody, żeby mnie skaperować do sekcji – wspomina Helena Pilejczyk.

Zamech organizował kolonie dla dzieci pracowników. Kazimierz Kalbarczyk pracował w dziale księgowości największej elbląskiej firmy. Był lubiany, więc załatwił, aby jego łyżwiarze pojechali na kolonie w roli wychowawców lub ich pomocników. Łyżwiarze opiekowali się dziećmi, a przy okazji mieli treningi ogólnorozwojowe. - Przy okazji Kazimierz Kalbarczyk zrobił mi testy dla łyżwiarzy. Wyszły na tyle satysfakcjonujące, że zaprosił mnie na treningi sekcji już po powrocie do Elbląga – wspomina przyszła łyżwiarka.

To jeszcze nie oznaczało, że Helena Majcher zostanie łyżwiarką. Po pierwszym treningu łyżwiarskim w Elblągu na następny nie poszła, bo... - Dostałam zakwasów i stwierdziłam, że łyżwiarstwo to nie dla mnie – mówi po latach.

Na trening w czasie ferii po Bożym Narodzeniu w 1952 r. poszła, bo nie miała co robić. - Chciałam jechać w góry na kurs przewodników narciarskich. Ktoś się jednak zorientował, że już taki kurs mam za sobą i mnie skreślono – opisuje elblążanka.

 

Odcinek 1 cyklu - "Pierwsze mistrzostwa" 

Odcinek 2 cyklu - "Dzieciństwo sielskie, anielskie"

Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Sport

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
  • Dziś władze miasta dziękują pani Helenie nie naprawiając ulicy przy której mieszka. Ta ulica powinna wyglądać jak tafla lodu a nie jak Elbląg.
  • Panie Sebastianie Malicki, proszę przed oddaniem tekstu chociaż raz go przeczytać. .. .. Temat, dla mnie, bardzo ciekawy ale wiele stracił przez lapsusy językowe. .. .. A poza tym należy pisać: przy ul. Agrykoli a nie Agrykola, bo to tak jakby napisać: przy ul. Mickiewicz a nie Mickiewicza. .. . Pozdrawiam - Beata
  • Elbląg jest dumny że ma taką mieszkankę miasta jak pani Helena!!!!!
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    8
    0
    Elblązanin(2021-06-01)
  • Świetnie się czyta.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    6
    0
    Jamess(2021-06-01)
  • Pani Heleno. Nie wiem czy pani to czyta. W tamtych czasach Pani trenerem był chyba mój dziadek Aleksy :)
  • Ja w tym czasie, mieszkałem na Górnośląskiej 5A i chciałbym dodać że Pani Helena (wtedy mama nazywała ją Lusia)była tak atrakcyjną dziewczyną że nie tylko Pan Pilejczyk się za nią oglądał.
  • Pani Beato. Ulica nosi nazwę Agrykola, a nie Agrykoli. Nazwa wywodzi się wprost od warszawskiej Agrykoli, a nie od osoby o tym nazwisku. Dlatego nie ma pani racji.
Reklama