- Zrobiłem uprawnienia trenera kajakarstwa i zamierzałem oddać się trenowaniu kajakarzy. Ale... na uczelni poznałem moją obecną żonę Ewę – tak Ryszard Bialkowski wspomina swoje początki w roli trenera łyżwiarstwa szybkiego. Z elbląskim trenerem rozmawiamy też o wrotkarstwie.
- Jak się zaczęła Pana przygoda ze sportem?
- Nie będzie przesadą jeżeli powiem, że sport zdeterminował całe moje życie. Pochodzę z „wodnej stolicy Polski”, czyli z Giżycka. W tym mieście nie sposób nie trenować jakieś dyscypliny związanej z wodą. W siódmej klasie szkoły podstawowej trafiłem do sekcji kajakowej Mamry Giżycko. I tam trenowałem, aż poszedłem na studia do Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie.
- Wybór uczelni miał dość nietypowe skutki...
- Na studiach, ze względów rodzinnych, już nie mogłem kontynuować kariery zawodniczej. Zrobiłem uprawnienia trenera kajakarstwa i zamierzałem oddać się trenowaniu kajakarzy. Ale... na uczelni poznałem moją obecną żonę Ewę. Po studiach trzeba było odbyć obowiązkową roczną służbę wojskową – i tutaj los, a w zasadzie wojsko rzuciło mnie do Elbląga. I się zaczęło... Z jednej strony Zbigniew Grajkowski namawiał mnie, żebym został w Elblągu i trenował kajakarzy. Z drugiej moja żona i Lusia Pilejczyk też chciały mnie zatrzymać w Elblągu, ale w roli trenera łyżwiarstwa szybkiego. Wygrały kobiety i „przebranżowiłem się”. W Elblągu zacząłem pracę jako nauczyciel wychowania fizycznego, najpierw w szkole podstawowej nr 25, po czterech latach w „dwunastce”, gdzie pracuję do dziś.
- „Dwunastka” była kojarzona z łyżwiarstwem szybkim.
- Za sprawą Lusi Pilejczyk, która wtedy tu pracowała. Można powiedzieć, że przejąłem po niej pałeczkę w tej sztafecie pokoleń. W Elblągu pracowałem zarówno z łyżwiarzami szybkimi jak i zawodnikami z toru krótkiego. Mogę się pochwalić, że byłem jednym z prekursorów short-tracku w Polsce. Na początku lat 90. Orzeł Elbląg, w którym pracowałem, był jednym z najsilniejszych klubów w kraju jeżeli chodzi o łyżwiarzy. Perełką był short-trackowiec Ludwik Krawczyk, który odnosił wiele sukcesów, był powołany do kadry narodowej w short-tracku. Krótko: trzykrotny rekordzista Polski, 15 mistrzostw Polski, 10 wicemistrzostw Polski, reprezentant Polski na zawodach rangi mistrzostw świata i Europy. Miał też szanse zakwalifikować się na igrzyska olimpijskie w Salt Lake City, ale Polski Związek Łyżwiarstwa Szybkiego podjął decyzję, że na kwalifikacje pojedzie ktoś inny. I szansa przepadła. Jeżeli chodzi o łyżwiarstwo szybkie, to trzeba przypomnieć Marcina Grallę: czterokrotnego medalistę mistrzostw Europy w kategoriach młodzieżowych.
- Gdzie trenowaliście?
- Na stadionie przy ul. Saperów, tam gdzie dziś jest bieżnia lekkoatletyczna, był tor wrotkarski. Drugim obiektem był tor na Agrykola, tam gdzie dziś jest tor łyżwiarsko – wrotkarski. I trzecim był bardzo krótki tor przy szkole podstawowej nr 12. Te tory spełniały wówczas wymogi, by można było rozgrywać mistrzostwa Polski. Parokrotnie zawody tej rangi się w Elblągu odbywały. Bardzo fajny był tor przy „dwunastce”. Niespełna 200 metrów długości, ale można było na nim nauczyć się zarówno jazdy na prostym odcinku jak i na łukach. Rewelacja jeżeli chodzi o szkolenie podstawowe.
- Potem przyszedł czas na wrotkarstwo.
- W latach 90. skończyły się mroźne zimy. A co za tym idzie, bardzo poważnie skurczyły nam się możliwości treningowe. Pamiętajmy, że hali „Helena” jeszcze wtedy nie było, powstała dopiero w 2005 r.. Na jej miejscu było sztuczne lodowisko, ale odkryte. Na zgrupowania w Polsce, w bardziej sprzyjających warunkach nie było pieniędzy. Wtedy zdecydowałem się w 1999 r. jeszcze raz „przebranżowić” na wrotkarstwo. To są bliźniacze dyscypliny jeżeli chodzi o strukturę ruchu, fizjologię wysiłku, więc zawodnicy większych problemów nie mieli.
- Wrotkarstwo, które w latach 90. w Polsce w zasadzie budowano od nowa.
- W 1993 r. reaktywowano Polski Związek Sportów Wrotkarskich. Od tego czasu elblążanie biorą udział w zawodach rangi mistrzostw Polski na torze, na ulicy i na długim dystansie. W 1995 r. założyliśmy UKS Viking, który był swoistą szkołą przed przejściem do Orła. Vikingowie stanowili swego czasu czołówkę wrotkarzy szybkich w Polsce. Nie sposób wymienić wszystkich, ale do wybijających należeli już wymienieni Ludwik Krawczyk i Marcin Gralla. Oprócz nich trzeba przypomnieć postaci Kasi Szewczuk, Eweliny Tyburskiej, Pawła Guza, Marcina Marczuka, Jacka Matuszaka, Daniela Mazurka, Mateusza Brydzińskiego, Łukasza Mazurka oraz Marcina Bachanka. Przynosili oni wiele chwały i splendoru zarówno klubowi jak i miastu. Daniel Mazurek w Danii w 2008 r. zdobył brąz na mistrzostwach Europy juniorów. To był w historii startów drugi medal dla Polski na tym szczeblu. Wybijającym się zawodnikiem, który jeszcze startuje, obecnie w barwach gdańskiego Stoczniowca, jest Marcin Bachanek. Jeszcze jako junior był czwarty na mistrzostwach Europy w 2013 r. Łukasz Mazurek był wielokrotnym medalistą mistrzostw Polski i reprezentantem naszego kraju na mistrzostwach Europy. Mateusz Brydziński – mistrz Polski juniorów, seniorów. W Pucharze Europy w Słomczynie zdobył pierwsze miejsce w trzech konkurencjach.
- Trochę tych zawodników jest...
- Z młodszego pokolenia warto wymienić Paulinę Ignatowicz, Igę Wojtasik, Honoratę Bednarczyk, Wiktorię Słowikowską, Pawła Ostrowskiego, Mateusza Parzycha. To zawodnicy, którzy wielokrotnie zdobywali medale w Ogólnopolskich Olimpiadach Młodzieży, w zawodach międzynarodowych. Najbardziej medalodajnym sezonem był rok 2015. Vikingowie zdobyli wtedy 40 medali z mistrzostw torowych, ulicznych i długodystansowych. Nie można zapomnieć, że tacy zawodnicy jak Łukasz Mazurek, Marcin Bachanek i Mateusz Brydziński jednocześnie uprawiali łyżwiarstwo szybkie. Do tej pory największą perełką jest Marcin Bachanek, który pięć lat temu został absolutnym mistrzem Polski juniorów. Zdobył pięć złotych medali i ustanowił rekord Polski juniorów na 5 tys. metrów. W tym sezonie, już jako zawodnik Stoczniowca Gdańsk, po moim okiem zdobył tytuł akademickiego mistrza świata w łyżwiarstwie szybkim na 1500 metrów w Amsterdamie. Liczę na to, że zakwalifikuje się na igrzyska olimpijskie do Pekinu w 2022 r.
W dowód uznania, za rozwój wrotkarstwa szybkiego w Elblągu i kraju, wiedzę i doświadczenie, prezydium Polskiego Związku Sportów Wrotkarskich powierzyło mi funkcję trenera kadry narodowej wrotkarzy szybkich. Pełniłem ją przez 12 lat, od 2000 do 2012 roku. Pełniłem także funkcje społeczne będąc członkiem zarządu Polskiego Związku Sportów Wrotkarskich oraz Elbląskiego Szkolnego Związku Sportowego.
Za szczególne osiągnięcia w długoletniej pracy dydaktyczno-wychowawczej, prezydent Polski wyróżnił mnie Brązowym Krzyżem Zasługi oraz Złotym Medalem Za Długoletnią Służbę.
- Były łyżwy, wrotki, ale to nie wszystko...
- W Vikingu mieliśmy też prężnie działającą sekcję unihokeja złożona głównie z uczniów SP 12. Trzy razy zdobyliśmy jeden srebrny i dwa brązowe medale w mistrzostwach Polski. Niestety, ze względu na brak pieniędzy i brak szkoleniowców ta dyscyplina trochę podupadła. Teraz gramy raczej rekreacyjnie, w ramach treningu uzupełniającego do wrotkarstwa i łyżwiarstwa. Ale sentyment pozostał.
- Jak teraz wygląda sytuacja w Vikingu?
- Bajecznie nie jest. Ale mamy super talent: Miłosza Zawiszę na torze długim. Ma on już na koncie dwa brązowe medale na młodzieżowych mistrzostwach Europy z ubiegłego roku. W tym roku z mistrzostw Polski młodzików wrócił z czterema srebrnymi i jednym brązowym . „Oddaliśmy” go do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. To, niestety, konieczny ruch dla rozwoju tego zawodnika, który po prostu przerósł klubowych kolegów. Potrzebny mu jest trening na wyższym poziomie, w grupie zawodników o wyższych umiejętnościach. Ale warto zapamiętać to nazwisko: Miłosz Zawisza – jeszcze o nim słyszymy. Sam tam nie jest, jeszcze Mikołaja Florkowskiego wysłaliśmy do tej samej szkoły. Jest siostra Miłosza – Emilia, Kornelia Gibas, Olga Dziuba – wszystkie utalentowane i pracowite. Najmłodsi startują na Okręgowych Zawodach Dzieci, z różnym skutkiem. Co z nich będzie? Zobaczymy. Osobiście żałuję, że nie mam następcy. Powoli zbliżam się do emerytury i za bardzo nie mam komu przekazać pałeczki, którą mi dała Lusia Pilejczyk.
- Zaczęliśmy do kajakarstwa i na kajakarstwie skończymy naszą rozmowę.
- Podczas kariery trenerskiej nie lubiłem stać z boku i patrzeć jak moi podopieczni trenują. Wkładałem wrotki, łyżwy i jeździłem razem z nimi. Startowałem w zawodach mastersów. Największym sukcesem było międzynarodowe mistrzostwo Polski seniorów w 2006 r. W wieku 45 lat wygrałem na 300 i 500 metrów we wrotkarstwie ze znacznie młodszymi od siebie zawodnikami. Było też kilka sukcesów na zawodach krajowych i zagranicznych. Ale coś kosztem czegoś. Kontuzja wyeliminowała mnie z wrotkarstwa i po 34 latach zdecydowałem się powrócić do „korzeni” i wsiąść na kajak. Z sukcesami. W ubiegłym roku na mistrzostwach świata zdobyliśmy w czwórce jako reprezentacja Polski na 200 metrów srebrny medal. Co roku odnoszę sukcesy w mistrzostwach Polski mastersów. Ten weekend [z Ryszardem Białkowskim rozmawialiśmy we wtorek, 15 września – przyp. SM] spędziłem na mistrzostwach Polski, przywiozłem trzy złota, jedno srebro i najcenniejszy dla mnie osiągnięcie brąz. Najcenniejszy, bo to pierwszy mój medal na jedynce. Ten zdobyty akurat na 200 metrów w silnej stawce byłych zawodników kadry narodowej kajakarzy .
Następny weekend spędzę na mistrzostwach Polski w maratonie w Sztumie i też tanio skóry nie sprzedam. Tak jak mówiłem na początku: sport zdominował moje życie.
- Dziękuję za rozmowę.