Załóżmy, że istnieje takie prawo: do osądzenia i skazania mordercy konieczne jest, by ofiara morderstwa udowodniła, że została zamordowana i nie żyje. Paradoksalnie nieco podobnie skonstruowane jest prawo w kwestii mobbingu. Dopiero pracownik, u którego mobbing wywołał rozstrój zdrowia – np. depresję lub w skrajnych przypadkach samobójstwo - może dochodzić od pracodawcy zadośćuczynienia za doznaną krzywdę. Ale musi tę krzywdę udowodnić.
Mimo iż art. 94³ §3 kodeksu pracy dopuszcza dochodzenie zadośćuczynienia, mobbing stosunkowo rzadko trafia na sale sądowe. Jeszcze rzadziej ofiary mobbingu takowe otrzymują. Przyczyną jest stosowanie prostej zasady – osoba zmobbingowana, często ledwo funkcjonująca psychicznie lub wykluczona społecznie, musi sama udowodnić, że rzeczywiście jest ofiarą mobbingu. Dokładnie takiego, jak określony w przepisie, wypełniającego wszystkie przesłanki jednocześnie. Jednak człowiek, który doświadczył tego piekła, nie chce zazwyczaj do niego wracać. Zajmuje się swoim zrujnowanym życiem i zdrowiem. Do tego dochodzi dość powszechna nieufność wobec sądów i przekonanie, że do sądu nie idzie się po sprawiedliwość, tylko po wyrok. Sąd nie jest postrzegany jako świątynia sprawiedliwości, lecz agenda oceny zgodności działania z obowiązującymi przepisami. To, co dziś jest złe, jutro może być dopuszczalne, jeśli ktoś zmieni przepisy. W postępowaniu sądowym nie człowiek jest podmiotem, lecz prawo, a istotą to, czy zostało ono naruszone. Taka dehumanizacja postępowań powoduje, że wielu Polaków popiera ustawę kagańcową i reformę sądownictwa. Polacy za wady systemu gremialnie obwiniają sędziów, mimo że to nie sędziowie stanowią prawa, ale politycy. To politycy wszelkiej maści ponoszą odpowiedzialność za dzisiejszy stan trzeciej władzy. Tymczasem wszystkie strony wykorzystują ten temat do walki politycznej, a nikt nie chce zabrać się do zmiany procedur i uproszczenia przepisów. Sędziowie dolewają oliwy do ognia, przedkładając ponad wszystko swoją niezawisłość. Może gdyby częściej sygnalizowali defekty prawne, łatwiej byłoby walczyć z patologiami życia społecznego, takimi właśnie jak mobbing.
Zdefiniowanie mobbingu to sprawa świeża – lata 80. ubiegłego wieku. Ochrona przed mobbingiem w naszym kodeksie pracy pojawiła się w 2003 roku. Najważniejsze wydaje się zobowiązanie pracodawcy do przeciwdziałania mobbingowi. Szczegółowo zdefiniowane pojęcie mobbingu jest potrzebne, chociaż często ułatwia obronę mobberów. Od trzydziestu lat trwają za to badania, dyskusje socjologów, psychologów i innych (…)logów na temat przyczyn, eskalacji, istoty mobbingu, charakterystyki psychologicznej, świadomości i motywacji mobberów (tj, tych, którzy stosują mobbing wobec innych), sposobów przeciwdziałania, obrony itp., itd. Ile osób – tyle zdań. Część badaczy problemu upiera się, że to działania nieuświadomione. Czasami owszem, ale generalnie to chyba zbyt duże spłycenie tematu.
Mobbing rozprzestrzenia się wraz z niekompetencją i niską kulturą zarządzania, gdy coraz więcej osób nie dorasta do funkcji, jaką pełni. To często ludzie z partyjnych lub towarzyskich nominacji, którzy w warunkach prawdziwej konkurencji nigdy by na obecnym stanowisku się nie znaleźli. Nie zależy im ani na jednostce, którą zarządzają, ani na ludziach, za których odpowiadają. Uznają za pusty frazes fakt, że ludzie w dobrej atmosferze pracują znacznie lepiej. Im zależy tylko na swojej pozycji. Boją się, że z powodu niekompetencji mogą ją stracić. Często nie mają alternatywy na życie na szczycie, więc w desperacji zastraszają innych. Robią to w paskudny sposób - tworzą wokół siebie koterie, stygmatyzują ludzi, wymuszają chorą rywalizację o swoje względy. Podwładnych zajmują wszystkim poza merytoryką zadań, by odwrócić uwagę od swojej niekompetencji. Często charakteryzuje ich brak empatii, niska inteligencja emocjonalna, intelektualne niedostatki oraz skłonność do agresji. Na dodatek wyczuwają osoby słabe i wrażliwe jak świnie trufle.
W przypadku mobbingu, podobnie jak przy przemocy domowej, kluczowe jest przyzwolenie. O ile jednak sprawcę przemocy domowej chronią ze wstydu same ofiary, to mobbera chronią dwory i protegowani. Do nich dołączają klasyczne lizusy i rzesza przestraszonych, która myśli że bycie po stronie silniejszego uchroni ich przed podobnym losem. Nic bardziej mylnego. Prędzej, czy później wszyscy uczestnicy za to zapłacą. Bo wspieranie mobbera to jak uczestniczenie w zbiorowym, publicznym samosądzie. A gdy uporczywy mobbing zakończy się samobójstwem - w publicznej egzekucji. Trauma na całe życie gotowa. Pozostaje tylko wątpliwość, na ile uczestnicy mobbingu bywają świadomi swojej roli.
W normalnej strukturze zarządzania każdy szef ma swojego szefa, ten ma kolejnego, aż do szczytu. Wydaje się więc, że na każdym szczeblu można znaleźć pomoc i ratunek, szczególnie że to na pracodawcy leży obowiązek przeciwdziałania mobbingowi. Czasem jednak na samym szczycie zasiada też mobber – szef wszystkich szefów. W małych środowiskach sprawia to, że nie ma do kogo się odwołać. Mobbing powszednieje, rozlewa się niekontrolowanie, staje się wręcz zalecany. Wszystko zgrzyta, przestaje normalnie funkcjonować. I gdy już się wydaje, że nie ma żadnego ratunku, pojawia się pomocna dłoń - i to za sprawą Sądu Najwyższego. Ale o tym kolejnym razem.
C.d.n.