
W pierwszej połowie sierpnia kibice sportu jeździeckiego emocjonowali się mistrzostwami świata. Zawody „od podszewki“ oglądała elblążanka Ewa Obrycka-Błaut z Fundacji „Końskie Zdrowie“. Z naszą redakcją podzieliła się swoimi wrażeniami.
Od 6 do 14 sierpnia w duńskim Herning odbyła się pierwsza część mistrzostw świata w jeździectwie. Rozegrano cztery konkurencje: skoki przez przeszkody, ujeżdżenie, paraujeżdżenie i woltyżerka. Pozostałe dwie konkurencje (Wszechstronny Konkurs Konia Wierzchowego i zaprzęgi) zostaną rozegrane we wrześniu we włoskim Pratoni del Vivaro. Na duńskich mistrzostwach można było też wywalczyć przepustkę na igrzyska olimpijskie w Paryżu. Największy sukces z Polek odniosła Monika Bartyś na koniu Caspar, która uplasowała się na ósmym miejscu w para ujeżdżeniu.
Jedną z prawie 900 wolontariuszy na mistrzostwach była elblążanka Ewa Obrycka-Błaut z Fundacji Końskie Zdrowie. - Dla osób związanych z końmi to był raj. Możliwość poznania niemal całej czołówki zawodników z całego świata oraz ludzi związanych z jeździectwem czy szerzej końmi - mówiła wolontariuszka. - Nie spotkałam nikogo, kto nie miałby czegoś wspólnego z końmi.
Zaczęło się... Tak jak to zwykle się zaczyna, od wypełnienia aplikacji. - To była spontaniczna decyzja. Na 1,5 miesiąca przed wyjazdem wypełniłam deklarację na stronie zawodów. Koleżanka doznała kontuzji, która uniemożliwiła jej jazdę konną i się zgłosiła. Pomyślałam, że też znajdę czas, też bym chciała zobaczyć tak duże zawody od podszewki. Zostałyśmy przyjęte obie - wspominała elblążanka.
Już pierwszego dnia wolontariuszka natknęła się na niemiecką medalistkę z igrzysk olimpijskich w Pekinie Ingrid Klimke. - To mniej więcej tak jakby spotkać Roberta Lewandowskiego wchodzącego na stadion na mundialu. Pierwsze nasze pięć minut na obiekcie. Zdążyłyśmy się zakwaterować i ruszyłyśmy obejrzeć miejsce zawodów. I nagle objawia mi się Lewandowski. W Europie Zachodniej zawodnicy są już przyzwyczajeni do popularności. Pogratulowałam sukcesów, zrobiłam sobie pamiątkowe zdjęcie - wspominała Ewa Obrycka-Błaut. - Ingrid Klimke też przyszła obejrzeć miejsce zawodów. Pokazałam drogę i tak się zaczęła moja przygoda na mistrzostwach świata. Organizatorzy dbali o to, żeby wolontariusze czuli się częścią teamu, częścią tego wielkiego przedsięwzięcia.
A potem... - Pierwszy raz w życiu na żywo widziałam woltyżerkę. Dla mnie coś najbardziej magicznego. To jest gimnastyka na koniach. Miałam okazję obserwować konkurencje kobiet. Zawodnicy na koniu wykonują fikołki, szpagaty, zeskoki, stają na głowach. I to wszystko odbywa się w galopie - mówiła elblążanka. - Muzyka, piękne stroje i ludzie fruwający nad końmi.
Widać było, że Herning żyło mistrzostwami. Na potrzeby zawodów wykorzystano wszystko, co się mogło przydać. - Piękny czworobok do ujeżdżenia był postawiony na środku stadionu piłkarskiego. 12 tysięcy ludzi na trybunach. Bilety zostały wykupione dwa lata przed zawodami - mówiła Ewa Obrycka-Błaut.
I tu ciekawostka. 12 tysięczna publiczność podczas zawodów musi zachowywać się... jak najciszej. - Jednym z naszych zadań jako wolontariuszy było pilnowanie bram wejściowych, pilnowanie publiczności, aby nie wstawała, nie szeleściła. Średni czas przejazdu podczas ujeżdżenia, w trakcie osoby na trybunach nie mogą np. zmienić miejsca, wstać, wyjść ze stadionu. Dopóki jeździec nie zatrzyma się przed sędzią głównym, nie można bić braw. - opowiadała wolontariuszka. - Oczywiście, różnie to wyglądało. Emocje były tak wielkie, że czasami nie mogliśmy utrzymać kontroli na tłumem. Na ostatniej prostej ludzie w rytm jazdy zaczynali klaskać. To jest nie do opisania.
Czym zajmowała się Ewa Obrycka-Błaut na mistrzostwach? - Na podstawie aplikacji zgłoszeniowej przydzielono mnie do strefy dziecięcej. W pierwszych dniach zawodów nie było tam dużo pracy, w związku z czym część wolontariuszy przeniesiono do innych zadań. Ja trafiłam do Operation Crew i... to były najlepsze dni - mówiła elblążanka. - Byłam wszędzie, na każdej arenie. Poznałam bardzo dużo osób, zarówno spośród wolontariuszy, jak i zawodników.
Zróżnicowanie zadań było ogromne. Od pilnowania bram wejściowych, poprzez wydawanie akredytacji, pracę na trybunach, do... udawania kamerzystów. - Przy każdej konkurencji była tzw. familaryzacja. Polega ona na tym, że dzień lub dwa przed daną konkurencją był przeprowadzany trening w identycznych warunkach, w jakich miały odbyć się zawody. Jeżeli więc konkurencja była rozgrywana przy świetle, to trening również. Wszystko dlatego, aby maksymalnie zapoznać konie z warunkami startowymi. Wolontariusze „udawali“ np. ekipę telewizyjną kręcącą się za kamerami, tak aby koń przyzwyczaił się do tego, że ktoś tam będzie - wspominała wolontariuszka.
Po kilku dniach w strefie dziecięcej zrobił się większy ruch i Ewa Obrycka-Błaut „musiała“ do niej wrócić. Warto też zwrócić uwagę, że przy mistrzostwach wyrosło „końskie miasteczko“. - Tam było wszystko Od pielęgnacji konia, żywienia, bezpieczeństwa jeźdźca, regeneracji, wielkich przyczep do transportu - na osiem koni z miejscem do spania. Marzenie każdego koniarza - opowiada elblążanka.
No i ludzie, dla których konie są wszystkim. - Wolontariusze byli z całego świata. Na przykład sędzia, który nie miał tak dużych uprawnień, aby móc sędziować zawody tak dużej rangi, a chciał je zobaczyć od środka. No i moje odkrycie, czyli jak zaangażować seniorów w „koński wolontariat“ - mówiła elblążanka. - Dostałam kilka pomysłów, które będę chciała przeszczepić na nasz elbląski grunt.