Co w elbląskiej trawie kulturalnej piszczy? Kto idzie w dobrym kierunku, a kto błądzi? Jaka jest miejska oferta i czy znajduje odbiorców? Od 26 do 27 października w Ratuszu Staromiejskim odbywać się będzie kongres poświęcony tym zagadnieniom. My już dziś pytamy. Odpowiada Tomasz Gliniecki, wieloletni dziennikarz, dziś pracownik Muzeum Archeologiczno-Historycznego w Elblągu.
Tomasz Gliniecki: - Stan elbląskiej kultury ma dwie strony. Pierwsza to oferta, druga - odbiór. Patrząc na ofertę, jest ona dość bogata i różnorodna. Oczywiście, zawsze ktoś może powiedzieć, że chciałby czegoś innego, ale generalnie uważam, że jest nieźle. Jeżeli są rzeczy, których nie ma w Elblągu to świat jest dziś tak ułożony, że jestem w stanie dotrzeć do nich w ciągu kilku godzin. Jestem w stanie dotrzeć do Trójmiasta czy nawet Warszawy, by skorzystać z wysokiej klasy instytucji oferujących operę czy innego rodzaju kulturę, której w Elblągu nie ma.
Poza tym – świat informacyjny jest tak prosty, że wystarczy poprosić „wujka Google” i znajdę to, czego chcę. Może w ograniczonym zakresie, ale znajdę. Dostępność jest wielka i problemu nie ma.
Tam, gdzie można widzieć problem to odbiór. W Elblągu na imprezach kulturalnych w większości spotyka się te same osoby. To jest efekt świata, który sami wykształciliśmy przez ostatnie kilkadziesiąt lat w tym mieście. To odwiedź na to, jak kultura była tworzona. W czyje piersi powinniśmy się bić? - to jest wtórne. Natomiast pomysły czy szanse wyjścia do przodu powinny być obliczane na miarę naszych potrzeb.
Dużo mówimy o edukacji kulturalnej, kulturowej i międzykulturowej. Obawiam się jednak, że używamy złego sformułowania. Mówimy o uczeniu, przyswajaniu wiedzy i umiejętności. W przypadku kultury związanej z powrotem do historii, kultury muzycznej czy związanej z czytaniem książek, ze świadomym przyjmowaniem filmów nie powinniśmy mówić o edukacji, a o wychowaniu. O przyjęciu założenia, że nie jest to wiedza, którą będziemy oceniali stopniami albo procentami w teście czy umiejętnością napisania, co autor miał na myśli tylko chęcią poszukiwania czegoś ciekawego, skupianiu się w gronie ludzi o podobnym myśleniu, tworzeniu odbiorców, środowisk, wspólnoty doświadczeń, umiejętności przeżywania, wrażliwości na kulturę i sztukę.
Obawiam się, że trochę mylimy pojęcia. Cały czas chcemy dzieci, a nawet dorosłych nauczyć, a trzeba ich wychować do kultury. Edukacja się dzieje, ale czy ona spełnia swoje założenia? Sam też dziesiątki lat temu uczestniczyłem w zajęciach umuzykalniających, chodziłem do muzeów, do teatru itp. Czy zmieniło to moje pokolenie? Nie. Zmieniło 1-2 procent. Jeśli mamy zmieniać rzeczywistość to chciałbym mówić o wychowaniu do, a nie uczeniu o.
I trochę o historii, którą mamy świetną, ale jej nie eksponujemy. Przez wiele lat baliśmy się historii niemieckiej. Przestaliśmy, gdy przyszły nowe pokolenia, które nie mają swoich korzeni na Kresach, w Wielkopolsce tylko są urodzone tu. Musimy jednak znaleźć elementy, które nas zwiążą z tym miejscem. I tu pojawia się pytanie - czy i jak prowadzimy politykę społeczną? Czy robimy coś w kierunku, by młodzi elblążanie zrozumieli miejsce, w którym żyją i po studiach chcieli do niego wrócić? Musimy mówić nie tylko o historii z czasów Krzyżaków, ale i najnowszej, w której znaleźli się nasi dziadkowie, ojcowie i po części my. Bo historia daje nam szansę na bycie jutro.
Jeżeli będziemy się z tym miejscem utożsamiali to będziemy chcieli, by ono było lepsze, byśmy mieli lepsze drogi, pracę etc. Tylko ludzie, którzy będą mieli pracę i pieniądze zdecydują, na co pieniądze w dziedzinie kultury wydać. Jeżeli tych pieniędzy nie będą mieli to nawet najwspanialsza oferta nie przekona ich, by z niej skorzystali. Nie będzie ich po prostu stać na bilet, a nie wszystko będzie za darmo.
Kilka koncertów już się nie odbyło, bo nie udało się sprzedać biletów. Bilety były, bo musiały być, dość drogie. Nie sprzedały się nie dlatego, że elblążanie nie chcieli. Chodzi raczej o wydolność finansową.
Ważne jest też to, by promować tych, którzy są w Elblągu. Czasami wydaje się, że łatwiej jest sprowadzić artystę, niż wykształcić środowisko, które wyda z siebie dobrych muzyków, pisarzy, plastyków. Nawet, jeśli to są jeszcze dzieci. A tych środowisk kulturotwórczych w Elblągu brakuje albo są nieliczne. Chlubne przykłady to klub muzyczny Mjazzga, Spacery Fotograficzne, Forum Odtwórców Historycznych. Są jaskółkami, które pokazują, że każdemu następnemu pokoleniu chce się coś robić, trzeba je tylko wspierać.
Poza tym – świat informacyjny jest tak prosty, że wystarczy poprosić „wujka Google” i znajdę to, czego chcę. Może w ograniczonym zakresie, ale znajdę. Dostępność jest wielka i problemu nie ma.
Tam, gdzie można widzieć problem to odbiór. W Elblągu na imprezach kulturalnych w większości spotyka się te same osoby. To jest efekt świata, który sami wykształciliśmy przez ostatnie kilkadziesiąt lat w tym mieście. To odwiedź na to, jak kultura była tworzona. W czyje piersi powinniśmy się bić? - to jest wtórne. Natomiast pomysły czy szanse wyjścia do przodu powinny być obliczane na miarę naszych potrzeb.
Dużo mówimy o edukacji kulturalnej, kulturowej i międzykulturowej. Obawiam się jednak, że używamy złego sformułowania. Mówimy o uczeniu, przyswajaniu wiedzy i umiejętności. W przypadku kultury związanej z powrotem do historii, kultury muzycznej czy związanej z czytaniem książek, ze świadomym przyjmowaniem filmów nie powinniśmy mówić o edukacji, a o wychowaniu. O przyjęciu założenia, że nie jest to wiedza, którą będziemy oceniali stopniami albo procentami w teście czy umiejętnością napisania, co autor miał na myśli tylko chęcią poszukiwania czegoś ciekawego, skupianiu się w gronie ludzi o podobnym myśleniu, tworzeniu odbiorców, środowisk, wspólnoty doświadczeń, umiejętności przeżywania, wrażliwości na kulturę i sztukę.
Obawiam się, że trochę mylimy pojęcia. Cały czas chcemy dzieci, a nawet dorosłych nauczyć, a trzeba ich wychować do kultury. Edukacja się dzieje, ale czy ona spełnia swoje założenia? Sam też dziesiątki lat temu uczestniczyłem w zajęciach umuzykalniających, chodziłem do muzeów, do teatru itp. Czy zmieniło to moje pokolenie? Nie. Zmieniło 1-2 procent. Jeśli mamy zmieniać rzeczywistość to chciałbym mówić o wychowaniu do, a nie uczeniu o.
I trochę o historii, którą mamy świetną, ale jej nie eksponujemy. Przez wiele lat baliśmy się historii niemieckiej. Przestaliśmy, gdy przyszły nowe pokolenia, które nie mają swoich korzeni na Kresach, w Wielkopolsce tylko są urodzone tu. Musimy jednak znaleźć elementy, które nas zwiążą z tym miejscem. I tu pojawia się pytanie - czy i jak prowadzimy politykę społeczną? Czy robimy coś w kierunku, by młodzi elblążanie zrozumieli miejsce, w którym żyją i po studiach chcieli do niego wrócić? Musimy mówić nie tylko o historii z czasów Krzyżaków, ale i najnowszej, w której znaleźli się nasi dziadkowie, ojcowie i po części my. Bo historia daje nam szansę na bycie jutro.
Jeżeli będziemy się z tym miejscem utożsamiali to będziemy chcieli, by ono było lepsze, byśmy mieli lepsze drogi, pracę etc. Tylko ludzie, którzy będą mieli pracę i pieniądze zdecydują, na co pieniądze w dziedzinie kultury wydać. Jeżeli tych pieniędzy nie będą mieli to nawet najwspanialsza oferta nie przekona ich, by z niej skorzystali. Nie będzie ich po prostu stać na bilet, a nie wszystko będzie za darmo.
Kilka koncertów już się nie odbyło, bo nie udało się sprzedać biletów. Bilety były, bo musiały być, dość drogie. Nie sprzedały się nie dlatego, że elblążanie nie chcieli. Chodzi raczej o wydolność finansową.
Ważne jest też to, by promować tych, którzy są w Elblągu. Czasami wydaje się, że łatwiej jest sprowadzić artystę, niż wykształcić środowisko, które wyda z siebie dobrych muzyków, pisarzy, plastyków. Nawet, jeśli to są jeszcze dzieci. A tych środowisk kulturotwórczych w Elblągu brakuje albo są nieliczne. Chlubne przykłady to klub muzyczny Mjazzga, Spacery Fotograficzne, Forum Odtwórców Historycznych. Są jaskółkami, które pokazują, że każdemu następnemu pokoleniu chce się coś robić, trzeba je tylko wspierać.
A