Na chodnikach i przy krawężnikach można znaleźć sporo rzeczy. Są więc plastikowe butelki, łyżeczki, widelce i kubki po napojach, a nawet i gumowy klapek, który leży w centrum, na ul. Nitschmanna. Mnóstwo papierków, jeszcze więcej niedopałków. – Ludzie rzucają to wszystko, ale nie ma się co dziwić, przecież jest za mało śmietników. No to jak tak idą i idą to w końcu rzucą ten papier – opowiada mi jeden z panów z ekopatrolu. To właśnie z pracownikami MPO spędziłam kilka godzin. Po co? Po to, by przekonać się jak wygląda ich praca „od kuchni”.
Sandały się nie nadają
Do Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania, czyli po prostu MPO, stawiam się chwilę przed siódmą rano po to, by pobrać mundur, pomarańczową kamizelkę i czapkę.
– Coś znajdziemy – mówi do mnie miła pani, która wydaje odzież. - O, tu akurat mam czysty komplet po panu, który był taki drobny.
Mundur jest ciemnoszary, z grubego materiału – widać, że wytrzymały. Podobno został jeszcze po obronie cywilnej, która już nie istnieje.
Do pracy założyłam sandały, okazało się, że to nie był dobry pomysł.
- Ale takich butów nie można zakładać, bo coś może się stać ze stopą – mówi mi jedna z pań. Patrzę na stopy innych i rzeczywiście – każda ma buty, które zakrywają palce.
Dziś wyrywamy trawę
Jak się okazuje to właśnie z grupą kobiet będę pracować na początku. Komendant ekopatrolu przydziela nas na ul. Nowowiejską – trzeba oczyścić chodniki i ścieżki rowerowe. Zabieramy worki i w drogę. Każda z pań ma swoją haczkę, miotłę i szuflę. Swoją to znaczy taką, której zawsze używa i worek. Jesteśmy na miejscu, dzielimy się na dwie grupy – jedna sprząta chodnik po jednej stronie, druga po drugiej. Mi przypada w udziale plewienie drobnych roślinek zaraz przy krawężniku oraz wyrywanie drobnej trawki, która regularnie wyrasta w szczelinach chodnika z polbruku.
W międzyczasie rozmawiamy o wszystkim. Panie pytają, czy przyszłam na staż i ile dziś godzin będę z nimi. Odpowiadam, że tylko pięć i że łącznie muszę odpracować 25 godzin - za mandat. Po co? Po to, żeby było dość wiarygodnie. Ale nie tak łatwo nabrać osoby, które skończyły 50 lat, jedna z nich czegoś się domyśla.
- Pani to na pewno coś dokumentuje – mówi do mnie.
Raz nas widzą, a raz nie
Kiedy tak plewimy, wyrywamy trawę i zamiatamy podchodzi do nas pan, który właśnie przeszedł przez ulicę.
- Ile panie zarabiają? Tak ze dwa tysiące?
- Nie, nie. Połowę mniej – odpowiada jedna z pań.
Pan łapie się za głowę i odchodzi.
Do mnie z kolei ta sama pani mówi, że to zawsze jakieś pieniądze.
- No i można do ludzi wyjść – dodaje z uśmiechem.
Pytam, czy przechodnie jakoś reagują na nich.
- Zazwyczaj nie, ale kiedyś jak myłyśmy przystanek jakaś grupka młodzieży się z nas śmiała, coś krzyczeli z tramwaju – mówi.
- To głupie, przecież nigdy nie wiadomo gdzie człowiek trafi – odpowiadam.
W międzyczasie spotykam dwie koleżanki. Jedna jedzie na rowerze, patrzy na mnie, ale mnie nie rozpoznaje. Druga przeszła obok mnie – ta sama sytuacja. Większość robi to samo - nie zwraca na nas uwagi.
Pora na przerwę
Przed godziną 10 podjeżdża mały bus, który rozwozi pracowników w różne rejony miasta. Czas na śniadanie, które zjemy w bazie. Ja nie wzięłam nic - ani kawy, ani herbaty, ani kanapki.
- Jak to tak, bez śniadania? Będziesz się źle czuła – mówi do mnie jedna z pań. Później w szatni wyciąga kawę i daje mi, żebym sobie zrobiła. Dzieli się też ze mną kanapką.
Inna dodaje, żebym się nie przejmowała, bo to pierwszy dzień i człowiek jest stremowany. Idziemy na stołówkę, panie żartują i rozmawiają. O czym? O tym, że nie warto wyrzucać worków, w których jest tylko piach i nie ma szkieł, że lepiej użyć je jeszcze raz, o dzieciach albo o czarnym lekarzu, który kiedyś przyjmował na Bema, a przyjechał już w latach 80.
- On to biedny, dużo przeszedł, kiedyś szedł z żoną i go napastowali – opowiada jedna z pań.
- Ludzie to są tacy głupi, co z tego że czarny, że murzyn? Taki sam człowiek jak i my – dodaje inna.
Klapek w centrum miasta
Koniec przerwy, wracamy do pracy. Ale tym razem jadę z dwoma panami na ul. Czerwonego Krzyża – to właśnie tam wywiało papiery ze śmietnika i trzeba je posprzątać. Podnosimy więc papiery, plastikowe kubki, styropian, wrzucamy do worka i czekamy na kierowcę. Trzeba mu powiedzieć, że idziemy na Plac Grunwaldzki, przez ul. 3 Maja i al. Grunwaldzką. Kierowca wraca, umawiamy się z nim za pół godziny na parkingu, przy dworcu. I idziemy w miasto. Po drodze zbieramy plastikowe butelki, widelce, kubki, papiery różnego rodzaju, resztki plakatów, folie, jest nawet i klapek – ten akurat leży pod sklepem na ul. Nitschmanna. Biletów, paragonów i niedopałków nie zbieramy – jest ich tak dużo, że gdybyśmy chcieli to robić, jedna ulica zajęłaby nam cały dzień. Poza tym te, które leżą na chodnikach, zostaną zamiecione.
- Ludzie rzucają to wszystko, ale nie ma się co dziwić, przecież jest za mało śmietników. No to jak tak idą i idą, to w końcu rzucą ten papier – mówi do mnie jeden pan.
I opowiada, że na staż przyszedł z Urzędu Pracy.
- Pani się mnie zapytała, czy bym chciał. Ja na to, że tak, no bo przecież to praca i pieniądze. A ona na to, że jeden pan co był przede mną, za taki staż podziękował i na nią krzyczał. Dla mnie to żaden wstyd. Mam mundur, więc pracuję. Nie kradnę – opowiada.
Drugi dopowiada, że wielu nie wytrzymało, część nie dała rady, było im zbyt ciężko, wstydzili się.
Idziemy przez al. Grunwaldzką, panowie nie wzbudzają podejrzeń, na mnie ktoś czasami spojrzy ze zdziwieniem. Idziemy na dworzec, tam spotykam się z kierowcą i żegnam z panami – ci idą dalej, aż do ronda przy końcu ulicy. Ja wracam na bazę, akurat mija pięć godzin i kończę swój dzień pracy. Reszta „na mieście” zostanie do godz. 15.
Ekopatrol tworzą ludzie, którzy skończyli 50 lat i teraz są na półrocznym stażu z Urzędu Pracy. Zaczął działać w maju, a jego stworzenie było wspólnym pomysłem władz samorządowych, miejskiej spółki oczyszczania i urzędu pracy. Obecnie w ten sposób pracuje ok. 50 osób. Do ich zadań należy lokalizowanie dzikich wysypisk śmieci, pilnowanie porządku wokół pojemników na odpady i w razie konieczności segregowanie porozrzucanych przy kontenerach śmieci. Członkowie ekopatroli zamiatają też ulice i chodniki.
Do Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania, czyli po prostu MPO, stawiam się chwilę przed siódmą rano po to, by pobrać mundur, pomarańczową kamizelkę i czapkę.
– Coś znajdziemy – mówi do mnie miła pani, która wydaje odzież. - O, tu akurat mam czysty komplet po panu, który był taki drobny.
Mundur jest ciemnoszary, z grubego materiału – widać, że wytrzymały. Podobno został jeszcze po obronie cywilnej, która już nie istnieje.
Do pracy założyłam sandały, okazało się, że to nie był dobry pomysł.
- Ale takich butów nie można zakładać, bo coś może się stać ze stopą – mówi mi jedna z pań. Patrzę na stopy innych i rzeczywiście – każda ma buty, które zakrywają palce.
Dziś wyrywamy trawę
Jak się okazuje to właśnie z grupą kobiet będę pracować na początku. Komendant ekopatrolu przydziela nas na ul. Nowowiejską – trzeba oczyścić chodniki i ścieżki rowerowe. Zabieramy worki i w drogę. Każda z pań ma swoją haczkę, miotłę i szuflę. Swoją to znaczy taką, której zawsze używa i worek. Jesteśmy na miejscu, dzielimy się na dwie grupy – jedna sprząta chodnik po jednej stronie, druga po drugiej. Mi przypada w udziale plewienie drobnych roślinek zaraz przy krawężniku oraz wyrywanie drobnej trawki, która regularnie wyrasta w szczelinach chodnika z polbruku.
W międzyczasie rozmawiamy o wszystkim. Panie pytają, czy przyszłam na staż i ile dziś godzin będę z nimi. Odpowiadam, że tylko pięć i że łącznie muszę odpracować 25 godzin - za mandat. Po co? Po to, żeby było dość wiarygodnie. Ale nie tak łatwo nabrać osoby, które skończyły 50 lat, jedna z nich czegoś się domyśla.
- Pani to na pewno coś dokumentuje – mówi do mnie.
Raz nas widzą, a raz nie
Kiedy tak plewimy, wyrywamy trawę i zamiatamy podchodzi do nas pan, który właśnie przeszedł przez ulicę.
- Ile panie zarabiają? Tak ze dwa tysiące?
- Nie, nie. Połowę mniej – odpowiada jedna z pań.
Pan łapie się za głowę i odchodzi.
Do mnie z kolei ta sama pani mówi, że to zawsze jakieś pieniądze.
- No i można do ludzi wyjść – dodaje z uśmiechem.
Pytam, czy przechodnie jakoś reagują na nich.
- Zazwyczaj nie, ale kiedyś jak myłyśmy przystanek jakaś grupka młodzieży się z nas śmiała, coś krzyczeli z tramwaju – mówi.
- To głupie, przecież nigdy nie wiadomo gdzie człowiek trafi – odpowiadam.
W międzyczasie spotykam dwie koleżanki. Jedna jedzie na rowerze, patrzy na mnie, ale mnie nie rozpoznaje. Druga przeszła obok mnie – ta sama sytuacja. Większość robi to samo - nie zwraca na nas uwagi.
Pora na przerwę
Przed godziną 10 podjeżdża mały bus, który rozwozi pracowników w różne rejony miasta. Czas na śniadanie, które zjemy w bazie. Ja nie wzięłam nic - ani kawy, ani herbaty, ani kanapki.
- Jak to tak, bez śniadania? Będziesz się źle czuła – mówi do mnie jedna z pań. Później w szatni wyciąga kawę i daje mi, żebym sobie zrobiła. Dzieli się też ze mną kanapką.
Inna dodaje, żebym się nie przejmowała, bo to pierwszy dzień i człowiek jest stremowany. Idziemy na stołówkę, panie żartują i rozmawiają. O czym? O tym, że nie warto wyrzucać worków, w których jest tylko piach i nie ma szkieł, że lepiej użyć je jeszcze raz, o dzieciach albo o czarnym lekarzu, który kiedyś przyjmował na Bema, a przyjechał już w latach 80.
- On to biedny, dużo przeszedł, kiedyś szedł z żoną i go napastowali – opowiada jedna z pań.
- Ludzie to są tacy głupi, co z tego że czarny, że murzyn? Taki sam człowiek jak i my – dodaje inna.
Klapek w centrum miasta
Koniec przerwy, wracamy do pracy. Ale tym razem jadę z dwoma panami na ul. Czerwonego Krzyża – to właśnie tam wywiało papiery ze śmietnika i trzeba je posprzątać. Podnosimy więc papiery, plastikowe kubki, styropian, wrzucamy do worka i czekamy na kierowcę. Trzeba mu powiedzieć, że idziemy na Plac Grunwaldzki, przez ul. 3 Maja i al. Grunwaldzką. Kierowca wraca, umawiamy się z nim za pół godziny na parkingu, przy dworcu. I idziemy w miasto. Po drodze zbieramy plastikowe butelki, widelce, kubki, papiery różnego rodzaju, resztki plakatów, folie, jest nawet i klapek – ten akurat leży pod sklepem na ul. Nitschmanna. Biletów, paragonów i niedopałków nie zbieramy – jest ich tak dużo, że gdybyśmy chcieli to robić, jedna ulica zajęłaby nam cały dzień. Poza tym te, które leżą na chodnikach, zostaną zamiecione.
- Ludzie rzucają to wszystko, ale nie ma się co dziwić, przecież jest za mało śmietników. No to jak tak idą i idą, to w końcu rzucą ten papier – mówi do mnie jeden pan.
I opowiada, że na staż przyszedł z Urzędu Pracy.
- Pani się mnie zapytała, czy bym chciał. Ja na to, że tak, no bo przecież to praca i pieniądze. A ona na to, że jeden pan co był przede mną, za taki staż podziękował i na nią krzyczał. Dla mnie to żaden wstyd. Mam mundur, więc pracuję. Nie kradnę – opowiada.
Drugi dopowiada, że wielu nie wytrzymało, część nie dała rady, było im zbyt ciężko, wstydzili się.
Idziemy przez al. Grunwaldzką, panowie nie wzbudzają podejrzeń, na mnie ktoś czasami spojrzy ze zdziwieniem. Idziemy na dworzec, tam spotykam się z kierowcą i żegnam z panami – ci idą dalej, aż do ronda przy końcu ulicy. Ja wracam na bazę, akurat mija pięć godzin i kończę swój dzień pracy. Reszta „na mieście” zostanie do godz. 15.
Ekopatrol tworzą ludzie, którzy skończyli 50 lat i teraz są na półrocznym stażu z Urzędu Pracy. Zaczął działać w maju, a jego stworzenie było wspólnym pomysłem władz samorządowych, miejskiej spółki oczyszczania i urzędu pracy. Obecnie w ten sposób pracuje ok. 50 osób. Do ich zadań należy lokalizowanie dzikich wysypisk śmieci, pilnowanie porządku wokół pojemników na odpady i w razie konieczności segregowanie porozrzucanych przy kontenerach śmieci. Członkowie ekopatroli zamiatają też ulice i chodniki.