Postawić 20-kilogramowy ładunek wybuchowy na pokrywie lodowej wychylając się ze śmigłowca to nie jest prosta sprawa. Ręka nie może zadrżeć, a tu mróz -26 stopni, dochodzi stres. Trzeba jeszcze odpalić lont, a pilot czeka na najważniejszą komendę „Odlot”. On też się boi czy wszystko pójdzie dobrze. Dziś (28 stycznia) w Lisewie niedaleko Tczewa zakończyło się czterodniowe szkolenie lotnictwa i wojsk inżynieryjnych w zakresie niszczenia zatorów lodowych. Zobacz fotoreportaż.
- Szkolenie odbywało się czterech podgrupach tematycznych – mówił dziś (28 stycznia) w Lisewie ppłk. Zdzisław Świniarski, dowódca 16 Tczewskiego Batalionu Saperów, komendant szkolenia. – Pierwsza zajmowała się oceną zagrożenia i wyborem wielkości ładunku wybuchowego, druga wykonaniem zapalników lontowych, trzecia przygotowaniem bojowych ładunków wybuchowych, czwarta zaś wykładaniem i wysadzaniem ładunków na pokrywie lodowej przy użyciu śmigłowca.
Dziennikarze, którzy odwiedzili szkolących się w Lisewie żołnierzy, mieli okazję zobaczyć m.in. wybuch 200- gramowej kostki trotylu. Taki ładunek kruszy lód na odległość 6 metrów. Pod warunkiem, że pokrywa jest gładka. Gdy tworzy się zator, tak mały ładunek już nie wystarczy. Wówczas saperzy pakują w worki większe ilości trotylu. Do takiej „bombki” dołączają zapalnik lontowy.
- Zapalniki są zwijane w krążek 10-metrowy, końcówki są zaizolowane, by ścieżka prochu nie została zawilgocona – tłumaczył laikom ppłk. Świniarski. – Dla pewności odpala się dwa lonty.
Uzbrojenie ładunku odbywa się w momencie, gdy śmigłowiec jest już nad lodem. Nigdy wcześniej. Dla bezpieczeństwa załogi, rzecz jasna. Szkolący się w Lisewie żołnierze latali śmigłowcami Mi – 2, które jednorazowo zabierają dwa ładunki. Jak przyznał komendant szkolenia, można latać też Mi – 8, bo te zabierają do sześciu ładunków, ale nasze są małe, szybkie i mobilne.
Załoga śmigłowca to pilot, technik i żołnierz wojsk inżynieryjnych (podczas szkolenia technika zastępuje instruktor).
Przez trzy dni żołnierze ćwiczyli wykładanie ładunków wybuchowych na pokrywę lodową przy użyciu śmigłowca. Dziś jednak, z powodu fatalnych warunków pogodowych, śmigłowce musiały zastąpić ciężarowe Stary 266.
Trzeba dodać, że podczas ćwiczenia w Lisewie ładunki wybuchowe nie są detonowane na Wiśle. Takie działanie podyktowane jest troską o środowisko. Jednak, jak zapewniają żołnierze, gdyby zaistniała sytuacja zagrożenia powodziowego, wysadzaliby zatory na rzece. Na szczęście, takiej konieczności tczewscy saperzy nie mieli na swoim terenie od lat. Muszą jednak stale ćwiczyć i utrzymywać swoje umiejętności w pogotowiu. O tym, jak ważne jest takie przygotowanie można przekonać się oglądając codzienne wiadomości z kraju – zator denny utworzył się właśnie na Bugu i woda zalewa okoliczne tereny.
Samorządowcy, którzy odwiedzili dziś szkolących się w Lisewie żołnierzy z niepokojem spoglądali też na swoje tereny. Wiosną i u nas – jak zapowiadają meteorolodzy – powódź jest gwarantowana. Gdy mróz odpuści z pomocą mieszkańcom zagrożonych terenów, zarówno województwa pomorskiego, jak i warmińsko-mazurskiego ruszą żołnierze. Jak zawsze…