
Sobota. Na Politechnice Gdańskiej ogłoszono przymusowe, wcześniejsze zimowe ferie... Tym, którzy nie zechcieliby opuścić akademików, grożono wejściem milicji. Zresztą patrole i milicyjne wozy ostentacyjnie krążyły wokół domów studenckich na Wyspiańskiego.
Granat z nyski
W domu ojciec, mikrej postury, spracowany robociarz. Opowiada coś o piątku, dniu poprzednim… Stał na rogu Ogrodowej, przy sklepie mięsnym. Nagle ulicę wymiotło, ludzie gdzieś poznikali, pochowali się w najbliższych bramach… Milicyjna „suka” wypełniona rozgrzanymi bysiorami w stalowych mundurach, kaskach i z długą bronią... Któryś z nich rzucił z otwartych drzwi „nyski’ granat z gazem łzawiącym… Rzucił pod nogi tego mikrego, spracowanego człowieka, mojego ojca… Ten człowiek, robociarz nie namyślając się ani chwili podniósł dymiący już granat... Odrzucił go - prosto w otwarte drzwi „nyski”. ZOMO-wcy zatrzymali się, wykopali granat na jezdnię, sprężeni do skoku w stronę tego samotnego, mikrego człowieka. Trwało to wieczność… On, malutki, mierzył się z tą zgrają wzrokiem. Nie kulił się, nie błagał… Nie uciekł spojrzeniem, nie cofnął się…
I zwyciężył! A oni… Ruszyli dalej… Może bali się, że to jakaś zasadzka? Ten mały, hardy człowiek mógł być przecież przynętą dla ukrytych po bramach chuliganów i wichrzycieli. A może – tak po prostu – zobaczyli samotnego, małego człowieka… I odpuścili!
Sobotę spędziłem w domu. Jedynie koledzy z Mickiewicza opowiadali o walkach w pobliżu Komitetu PZPR, o czołgach, z których padły armatnie strzały, o grupach zdyscyplinowanych, podobnie ubranych młodych mężczyzn, idących od sklepu do sklepu, by rozbijać kolejne witryny. Opowiadali też o grabieżach towarów z rozbitych sklepów. Te grabieże to już nie owi zdyscyplinowani młodzieńcy, to męty i dzicz…
Ścieżka zdrowia w komendzie
Kilka dni później rozmowa z przyjacielem jeszcze z liceum, wówczas partyjniakiem pracującym na wysokim stanowisku w jednej ze spółdzielni. Zadziwił mnie jego wyłamany nos i liczne sińce na twarzy. Jeszcze w czwartek, w drugim dniu rozruchów w naszym mieście, przechodził koło znanej cukierni „Tęcza”, na 1 Maja. Obok był rozbity kiosk „Ruchu”. Towary porozrzucane wokół. Więc zaczął je zbierać i wrzucać z powrotem do kiosku. Nie trwało to długo, zanim zwinęli go ZOM-owcy. Pałami zapędzili do „suki”. Na Armii Czerwonej w siedzibie Powiatowej Komendy MO jego i innych zwiniętych z ulic przegnali przez osławioną „ścieżkę zdrowia”. Później nie było wcale lepiej… Ustawionym wzdłuż korytarzowej ściany, kazano odwrócić się do muru. I walono ich po plecach, po nogach pałami. Mój przyjaciel dostał pałą w głowę. Uderzony rąbnął twarzą w mur. Polała się krew… Przyjaciel jeszcze kilka miesięcy chodził po mieście z paskudnie przekrzywionym, wyłamanym nosem, zanim mu wreszcie lekarze ten nos naprawili.
A w piątkowej prasie: Uchwała Rady Ministrów z 17 grudnia 1970 roku „W sprawie zapewnienia bezpieczeństwa i porządku publicznego”, której § 2. stanowił: „Zobowiązuje się organy Milicji Obywatelskiej, Służby Bezpieczeństwa i inne współdziałające z nimi organy do podjęcia wszystkich prawnie dostępnych środków przymusu włącznie do użycia broni przeciwko osobom dopuszczającym się gwałtownych zamachów na życie i zdrowie obywateli, grabieży i niszczenia mienia oraz urządzeń publicznych.”
Zastąpimy drogę wichrzycielom
Na elbląskiej stronie mutacji „Głosu Wybrzeża” znamienny tekst pt. „Zastąpimy drogę wichrzycielom – obronimy wspólne dobro”. A tam czytamy:
„Wkrótce osłupienie i sparaliżowanie normalnych ludzi tym, co działo się na ulicach minęło. Wsparto milicjantów w ich wysiłkach nad przywróceniem porządku. Szczególnie wydatnej pomocy udzielili przedstawicielom porządku publicznego robotnicy Zamechu. 40 pracowników tego zakładu czynnie pomagało okiełznać rozwydrzonych rabusiów. Tak było jeszcze we środę 16 bm.”
„Wczorajszy ranek nie zapowiadał tak żałosnego finału. […] Niestety, około godz. 14 wzdłuż ul. 1 Maja, a dalej 21 Października gromadził się tłum kilkunastoletnich wyrostków. Towarzyszyli im dorośli gapie. Tłum podążył na ulicę Mickiewicza, pod budynek Komitetu Miejskiego PZPR. Nie dyskusja i chęć przedstawienia swych spraw była celem wędrówki. Bandzie młodocianych przyświecał jeden cel – palić i niszczyć. Kiedy to nie udało się, gdy siły porządku publicznego rozpędziły ich, udali się na miasto, by tam korzystając z osłony ciemności wykazać bezmiar głupoty i wandalizmu.”

„Przystąpiono do niszczenia miasta. Próbowano podpalić najpiękniejszą placówkę handlową Elbląga – „Feniks”. Zgromadzone na 21 Października tłumy nie przepuściły spieszącego wozu straży pożarnej, przeszkodziły w przejeździe karetki pogotowia ratunkowego, udającego się po ofiarę ich rozpasania.”
„Nauczyciele wystąpili z apelem do rodziców o opiekę nad swymi dziećmi i do młodzieży, aby zachowała spokój. Aby odcięła się od chuligańskich ekscesów tych, którzy podszywają się pod jej miano. […] I taka powinna być postawa wszystkich obywateli. Nie bierna, lecz czynna w potępieniu i likwidowaniu w zarodku wyczynów wandalskich watah. Bo im o nic innego nie chodzi. Ich celem jest niszczenie i grabież – dziś sklepów, jutro domów i mieszkań.”
To był piątkowy „Głos…” z 18 grudnia, trzeciego dnia rozruchów w Elblągu. Tego też dnia o godz. 16.45, na schodach baru „Słoneczny”, zginął Marian Sawicz, zastrzelony przez funkcjonariusza MO młody człowiek, który chciał coś zjeść w tym barze. Który za kilka dni miał mieć ślub...
Autor tego cyklu publikacji jest elblążaninem prawie od urodzenia. Był budowlańcem, dziennikarzem, prawnikiem, przedsiębiorcą. Napisał „Ulice Elbląga”. Był świadkiem Grudnia ‘70. Opisywał na łamach „Wiadomości Elbląskich” erę „Solidarności”. W stanie wojennym był jednym z dwojga elbląskich dziennikarzy pozbawionych prawa wykonywania zawodu. Tym tekstem – po latach przerwy – wraca do pisania.
Śródtytuły pochodzą od redakcji. Przeczytaj też pierwszy odcinek - o wydarzeniach w Gdańsku i drugi - o wydarzeniach w Gdyni.