UWAGA!

Żółto-biało-niebieska saga rodzinna

 Elbląg, Od lewej: Aleksander, Krzysztof i Marek - trzy pokolenia Olimpijczyków
Od lewej: Aleksander, Krzysztof i Marek - trzy pokolenia Olimpijczyków

To, że dzisiejsza jubilatka nazywa się Olimpia, zawdzięczamy Aleksandrowi Grudzińskiemu, piłkarzowi i trenerowi w elbląskich klubach. W żółto-biało-niebieskich barwach grali też... jego syn Krzysztof, wnukowie Tomasz i Marek oraz prawnuk Krzysztof. W 75. rocznicę pierwszego meczu Olimpii prezentujemy żółto-biało-niebieską sagę rodzinną. Zobacz zdjęcia.

„Ja, Aleksander Grudziński urodziłem się dn. 17.02.1917 w Ossówno. Syn Władysława i Władysławy z d. Bieniak. Lata dziecinne i młodzieńcze spędziłem w domu rodzinnym w Warszawie na Pradze (…) Od r. 1934 do r. 1938 byłem członkiem Robotniczego Klubu Sportowego „Elektryczność” w Robotniczym Podokręgu Autonomicznym w Warszawie” - to zdania z własnoręcznie napisanego przez Aleksandra Grudzińskiego życiorysu.

Warszawski ślusarz po powstaniu został wywieziony do obozu koncentracyjnego Mauthausen. Po wojnie na chwilę wrócił do zniszczonej Warszawy, gdzie zdążył zapisać się do klubu T.W.R. „Grochów”. Już w lipcu był w Elblągu, gdzie rozpoczął pracę w Stoczni nr 16 (przyszłym Zamechu). I... zajął się tym, co kochał najbardziej. Czyli piłką nożną. Zamieszkał też w sąsiedztwie stadionu, w domu przy ul. Wspólnej. - Praga, tam gdzie rodzina mieszkała przed wojną, była bardzo zniszczona. Część rodziny została w Warszawie, on zdecydował się wyjechać do Elbląga. Czemu akurat tutaj? Prawdopodobnie, żeby być bliżej morza. Zamieszkał w domu przy dzisiejszej ul. Wspólnej. Nie pamiętam, żebyśmy mieszkali gdzieś indziej. W domu temat piłki nożnej przewijał się zawsze. Żeby iść na stadion wystarczyło przejść przez płot – po latach wspomina Marek Grudziński, wnuk Aleksandra.

Uprzedzając nieco bieg wypadków – przez część kariery Aleksander Grudziński będzie miał na „swój” stadion dalej niż przez płot. Agrykola początkowo była stadionem miejskim, a potem Zamechu. Aleksander Grudziński grał i trenował drużyny działające przy Zakładach Wielkiego Proletariatu. Te zaś swój stadion miały przy ul. Krakusa.

Elbląski dziennikarz Jerzy Templin wymienia Aleksandra Grudzińskiego w składzie drużyny, która przegrała z zespolem Armii Czerwonej 2:3 w czerwcu 1945 r. Tu pojawia się pewna niezgodność czasowa; Aleksander Grudziński w swoim życiorysie (prawdopodobnie pisanym po kilkunastu latach) pisze, że do Elbląga przyjechał w lipcu. Jerzy Templin tymczasem umieszcza piłkarza w składzie meczu z Armią Czerwoną datowanym na czerwiec. Ale nie to jest ważne w tej chwili. Ważny jest fakt, że Aleksander Grudziński kopał piłkę w Elblągu od początku.

Pierwszym elbląskim klubem sportowym była Syrena, która najpierw grała baraże o A klasę. Przegrała i ostatecznie wylądowała w klasie B (drugi poziom rozgrywkowy). Prawdopodobnie drużyna nie dotrwała do końca sezonu. 9 maja 1946 r. na murawę stadionu przy Agrykola 8 wyszli żółto-czerwoni: Olympia Elbląg. Czemu Olympia? Nazwę wymyślił Aleksander Grudziński. W książce „Przez historię Klubu Sportowego Olimpia Elbląg” tak tłumaczy jej genezę. „W czasie okupacji w Warszawie istniał Klub Sportowy Grochów, w którym grałem w piłkę nożną. Chętnych do gry było wielu, więc zorganizowano drugą drużynę pod nazwą Olympia. Zaproponowałem, aby nowo powstający klub w Elblągu nazwać Miejski Klub Sportowy Olympia. Wniosek mój poparł kolega B. Walentowski, który do Elbląga przyjechał z Grudziądza i był tam członkiem miejscowej Olympii. Dodając do tego starogreckie tradycje, wszyscy zgodnie przyjęli zaproponowaną nazwę klubu”. Pierwszy mecz Olympijczycy wygrali 3:1 z Milicyjnym Klubem Sportowym, a jako strzelec jednej z bramek dla żółto – czerwonych wymieniany jest Grudziński IV. - Nie mam pojęcia czy to był dziadek, czy ktoś z rodziny – mówi Marek Grudziński.

Olympia też grała w klasie B. Zachowały się zapiski Aleksandra Grudzińskiego z meczów z klubami grudziądzkimi: „26 maja 1946 r. o godz. 15.30 w Grudziądzu mecz towarzyski z GKS Grudziądz. (…) Mecz wypadł słabo. Drużyna nasza grała 60 proc. poniżej swej formy. Prawdopodobnie wpłynęła na to 4-godzinna podróż i obiad z piwem na pół godziny przed meczem. Do tego weźmy jeszcze bardzo lekką piłkę, co nie odpowiada naszym graczom. Poza tym słaby sędzia ciągłymi spalonymi nie dopuszczał do strzału”. W październiku tego roku kolejny wyjazd elblążan do Grudziądza i... kolejna porażka. Tym razem aż 1:7. Przyczyna porażki: „Przyczyna leży w tym, że większość graczy pojechała na mecz po całonocnej zabawie, niewyspana” - pisał Aleksander Grudziński. Źródła podają, że w 1946 r. Aleksander Grudziński strzelił 12 goli dla elbląskiego zespołu. Wystąpił w 24 meczach.

Potem przyszły reformy rozgrywek, Olimpia zmieniła nazwę na Ogniwo. W Elblągu powstawały kolejne drużyny piłkarskie, znikały, zmieniały nazwy. Wraz z nimi przynależność klubową zmieniali piłkarze. Zachował się np. druk, w którym „Rada K. S. Kolejarz przy Z.W.P. W w Elblągu zawiadamia kol. że wyjazd drużyny piłki nożnej do Lemborka [pisownia oryginalna – przyp. SM] nastąpi w dniu 17.5.53 o godz. 6.30 rano. W związku z tym prosimy o punktualne przybycie na dworzec. Ze sportowym pozdrowieniem” - możemy przeczytać.

- Pierwszy raz Aleksandra Grudzińskiego zobaczyłem jako dziecko na meczu. On pewnie na dzieciaków nie zwracał uwagi. Siedziba Olimpii była na Dolince, gdzie odbywały się także zabawy taneczne oraz inne imprezy mające zasilić kasę klubu. Potem zetknęliśmy się już w klubach, gdzie był moim trenerem w drużynie juniorów Polonii – wspomina Jerzy Duda, piłkarz elbląskich klubów.

- W tych pierwszych drużynach w Elblągu grały całe rodziny. Serwadczaków było czterech, po dwóch piłkarzy o nazwisku Grudziński, Ocipka, Kania. Oprócz nich: Mietek Matuszewski, Władek Pacześniak, Piotr Zawisza, bramkarze: Rysiek Ułanowski i Kazimierz Mikłaszewicz. Bracia Kubiczkowie: Czesław i Roman, którzy przed południem trenowali boks, a po południu piłkę nożną – dodaje Lech Augustyniak

Po Kolejarzu była Sparta, a Aleksander Grudziński rozpoczął pracę trenera. Ze wspomnień byłych piłkarzy wynika, że w Sparcie grał i trenował. Kiedy warszawska centrala zgodziła się, żeby każdy klub w Polsce nazywał się tak jak chciał, Sparta zmieniła nazwę na Polonię. Tytułem ciekawostki: wynagrodzenie szkoleniowca wynosiło 800 zł miesięcznie. Polonia była najsilniejszym piłkarsko klubem w Elblągu przed powstaniem w grudniu 1959 r. Olimpii. Tylko, że najsilniejsza to była na elbląskim podwórku i grała maksymalnie w klasie A (czwarty poziom rozgrywkowy) A ambicje lokalnego środowiska sięgały Ligi Międzywojewódzkiej (III ligi). - Powołując się na w pełni wiarygodnego kronikarza tamtych czasów Mariana Dmowskiego należy stwierdzić, że ZKS Olimpia Elbląg został powołany do życia 23 grudnia 1959 roku z połączenia „Turbiny” działającej przy Zamechu, „Polonii” działającej przy ZWP i „Taborów” działających przy EFUK. Całość przedsięwzięcia była starannie przygotowywana na licznych wspólnych spotkaniach przedstawicieli wymienionych trzech klubów sportowych – jak pisze wspomniany Marian Dmowski w 47 odcinku swojej historii elbląskiego sportu na łamach „Głosu Zamechu”. - Pewną ciekawostką jest fakt, że wśród proponowanych nazw oprócz Olimpii była także Pogoń i Elblążanka – mówi Lech Strembski, syn pierwszego prezesa klubu Bogusława Strembskiego.

W nowym klubie znalazł się też Aleksander Grudziński. Wiosną 1960 r. żółto-biało-niebiescy awansowali do upragnionej III ligi.

 

Uratować III ligę

Wówczas III liga obejmowała województwo gdańskie. Początek trzecioligowej przygody nie wyglądał tak, jakby to w Elblągu oczekiwano. „We wstępie zastrzegam się, proszę mnie właściwie zrozumieć. Wydawało mi się, że awans do III ligi przewrócił niektórym piłkarzom w głowie. Zaczęło im wydawać się, że już bardzo dużo umieją i mogliby spocząć na laurach. Niestety, jak się później okazało byli sami w błędzie. Bardzo dużo i wytrwale należy pracować nad sobą, podnoszeniem wszechstronnych umiejętności piłkarskich by bez obawy zapewnić sobie dalszy byt drużyny w III lidze. Dowodem tego były rozegrane zawody jesienią 60 r. Pierwsze dwa mecze mistrzowskie z Wisłą i Startem Gdańsk w Elblągu wykazały, ze przyjdzie ciężko i ambitnie walczyć, aby (…) w środku tabeli. Takie były nasze założenia przed rozpoczęciem rozgrywek. Szczególnie mecz ze Startem Gdańsk w Elblągu wykazał jak dalece jesteśmy z techniką na bakier w stosunku do chociażby poziomu gry dobrej III ligi. A już całkowicie zostały obnażone nasze braki i umiejętności gry w piłkę nożną z o klasę lepszą drużyną II ligową Śląsk Wrocław. Ale ambicja z jaką walczyli nasi piłkarze w poszczególnych meczach pozwoliła rozstrzygnąć niejedne zawody na naszą korzyść. To było wszystko na co było nas stać. Drużyna po trzech meczach mistrzowskich znalazła się na III miejscu w tabeli, a to jak na początek było dla naszych zawodników dużo. Słyszało się przebąkiwania o gdyby tak dalej to i II liga niedaleko. I ja osobiście mimo że dla drużyny nic nie zrobiłem otrzymywałem gratulacje, a nie mówi się o zawodnikach. Niestety tydzień później nastąpił przełom i to in minus. Mecz mistrzowski z Lechią w Gdańsku wykazał dobitnie jak bardzo mało mają w sobie ambicji i żyłki sportowej niektórzy piłkarze. Wykorzystując zaufanie swoich kolegów i kier. Sekcji znaleźli się na boisku w stanie takim w jakim prawdziwy sportowiec nie zakłada koszulki z emblematem swojego klubu i nie nadużywa tego tak potrzebnego w każdym zespole zaufania koleżeńskiego i sportowego.” - pisał Aleksander Grudziński w sprawozdaniu rocznym sekcji piłki nożnej z 16 stycznia 1961 r.

Po rundzie jesiennej Olimpia w III lidze zajmowała przedostatnie miejsce. Zimowy okres przygotowawczy rozpoczął się 11 stycznia. Na pierwszych treningach Aleksander Grudziński miał do dyspozycji 20 piłkarzy z pierwszej i drugiej drużyny. Jak wynika z zeszytu trenera z rundy wiosennej 25 stycznia na trening przyszło... 10 piłkarzy z obu zespołów.

12 lutego Olimpia przegrała 0:2 z Arką Gdynia mecz pucharowy. „Bardzo trudne warunki meczu” - napisał Aleksander Grudziński w dzienniku. Tydzień później kolejna porażka w meczu towarzyskim 2:3 z Iskrą Mińsk Mazowiecki. „Brak kondycji, szybkości” - zanotował trener.

Przygotowania trwały. III liga zaczęła się 19 marca. Olimpijczycy na wyjeździe bezbramkowo zremisowali z gdańską Polonią. „Szczęśliwy remis z silną Polonią przy dobrej grze całego naszego zespołu szczególnie w pierwszej połowie zawodów. Ciężkie warunki klimatyczne. Szalejąca śnieżyca prze większą część meczu.” - pisał szkoleniowiec Olimpii. Remis z Polonią był pierwszą jaskółką zmian. Elblążanie pierwszy sezon w III lidze zakończyli na piątym miejscu.

- Z tego co pamiętam, to był charyzmatycznym trenerem, cenionym przez swoich zawodników – mówi wnuk. - Trzeba też wziąć pod uwagę, że to były zupełnie inne czasy. Bazowało się na swoim doświadczeniu, okres wojny też zabrał ważne lata życia, nie było kiedy uczyć się piłkarskiej teorii.

- Jako trener bazował na swojej praktyce piłkarskiej. Zawsze grzeczny, uprzejmy, nigdy nie traktował nikogo z góry. Potrafił wytłumaczyć co się robi źle, dlaczego oraz jak to poprawić, czego brakuje – wspomina Jerzy Duda.

- Zawsze uśmiechnięty, nie podnosił głosu. Na boisku spokojny, w szatni cierpliwie tłumaczył o co mu chodzi – dodaje Lech Augustyniak.

Jesienią 1962 r. przyszło zaproszenie od Polskiego Związku Piłki Nożnej w Warszawie na kurs trenerski. W 1966 r. z okazji dwudziestolecia klubu Aleksander Grudziński został uhonorowany pamiątkowym proporczykiem „Za wieloletnie godne reprezentowanie barw klubu”.

A poza sportem... W wydaniu Dziennika Bałtyckiego z 29 i 30 lipca 1973 r. ukazał się dość duży reportaż „Pali się w rękach” o budowie Rafinerii Gdańskiej. Jeden z bohaterów tekstu … „trafił do brygady Aleksandra Grudzińskiego, starego fachowca, który wychował już dziesiątki świetnych pracowników. - I znowu zaczynam niemal od nowa. Jeszcze w Tczewie, gdzie budowaliśmy halę Polmo, miałem dwudziestu wyszkolonych ludzi. Do rafinerii przyszło ze mną zaledwie kilku starych wygów. Nowych trzeba uczyć i uczyć.

Brygadzista należy do ludzi, którzy niewiele mówią, a swoją uwagę skupiają na bacznym obserwowaniu podwładnych, aby szybko ocenić ich przydatność do zawodu i skierować do takiej pracy, gdzie będą najlepsi.” - pisze Z. Heith, autor reportażu w Dzienniku Bałtyckim.

- Mam takie osobiste wspomnienie. Kiedy Zatoka Braniewo zabierała mnie do siebie w ramach służby wojskowej, poszedłem do domu trenera po kartę zawodniczą. Dopisał wtedy na mojej karcie „na czas służby wojskowej”. I pożegnał mnie słowami: >>Trzymaj się i wracaj do nas<<. Kiedy wróciłem, Aleksander Grudziński nie był już trenerem Olimpii – wspomina Lech Augustyniak

- W czasie, kiedy byłem grałem w Olimpii przychodził na treningi w soboty, dawał wskazówki, mówił nad czym mamy pracować i wyjeżdżał na tydzień w delegację. Pojawiał się w następny weekend – dodaje Józef Bujko, piłkarz i trener Olimpii.

- Pracował m.in. przy budowie mostów w Drewnicy – zdradza Marek Grudziński. - Potem razem z Mostostalem wyjechał do Korei Północnej budować mosty.

  Elbląg, Jerzy Stelina (z lewej) i Krzysztof Grudziński (z arch. Marka Grudzińskiego)
Jerzy Stelina (z lewej) i Krzysztof Grudziński (z arch. Marka Grudzińskiego)

 

Krzysztof

Aleksander powoli schodzi z olimpijskiej sceny, a na A8 można było kibicować synowi. Krzysztof Grudziński żółto-biało-niebieskie barwy zakładał w czasach, kiedy Olimpia grała w III lidze. To już były rozgrywki międzywojewódzkie, A syn poszedł w ślady ojca i również grał w ataku. - Razem z Tadeuszem Szafrańskim – przypomina Marek Grudziński, syn Krzysztofa. - U nas w rodzinie bardzo dużo rozmawiało się o piłce, o wszystkich aspektach piłkarskich.

- Dwieście metrów miał na stadion, jak wyszedł z domu przez furtkę. Nie było takiej opcji, żeby do Olimpii nie trafił – śmieje się Józef Bujko. - Grał w Olimpii od trampkarza do seniora.

Nie tylko on miał blisko na A8. Niedaleko stadionu mieszkali Krzysztof Orzechowski czy też Teofil Nahorski. Niewiele brakowało, a Krzysztof Grudziński grałby w I lidze w Zawiszy Bydgoszcz. - Zawisza wziął go do wojska. Coś tam nawet rozegrał, ale przytrafiła mu się kontuzja łękotki – mówi Józef Bujko, który z Krzysztofem Grudzińskim najpierw grał w jednej drużynie, a potem trenerem.

- Czekał już na mieszkanie, podpisał kontrakt w Bydgoszczy i wtedy przytrafiła się ta kontuzja. Przeszedł dość ciężką operację, wrócił do gry w Zawiszy. Uraz zaczął się odnawiać, w kolanie pojawił się woda. Wtedy miał kolejną operację i poszedł do Chemika Bydgoszcz, gdzie grał kilka miesięcy. Niestety kontuzja nie dawała o sobie zapomnieć i kontrakt został rozwiązany – przypomina syn piłkarza.

Krzysztof Grudziński wrócił do domu, do Olimpii. Kłopoty z kontuzją miały jednak znaczyć piłkarską karierę. - Był dobrym piłkarzem, bramkostrzelnym. Do Zawiszy za piękne oczy nie poszedł. Miał smykałkę do ataku po ojcu, potrafił sam przeprowadzić akcję, niezły strzał, dobre wyszkolenie techniczne– wspomina Józef Bujko.

Wtedy Olimpia grała systemem 1-4-2-4. Krzysztof Grudziński grał boku ataku, na skrzydle. - System 1 – 4 – 2 – 4 wprowadzili w Europie w latach 50 –tych Węgrzy, w tym ustawieniu mieliśmy w ataku do czynienia z dwom skrzydłowymi, lewym i prawym – wyjaśnia Lech Strembski. Problemy z kontuzją uniemożliwiły dalszy rozwój kariery sportowej Krzysztofa Grudzińskiego .

Żółto – biało – niebiescy byli wówczas typowym średniakiem III ligi. W Elblągu powoli myślano też nad awansem na zaplecze ekstraklasy. To stało się możliwe, gdy powstało województwo elbląskie, Olimpia stała się czołowym klubem województwa.

Krzysztof Grudziński zmarł niespodziewanie na zawał serca w 1988 r. podczas zwykłych codziennych zakupów.

 

Marek i Tomasz

Wtedy swoją przygodę na Agrykoli rozpoczynało trzecie pokolenie Grudzińskich. Tomasz jest od Marka starszy o 11 miesięcy. Na A8 trafili równocześnie. - Miałem 6 lat jak trafiłem do klubu, do grupy trenera Stefana Wesołowskiego. Najpierw był casting, kto się nadaje,kto nie. Nam się udało.

Bracia pierwsze kroki piłkarskie stawiali jednak pod okiem dziadka. Za bramkami była wtedy jeszcze infrastruktura do trenowania lekkiej atletyki. - Na Agrykoli Władysław Komar bił rekord Polski w pchnięciu kulą – wspomina Jerzy Bujko.

-Na skoczni do skoku w dal trenowali bramkarze – dodaje Lech Strembski, trener Olimpii Elbląg.

Marek swoje miejsce na boisku znalazł w ataku, Tomasz – bliżej własnej bramki. Co nie oznacza, że starszy z braci nie lubił sobie postraszyć bramkarzy rywali. - Kopnięcie miał. Prawie z połowy boiska zdarzało mu się strzelać – wspomina brat.

Bracia przechodzili kolejno wszystkie szczeble piłki juniorskiej. Trenowali pod okiem Wiesława Disterhofta, Stanisława Fijarczyka i Lecha Strembskiego. - Byłem kapitanem młodzików Olimpii i jej najskuteczniejszym strzelcem. Dostałem nawet jakąś książkę w nagrodę – wspomina.

Największym sukcesem było wicemistrzostwo Polski Juniorów zdobyte z Olimpią. Najpierw żółto-biało-niebiescy wygrali ligę makroregionalną. O pierwszym premiowanym awansem miejscu decydował ostatni mecz z gdańską Lechią na wyjeździe. - Graliśmy fantastycznie, prezentowaliśmy dyspozycję nieosiągalną dla przeciwnika. Czuliśmy się nabuzowani i wychodziło mam niemal wszystko. Wygraliśmy 4:1, a po meczu sportową klasę docenili przeciwnicy i trener Bogusław Kaczmarek, którzy pogratulowali i przyznali, że są pod wrażeniem naszego występu – wspomina Lech Strembski.

- Strzeliłem wtedy jedną z bramek. Chyba ze 30 metrów – dodaje Marek Grudziński. - Wszyscy nas się bali w tej lidze. Nie było tak, że przyjechała jakaś drużynka nie wiadomo skąd i łatwo przyjmie cztery, pięć bramek.

Następnie Olimpijczycy wygrali turniej półfinałowy w Warszawie i dopiero w finale przegrali z Górnikiem Zabrze. Pewną ciekawostką jest fakt, ze Marek Grudziński, Grzegorz Łukasik i Jarosław Talik byli najmłodszymi zawodnikami drużyny Lecha Strembskiego. - Jacek Ptak i Adam Brac byli od nas cztery lata starsi – śmieje się piłkarz.

Dużym sukcesem było też piąte miejsce w Pucharze im. Wacława Kuchara. Rywalizowały w nim reprezentacje do poszczególnych makroregionów. Marek Grudziński był kapitanem reprezentacji makroregionu pomorskiego, na który składały się województwa: gdańskie, elbląskie, słupskie, bydgoskie i toruńskie. Z tamtych czasów pozostały wspomnienia i znajomości - Ze Sławomirem Wojciechowskim, który później trafi do Bayernu Monachium znaliśmy się od dziecka. Z Gdańska paru chłopaków poszło grać wyżej – mówi piłkarz.

Marek Grudziński doczekał się kontraktu w seniorskiej drużynie Olimpii. - Zarabiałem 100 tys. zł - wspomina.

Po awansie Olimpii do II ligi został też zgłoszony do składu drużyny. Mało brakowało, żeby piłkarz nie trafił do włoskiej Serie B. - Na początku lat 90 – tych wyjechałem do Włoch. We Vizzolo Predabissi (Milano), wówczas w Serie B były testy, które przeszedłem. Pierwszy raz w życiu grałem wtedy przy jupiterach. Niestety były to czasy przed prawem Bosmana i Włosi musieli mnie wykupić z Olimpii. A klub postawił zaporową cenę i z mojej przygody we Włoszech nic nie wyszło – wspomina. - Mój certyfikat z PZPN kosztował 3 tys. dolarów. Dla mnie wówczas suma nieosiągalna. A do tego swoją cenę postawiła Olimpia.

Marek Grudziński do Polski wrócił w kwietniu 1994 r. A już w sezonie 1996/97 znalazł się w składzie elbląskiej Polonii [klub, który powstał na gruzach Olimpii w 1992r.], która wówczas grała w III lidze. To był najgorszy sezon w piłkarskiej historii Elbląga. Klub przeżywał kłopoty finansowe, za tym szły problemy sportowe. - Razem ze mną do Polonii trafili m.in. mój brat Tomasz, Robert Czurakowski, Maciej Bykowski. Przyszliśmy, kiedy drużyna grała słabiej, jesień skończyliśmy w środku tabeli – wspomina Marek Grudziński.

I wtedy na piłkarski Elbląg spadła bomba atomowa. W przerwie zimowej Polonia została wycofana z ligi. Na szczęście przerwa w piłce nożnej trwała tylko rundę. W sezonie 1997/98 Polonia wystartowała w IV lidze. Z nadzieją na szybki powrót do III ligi. - Decydującym spotkaniem był mecz w Braniewie z Zatoką. Do przerwy prowadziliśmy 2:0 po moich bramkach. Po przerwie zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Naszego bramkarza Jarka Talika wepchnęli do bramki razem z piłką. Jeden gol padł ze spalonego. Ostatecznie skończyło się porażką 2:3 i tych punktów zabrakło nam na koniec sezonu – mówi piłkarz.

Ostatni sezon w Polsce Marek Grudziński spędził w Zalewie Frombork. Do Fromborka przyszło kilku piłkarzy Polonii. Trenerem Zalewu był był kolejny elblążanin Lech Strembski. I ta ekipa o mały włos nie awansowała szczebel wyżej. Po sezonie Marek Grudziński wyjechał do Włoch i skończył z profesjonalną grą w piłkę. Później już była tylko gra w amatorskich drużynach.

 

Krzysztof nr 2

Czwarte pokolenie Grudzińskich w Olimpii reprezentuje Krzysztof – syn Tomasza. Ta przygoda trwała krótko. Prawnuk Aleksandra swoją przygodę z żółto-biało-niebieskimi rozpoczął od trampkarzy – Był chwalony, bramkostrzelny – wspomina Marek Grudziński.

W 2010 r. Tomasz Grudziński zdecydował się wyjechać z rodziną do Włoch. Naturalnie Krzysztof musiał jechać z rodziną. We Włoszech Krzysztof Grudziński trafił do GS Villa Calcio (wówczas szkółka AC Milan). - Miał zadatki na zrobienie kariery. Był powoływany m.in. do reprezentacji Lombardii – mówi wujek piłkarza.

Krzysztof swoją karierę piłkarską zakończył na szczeblu juniorskim. - Pojawiła się szansa przejścia do AC Monzy. Z różnych przyczyn się nie udało. - zdradza Marek Grudziński.

I na tym na razie kończy się saga rodu Grudzińskich w żółto-biało-niebieskich barwach.

Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Sport

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama