
Są takie momenty w życiu szarego obywatela kraju nad Wisłą i Kumielą, kiedy w natłoku innych informacji przychodzi ta jedna, która powala go na kolana. Doświadczyłem tego po wysłuchaniu rekomendacji ministra Szumowskiego odnośnie przeprowadzenia wyborów.
Pan minister budził ostatnio wiele sympatii – zmęczona twarz, podkrążone oczy, widać, że nie żałuje czasu, sił i zdrowia aby uchronić nas przed zagładą. Do tego to podobno niezły kardiolog z profesorskim tytułem, krótko mówiąc chodzący autorytet. Autorytet, który oświadcza, że wybory w normalnym trybie da się zorganizować nie wcześniej niż za dwa lata. Nie sposób mu nie wierzyć.
Ja ze swoim skromnym inżynierskim tytułem nie jestem w zasadzie godzien herbaty mu parzyć, ale zwykły chłopski rozum, którego nabyłem przez lata mieszkania na wsi każe mi spytać z jakiej to szklanej kuli pan minister wyczytał te dwa lata? Dlaczego nie rok, trzy albo pięć miesięcy?! Czy przez pana ministra przemawia tylko wiara w to, że za dwa lata powstanie skuteczna szczepionka, czy może posiada jakąś tajemną wiedzę, którą nie może się z nami podzielić? Tego już nam nie zdradził. W końcu nie ma problemu – wybory zorganizuje listownie minister Sasin. Zapewniam niedowiarków, że przebiegną bardzo sprawnie, skutecznie i bez niespodzianek, a Sąd Najwyższy i jak będzie trzeba Trybunał Konstytucyjny stwierdzą bez cienia wątpliwości (i żenady), że zostały przeprowadzone zgodnie z Konstytucją. Jeśli ktoś nie wierzy, to niech sobie włączy TVP.
W wizji ministra Szumowskiego jest jednak jedno ale – skoro kilkuminutowa wizyta w lokalu wyborczym byłaby dla nas groźna, to co powiedzieć o dużo dłuższym przesiadywaniu w kinie, restauracji, biurze czy galerii handlowej? Logicznie rzecz biorąc pan doktor zarekomendował żebyśmy tam również wcześniej niż za dwa lata się nie pojawiali. Czarna to wizja, ale trudno inaczej odczytać te słowa. Firmy już teraz padają jak muchy, za dwa lata ja w swojej szklanej kuli widzę sceny jak z Mad Maxa.
Jedno jest pewne – wpływy budżetowe z tytułu różnych podatków drastycznie spadną, bo istotnie zmniejszy się liczba firm, które je płacą. Sami sprzedawcy maseczek tych strat nie nadrobią. Mimo to, nasz dzielny rząd brnie w kosztowne programy socjalne i rozdawnictwo. Cała masa ludzi o wysokim statusie finansowym ciągle dostaje trzynastą emeryturę i pięćset plus. Świadczenia te wypłacane są niezależnie od tego czy w rodzinie przypada na głowę tysiąc, czy pięć tysięcy. Grube miliardy idą na waciki dla ludzi, którzy tak naprawdę mogliby bez tej pomocy się obyć.
Od lat wiadomo, że w szpitalach dramatycznie brakuje pielęgniarek. Zamiast zainwestować w odbudowę tego zawodu, finansuje się zamożnym ludziom ekstra przyjemności tylko dlatego, że mają dziecko. Nie przyjmuję do wiadomości tłumaczenia, że zastosowanie kryterium dochodowego wymagałoby zatrudnienia w administracji jakiejś armii ludzi. To oczywista bzdura w czasach, kiedy komputery w urzędzie skarbowym i ZUS-ie wiedzą o mnie więcej niż własna żona.
W tym samym czasie, kiedy rząd hojną ręką rozdaje suwerenowi miliardy, realna pomoc dla małych i średnich przedsiębiorstw, które tworzą największą część dochodu narodowego jest żadna lub symboliczna. Na pewno nie zapewni im przetrwania przez najbliższych parę miesięcy, a co dopiero dwa lata. Zanim się na mnie rzucisz hejterze w obronie 500+, pomyśl skąd ten nasz biedny rząd weźmie kasę na ten cel. Bo warto wiedzieć, że pochodzi ona w większości z podatków płaconych przez firmy, które właśnie upadają. Kontynuując rozdmuchane programy socjalne rząd zaciska pętlę na szyi gospodarki.
W Stanach Zjednoczonych wylądowało ostatnio na bruku już ponad 20 milionów pracowników. Jeśli myślisz Czytelniku, że jesteśmy sprytniejsi, bardziej przedsiębiorczy, skuteczniej rządzeni i lepiej chronieni przez opatrzność niż Amerykanie, to możesz się srodze zawieść.
Ciężkie czasy wymagają przywódców gotowych podejmować zdecydowane i niepopularne decyzje. Tymczasem mamy u władzy ludzi, którzy tylko rozpaczliwie kombinują jakby jej nie stracić. Nie widać też polityków po stronie opozycji, którzy mieliby odwagę powiedzieć swoim wyborcom, że dobrze to już było i czas zacisnąć pasa albo zginąć.