
W czwartym odcinku Elbląskich Archiwaliów Muzycznych redakcja Muzycznego Elbląga przedstawia historię sklepu muzycznego Bis-Art, funkcjonującego przy ul. 1 Maja kierowanego przez Dariusza Bociana. Współpracował z Krajową Agencją Wydawniczą (KAW), był kierownikiem w Wydziale Kultury Zarządu Wojewódzkiego ZSMP. Pod koniec lat 80. prowadził elbląską delegaturę Bałtyckiej Agencji Artystycznej BART. Organizator imprez m.in. na Bulwarze Zygmunta Augusta, placu Kazimierza Jagiellończyka czy w Galerii El.
- Sklep muzyczny Bis-Art uruchomiłeś w 1989 roku. Jak wyglądała sytuacja fonograficzna pod koniec lat 80. w Polsce?
- Dariusz Bocian: Początkowo sklep prowadziłem ze wspólnikiem. Pod koniec 1989 r. raz w tygodniu przywoziliśmy wypełnionego po brzegi Fiata płytami winylowymi z Polskich Nagrań Muza. Przywoziliśmy parę tysięcy płyt w tygodniu. Byliśmy jedynym sklepem w Elblągu, który w tym czasie sprzedawał płyty winylowe. Księgarnie już nie sprzedawały. Gdy ukazał się album Phila Collinsa („...But Seriously”, na licencji WEA International wydały Polskie Nagrania Muza – przyp. red.), to staliśmy w kolejce pod tłocznią. Nie braliśmy płyt już z magazynu, który mieścił się w pięknym biurowcu w Warszawie, tylko z tłoczni w innym miejscu. Oni już nie nadążali z produkcją. Braliśmy kartony prawie spod maszyny. Czekając w kolejce miałem okazję poznać proces produkcyjny tłoczni Polskich Nagrań Muza.
Sklep muzyczny Bis-Art początkowo mieścił się przy ul. 1 Maja w byłym lokalu delegatury Bałtyckiej Agencji Artystycznej BART – w elbląskim oddziale byłem kierownikiem. Obok sklepu mieściła się kwiaciarnia, gdy ją zlikwidowano, wydzierżawiłem od spółdzielni mieszkaniowej także i ten lokal. Następnie sklep muzyczny przeniosłem do lokalu po kawiarni Mocca. Najpierw handlowałem kasetami magnetofonowymi, płytami winylowymi i kompaktowymi, potem sprzętem muzycznym, np.: instrumentami klawiszowymi, gitarami, akcesoriami perkusyjnymi, wzmacniaczami czy prasą muzyczną. Sprzedawaliśmy zamawiane przez nas pianina łącznie z usługą wnoszenia ich do mieszkań.
Przyznam, że w tamtym okresie można było godnie z prowadzenia sklepu wyżyć. Sprzedaż internetowa dopiero raczkowała. Ludzie potrzebowali począwszy od smyczka do pianina kupić to wszystko w sklepie stacjonarnym. W czasie świetności firmy w latach 90. odbywały się duże targi muzyczne we Wrocławiu na które jeździliśmy z Elbląga do Hali Ludowej. Jeździli tam także pracownicy od nagłośnienia z Telekomunikacji Polskiej, ludzie z branży oraz muzycy. Poznałem masę świetnych ludzi.
- Gdzie zaopatrywałeś sklep w nośniki fonograficzne?
- W latach 90. jedna z największych hurtowni mieściła się na ul. Filtrowej w Warszawie. Funkcjonowało już wiele firm, które produkowały kasety. Polskie Nagrania ze swoich wcześniejszych nagrań sprzedawały kasety z utworami np. Grechuty, Niemena. Taka mniejsza hurtownia mieściła się także w Gdyni z której przywoziliśmy fonogramy.
- W 1995 r. wydawnictwo Starling wydało album „Etna” Bajmu także na nośniku cyfrowym – Mini Disc. To była nowość na polskim rynku. Czy albumy na takim nośniku również rozprowadzałeś?
- MiniDisc w Polsce się nie przyjął. Nie był sprzedawany jako nośnik komercyjny. Nie sprzedawałem nigdy muzyki na nośnikach MD. Żadna firma nie dystrybuowała powszechnie takich produkcji. Nie spotkałem się z takimi wydaniami w hurtowniach muzycznych. MiniDisc używali artyści, którzy występowali z półplaybacku w związku z tym, że była to znacznie pewniejsza forma podkładu niż taśma magnetofonowa.
- Czy spotkałeś się jako sprzedawca nośników z cenzurą w czasach PRL? Czy istniała kontrola sprzedaży?
- Pod koniec PRL instytucja cenzury właściwie już nie miała racji bytu i nie było jej czuć. Mówi się dużo o tej cenzurze. Przed prowadzeniem sklepu muzycznego pracowałem jako kierownik wydziału kultury, który organizował wydarzenia artystyczne. Trzeba było niekiedy do elbląskiego urzędu wojewódzkiego zanieść scenariusz imprezy. Mówiąc szczerze, nigdy nie odczułem jakiegoś piętna cenzury na zasadzie, że ktoś by mi przeszkodził w danych realizacjach. Przynajmniej na terenie Elbląga cenzura była bardzo spokojna, nienatarczywa. O wiele bardziej natarczywy był później ZAiKS. Była nawet sprawa w sądzie.
- Piractwo na szeroką skalę istniało w latach 1990-1994, lecz pamiętam że ten proceder – w mniejszym stopniu, ale jednak nadal, istniał chociażby na elbląskim rynku w 2001 roku!
- Pamiętam jak sprzedawano kasety i płyty z leżaków i nikt tego specjalnie nie kontrolował. Więc jako oficjalny sprzedawca fonogramów, płacący podatki, traciłem na tym. Pirat czarnych płyt w ogóle nie robił. Produkował tylko kasety. W garażach mieściło się po 40 kopiarek. Tak samo jak przy kopiowaniu filmów. Stało 200 magnetowidów i po włączeniu jednego guzika powstawało 200 kaset, to było piractwo na dużą skalę. Piractwo nadal będzie istniało. Kwestia tylko takiej regulacji rynku, żeby twórca zarobił. Przy dzisiejszym rozwoju techniki to i tak się rozpowszechni.
Kiedyś jeszcze można było policzyć, że na rynku są kasety czy płyty zafoliowane, jest naklejka. W zasadzie to nie to niszczyło normalny handel detaliczny. Po pierwsze – rozwój nośników cyfrowych, po drugie – możliwość ściągnięcia muzyki z Internetu. Nikt już nie potrzebował kupować muzyki na płycie kompaktowej, chyba, że w prezencie.
- Dariusz Bocian: Początkowo sklep prowadziłem ze wspólnikiem. Pod koniec 1989 r. raz w tygodniu przywoziliśmy wypełnionego po brzegi Fiata płytami winylowymi z Polskich Nagrań Muza. Przywoziliśmy parę tysięcy płyt w tygodniu. Byliśmy jedynym sklepem w Elblągu, który w tym czasie sprzedawał płyty winylowe. Księgarnie już nie sprzedawały. Gdy ukazał się album Phila Collinsa („...But Seriously”, na licencji WEA International wydały Polskie Nagrania Muza – przyp. red.), to staliśmy w kolejce pod tłocznią. Nie braliśmy płyt już z magazynu, który mieścił się w pięknym biurowcu w Warszawie, tylko z tłoczni w innym miejscu. Oni już nie nadążali z produkcją. Braliśmy kartony prawie spod maszyny. Czekając w kolejce miałem okazję poznać proces produkcyjny tłoczni Polskich Nagrań Muza.
Sklep muzyczny Bis-Art początkowo mieścił się przy ul. 1 Maja w byłym lokalu delegatury Bałtyckiej Agencji Artystycznej BART – w elbląskim oddziale byłem kierownikiem. Obok sklepu mieściła się kwiaciarnia, gdy ją zlikwidowano, wydzierżawiłem od spółdzielni mieszkaniowej także i ten lokal. Następnie sklep muzyczny przeniosłem do lokalu po kawiarni Mocca. Najpierw handlowałem kasetami magnetofonowymi, płytami winylowymi i kompaktowymi, potem sprzętem muzycznym, np.: instrumentami klawiszowymi, gitarami, akcesoriami perkusyjnymi, wzmacniaczami czy prasą muzyczną. Sprzedawaliśmy zamawiane przez nas pianina łącznie z usługą wnoszenia ich do mieszkań.
Przyznam, że w tamtym okresie można było godnie z prowadzenia sklepu wyżyć. Sprzedaż internetowa dopiero raczkowała. Ludzie potrzebowali począwszy od smyczka do pianina kupić to wszystko w sklepie stacjonarnym. W czasie świetności firmy w latach 90. odbywały się duże targi muzyczne we Wrocławiu na które jeździliśmy z Elbląga do Hali Ludowej. Jeździli tam także pracownicy od nagłośnienia z Telekomunikacji Polskiej, ludzie z branży oraz muzycy. Poznałem masę świetnych ludzi.
- Gdzie zaopatrywałeś sklep w nośniki fonograficzne?
- W latach 90. jedna z największych hurtowni mieściła się na ul. Filtrowej w Warszawie. Funkcjonowało już wiele firm, które produkowały kasety. Polskie Nagrania ze swoich wcześniejszych nagrań sprzedawały kasety z utworami np. Grechuty, Niemena. Taka mniejsza hurtownia mieściła się także w Gdyni z której przywoziliśmy fonogramy.
- W 1995 r. wydawnictwo Starling wydało album „Etna” Bajmu także na nośniku cyfrowym – Mini Disc. To była nowość na polskim rynku. Czy albumy na takim nośniku również rozprowadzałeś?
- MiniDisc w Polsce się nie przyjął. Nie był sprzedawany jako nośnik komercyjny. Nie sprzedawałem nigdy muzyki na nośnikach MD. Żadna firma nie dystrybuowała powszechnie takich produkcji. Nie spotkałem się z takimi wydaniami w hurtowniach muzycznych. MiniDisc używali artyści, którzy występowali z półplaybacku w związku z tym, że była to znacznie pewniejsza forma podkładu niż taśma magnetofonowa.
- Czy spotkałeś się jako sprzedawca nośników z cenzurą w czasach PRL? Czy istniała kontrola sprzedaży?
- Pod koniec PRL instytucja cenzury właściwie już nie miała racji bytu i nie było jej czuć. Mówi się dużo o tej cenzurze. Przed prowadzeniem sklepu muzycznego pracowałem jako kierownik wydziału kultury, który organizował wydarzenia artystyczne. Trzeba było niekiedy do elbląskiego urzędu wojewódzkiego zanieść scenariusz imprezy. Mówiąc szczerze, nigdy nie odczułem jakiegoś piętna cenzury na zasadzie, że ktoś by mi przeszkodził w danych realizacjach. Przynajmniej na terenie Elbląga cenzura była bardzo spokojna, nienatarczywa. O wiele bardziej natarczywy był później ZAiKS. Była nawet sprawa w sądzie.
- Piractwo na szeroką skalę istniało w latach 1990-1994, lecz pamiętam że ten proceder – w mniejszym stopniu, ale jednak nadal, istniał chociażby na elbląskim rynku w 2001 roku!
- Pamiętam jak sprzedawano kasety i płyty z leżaków i nikt tego specjalnie nie kontrolował. Więc jako oficjalny sprzedawca fonogramów, płacący podatki, traciłem na tym. Pirat czarnych płyt w ogóle nie robił. Produkował tylko kasety. W garażach mieściło się po 40 kopiarek. Tak samo jak przy kopiowaniu filmów. Stało 200 magnetowidów i po włączeniu jednego guzika powstawało 200 kaset, to było piractwo na dużą skalę. Piractwo nadal będzie istniało. Kwestia tylko takiej regulacji rynku, żeby twórca zarobił. Przy dzisiejszym rozwoju techniki to i tak się rozpowszechni.
Kiedyś jeszcze można było policzyć, że na rynku są kasety czy płyty zafoliowane, jest naklejka. W zasadzie to nie to niszczyło normalny handel detaliczny. Po pierwsze – rozwój nośników cyfrowych, po drugie – możliwość ściągnięcia muzyki z Internetu. Nikt już nie potrzebował kupować muzyki na płycie kompaktowej, chyba, że w prezencie.
Redakcja, muzycznyelblag.pl