UWAGA!

Sylwester Flis: Zdobyliśmy złoto, a ja zostałem MVP igrzysk

 Elbląg, Sylwester Flis, elbląski paraolimpijczyk
Sylwester Flis, elbląski paraolimpijczyk (fot. Michał Skroboszewski)

- Fakt, że na sledżach usiedli siatkarze, doprowadzał do wielu wesołych sytuacji. Ogólnie w hokeju znana jest skłonność początkujących sportowców do przetrzymywania krążka albo inaczej mówiąc niechęć do podawania. Siatkarze z Ataku mieli dokładnie odwrotny problem: jak tylko była okazja, a nawet jak jej nie było, to podawali. Nawyki z siatkówki w tym przypadku przydały się - tak Sylwester Flis, twórca sledżowej drużyny Ataku wspomina początki dyscypliny. Z elbląskim dwukrotnym paraolimpijczykiem wspominamy jego sportową karierę.

- Sport był w Pana życiu obecny niemal od zawsze...

- Od najmłodszych lat. Już w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Busku-Zdroju uprawiałem tenis stołowy i pływanie, grałem w szachy. To wszystko było jednak na takim poziomie szkolnym. Na mistrzostwach Polski w tenisie stołowym, już nie pamiętam w którym roku, zająłem czwarte miejsce. Czwarte – najgorsze dla sportowca. Od najmłodszych lat miałem taką potrzebę rywalizacji. Lubię to po prostu. W Busku-Zdroju prowadziłem „kółko sportowe”, organizowałem różnego rodzaju turnieje.

 

- Wiem, że droga do hokeja na sledżach nie była prosta.

- W 1994 r. wyjechałem na stałe do USA. Wtedy nie wiedziałem nawet, że taka dyscyplina istnieje, o zasadach nie wspominając. Podejrzewam, że niewiele osób w Polsce wiedziało. W Stanach najpierw trafiłem na taniec, zupełnie przypadkowo dostałem namiary od jakieś kobiety. Taniec to jednak nie było to, miałem potrzebę rywalizacji. W tej grupie tanecznej z kolei poznałem człowieka, który oprócz tego, że tak naprawdę nauczył mnie języka (bo do USA pojechałem bez znajomości angielskiego), to zabrał mnie do czegoś w rodzaju koła sportowego przy tamtejszym Chicagowskim Instytucie Rehabilitacji. Na wyjeździe na narty w ramach tego koła poznałem ojca jednego z hokeistów. I tak naprawdę, to on mnie zaprosił na pierwszy trening hokeja prowadzonego wtedy przez Chicago Park District. Pojechałem, wsiadłem na sledża i... okazało się, że byłem szybszy od tych, którzy wówczas trenowali od kilku lat. I to taka dość duża różnica była pomiędzy mną a pozostałymi zawodnikami. Prawdopodobnie już wtedy jedna z terapeutek, która była w kadrze USA zadzwoniła, że pojawił się bardzo szybki zawodnik. W ciągu kilku tygodni od tego dnia byłem na lodzie z zawodnikami reprezentacji USA.

Lata 90. to były praktycznie początki tej dyscypliny w Stanach. W Chicago istniała drużyna „młodzieżowa”, w której grałem. Po kilku latach, zdecydowałem się złożyć w Instytucie Rehabilitacji propozycję założenia profesjonalnej drużyny hokejowej. Pierwsza odpowiedź była negatywna. Zrobiliśmy jednak „biznesplan”, namówiliśmy do gry hokeistów z Chicago i okolicznych stanów. I się udało. W USA nie było wówczas ligi hokeja na sledżach, głównie graliśmy na turniejach.

 

- Niemal od razu zajął się Pan udoskonalaniem sledżów.

- Najpierw, oczywiście, musiałem się porządnie nauczyć jeździć na tym, co było. Ówczesne sledże były z ciężkiej stali, bez siedzisk z tworzywa sztucznego – czyli bez ochrony bioder a na dodatek miały rozstaw łyżew taki, żeby mógł się zmieścić krążek – 10 cm. Z punktu widzenia gry rozwiązanie absolutnie bez sensu, bo nawet jak krążek trafił między łyżwy, to nie wylatywał z drugiej strony, tylko zatrzymywał się na śrubach, które mocowały cały korpus z łyżwami do ramy sledża. Wpadłem na pomysł, aby spróbować stworzyć łyżwy o węższym rozstawie. Szczerze mówiąc czułem, że zmiany mimo wszystko nadejdą w tej kwestii wcześniej czy później. Poprosiłem więc brata, który wtedy był operatorem tokarko/frezarki CNC, który wyskrawał dla mnie korpus o rozstawie 1 i 5/8 cala. Kiedy pierwszy raz na niego wsiadłem, to się okazało, że muszę się nauczyć jeździć prawie od podstaw, nie mówiąc o kontroli krążka, której jakość też spadła. Ale w porównaniu do poprzednika był bardziej zwrotny i szybszy.

Międzynarodowe władze hokejowe zmieniły zasady zezwalając użycie dowolnego rozstawu łyżew, a co najważniejsze ze skutkiem natychmiastowym. Oznaczało to, że w Salt Lake City mogłem już jeździć na moim projekcie łyżwy jak i innych zmian dokonanych w sledżu. Sprzedałem mój korpus większości zawodnikom z reprezentacji USA. Tylko dwóch się do tej nowości nie przekonało. Ja przed igrzyskami zaryzykowałem i brat mi zrobił kolejny korpus o jeszcze węższym rozstawie łyżew – jednego cala. Chciałem je sprawdzić na towarzyskich meczach przed igrzyskami. Trener jednak wypuścił mnie tylko na jedną tercję w tych dwóch spotkaniach i zapowiedział, żebym nie pokazywał wszystkich swoich umiejętności. No i po tych meczach dalej nie wiedziałem, co zrobić: grać na nowych sledżach czy wrócić do starych. Pierwszy mecz na igrzyskach graliśmy z Japonią, niezbyt silnym zespołem. Zagrałem na tych bardzo wąskich łyżwach, strzeliłem gola i miałem asystę. Kolejny mecz z Kanadą, a to już był poważny rywal. Zaryzykowałem, strzeliłem trzy bramki plus jedną, albo dwie asysty zaliczyłem. Po tym meczu już wątpliwości nie miałem. Zdobyliśmy złoty medal, a ja zostałem wybrany MVP igrzysk.

 

- Nie każdy wie, że miał Pan szansę pojechać już na igrzyska do Nagano, cztery lata wcześniej.

- Na drodze stanął brak obywatelstwa. Żeby je uzyskać, musiałem mieszkać w Stanach 5 lat. Przyjechałem do USA w 1994 r. i brakowało mi roku. Klub w którym grałem (Chicago Blizzard) złożył w moim imieniu prośbę senatorowi Dickowi Durbanowi o pomoc w skróceniu okresu oczekiwania. Senator Durban złożył formalny wniosek do głosowania w Kongresie. Senat zagłosował jednogłośnie. Wydawać by się mogło, że Izba Reprezentantów też nie będzie miała nic przeciwko. I wtedy wybuchła afera z Monicą Levinski, wszystko inne spadło na drugi plan. Igrzyska obejrzałem w telewizji. Na około rok wypadłem z reprezentacji. Drużyna narodowa wyjeżdżała na jakiś turniej do Wielkiej Brytanii, a ja byłem poza składem. Trener wprost powiedział, że dopóki nie mam obywatelstwa, to trudno mu na mnie stawiać. Sprawę przyspieszyli... Kanadyjczycy. Trener reprezentacji Kanady na jakimś turnieju zaproponował grę dla nich. Obywatelstwo? W dwa tygodnie załatwimy. Powiedziałem o tym dyrektorowi nowej już drużyny RIC Chicago Blackhawks (RIC – Rehabilitation Institute of Chicago). W ciągu miesiąca miałem egzamin i uroczystość zaprzysiężenia obywatelstwa USA. Z tym też się wiąże anegdota: egzamin składał się z 10 pytań, żeby zdać na 6 trzeba było odpowiedzieć poprawnie. Nie odpowiedziałem na jedno – wydawałoby się proste: kto jest gubernatorem Illinois, stanu w którym mieszkałem. Zapomniałem, a przypomniałem sobie w chwili jak prowadzący zaznaczył odpowiedź negatywnie. Zmian już dokonać nie mógł. Za to ja mogłem pojechać do Salt Lake City.

 

- Na igrzyskach zdobyliście złoto, Pan został wybrany MVP turnieju.

- Potem nastąpiła swoista „fala” ciekawych rzeczy, które mi się przydarzyły. Na Alasce zorganizowałem mecz pokazowy hokeja na sledżach. Spodobało im się to na tyle, że zaproponowali mi przeprowadzkę i organizację drużyny przy stowarzyszeniu Challenge Alaska – zbliżony do naszego IKS Atak. Podróż samochodem na Alaskę, ponad 5 tysięcy kilometrów, była przeżyciem samym w sobie. „Dostałem się” też do kolekcji kart kolekcjonerskich wybitnych hokeistów z NHL, jako pierwszy hokeista na sledżach, a także jako pierwszy sportowiec niepełnosprawny. Jest całkiem duża grupa kibiców, którzy takie karty zbierają. Posiadam kilka takich kart, a jedną swoją kartę z serii szmaragdowej (oprócz niej są jeszcze serie rubinowa i szafirowa; różnią się ilością wydanych kart). W tej serii jest tylko 10 kart z moją podobizną, ja mam tę z numerem 4, takim samym jak mój numer na stroju hokejowym, w którym gram przez całą karierę hokejową. Najcenniejsze są właśnie karty z pierwszym numerem, ostatnim i z numerem zawodnika. Za „swoją” zapłaciłem 250 dolarów w licytacji na ebayu [platforma zakupowa podobna do Allegro – przyp. SM]. Jak już „byłem w kolekcji” to zostałem zaproszony jako gość honorowy w lutym 2004 roku na NHL All Stars Game, który miał miejsce w St. Paul w stanie Minnesota. Niejako przy okazji udało mi się doprowadzić do współpracy hokejowego klubu z NHL Ottawa Senators z lokalnym klubem hokeja na siedząco. Było jeszcze parę innych wydarzeń, w których uczestniczyłem. Otrzymałem też wiele wyróżnień.

  Elbląg, Sylwester Flis na tafli (archiwum prywatne)
Sylwester Flis na tafli (archiwum prywatne)

 

- Jak doszło do powrotu do Polski?

- W 2006 r. zadzwoniła Aneta Rękas-Woźna z propozycją. Spodziewałem się, że wcześniej czy później ktoś się do mnie zgłosi. Z Anetą, w ogóle z nikim z Elbląga, wcześniej się nie znaliśmy. Później się dowiedziałem, że np. główny pomysłodawca sprowadzenia hokeja na sledżach do Polski Robert Szaj, m.in. działacz paraolimpijski z Elbląga, szukał ze mną kontaktu na igrzyskach w Turynie. Mnie tam niestety nie było. Podejrzewam, że gdyby zadzwonił ktoś z innego miasta, gdzie jest lodowisko, to pojechałbym tam. Ale trafiłem do Elbląga i jestem z tego bardzo zadowolony. Po co Aneta Rękas-Woźna zadzwoniła? Integracyjny Klub Sportowy Atak miał sekcje sportów letnich, potrzebował jakąś dyscyplinę na zimę. Przyjechałem i zaczęliśmy treningi. Dużo pomógł fakt, że bazą do stworzenia drużyny byli zawodnicy, którzy uprawiali siatkówkę. Sportowcy, znali smak rywalizacji, ale i reżim treningowy. Fakt, że na sledżach usiedli siatkarze doprowadzał do wielu wesołych sytuacji. Ogólnie w hokeju znana jest skłonność początkujących sportowców do przetrzymywania krążka albo inaczej mówiąc niechęć do podawania. Siatkarze z Ataku mieli dokładnie odwrotny problem: jak tylko była okazja, a nawet jak jej nie było, to podawali. Nawyki z siatkówki w tym przypadku przydały się. W związku z tym, że byliśmy jedynym klubem w Polsce, niejako z automatu staliśmy się reprezentacją. Byliśmy też blisko awansu na igrzyska paraolimpijskie. Zabrakło niewiele. W 2009 r. w Eindhoven graliśmy w Mistrzostwach Świata grupy B. Zwycięzca mógł zagrać baraże o udział w igrzyskach w Vancouver. Tak się akurat okazało, że decydującym meczem było spotkanie z Estonią. Estończycy to nie była jakaś potęga, ale mieliśmy ich kompleks. Nie potrafiliśmy z nimi wygrać. Wygrywaliśmy z takimi potęgami jak np. Szwecja, Estończycy mieli na nas sposób. Na tamtych mistrzostwach pokonali nas 1:0 i ostatecznie zakończyliśmy mistrzostwa na trzecim miejscu, co oznaczało kres marzeń o igrzyskach.

 

- Wtedy Pan „na chwilę” zmienił dyscyplinę.

- W Szczecinie na lekkoatletycznych mistrzostwach Polski przypadkowo odnalazłem kolegę jeszcze z Buska-Zdroju Jana Kołodzieja, który od tamtych lat szkolnych był w kadrze narodowej w narciarstwie biegowym. Ja namówiłem go na spróbowanie hokeja, on mnie na narciarstwo biegowe. Przyznam się, że początkowo myślałem, że to nic trudnego. Wsiądę na sit-ski (sledż z nartami), odepchnę się i pojadę, przecież od lat jeździłem na podobnym sprzęcie a co najbardziej kluczowe z taką samą mechaniką ruchu odpychania. Nic z tych rzeczy. Na 5, 10 i 15 km w międzynarodowych zawodach na 60 uczestników kończyłem w granicach 55-60. miejsca. Może te same mięśnie pracują, ale ich struktura włókien inaczej jest wytrenowana inaczej zaprogramowana. Potrzebna jest inna wydolność, inny trening. Na krótkich dystansach szło mi znacznie lepiej, na dłuższych było już znacznie gorzej. Popracowałem ciężko i na Pucharze Świata w Norwegii w sprincie zrobiłem limit. Wywalczyłem tym samym przepustkę na igrzyska w Vancouver w Kanadzie w 2010 roku. Na igrzyskach na dłuższych dystansach i biatlonie byłem na szarym końcu, pewnie poza 50. miejscem. W moim koronnym biegu narciarskim na 1200 metrów mając wysoką prędkość na ostrym zakręcie upadłem. Tylna część narty pod ogromnym naciskiem uległa złamaniu, co było powodem upadku. Bieg nie ukończyłem, choć z informacji jakie otrzymywałem od ekipy z trasy, szedłem na medal. Po igrzyskach wróciłem z powrotem do hokeja.

 

- Jak dziś wygląda hokej na sledżach w Elblągu?

- Mamy około 15 zawodników z całej Polski, którzy trenują. Chciałoby się, żeby tych hokeistów, było choćby z 50, Jesteśmy jedyną drużyną klubową w tej dyscyplinie kraju. Były próby założenia klubów w Katowicach i Zakopanem, ale na razie nic z tego nie wyszło. Gdyby Polska miała więcej drużyn, z pewnością zyskałaby na tym reprezentacja. Trenujemy na tym, co mamy. Co roku na początku grudnia organizujemy międzynarodowy turniej na sledżach, na który zapraszamy różne drużyny. Do Elbląga przyjeżdżali hokeiści ze Szwecji, Czech, Niemiec, Finlandii, Estonii, Norwegii, Słowacji, długo by wymieniać. My też jeździliśmy na różne turnieje za granicą. Ważna jest gra, możliwość rywalizacji, nabieranie doświadczenia prawdziwego „pola bitwy”. W tej chwili możemy wystawić dwie piątki na lód i grać między sobą. Ja przed pandemią grałem w czeskiej lidze, najpierw w HC Studenka, a ostatnim sezonie w Kogutach z Ołomuńca. Obecnie, z wiadomych względów, wszystko jest zawieszone.

rozmawiał Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Sport

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
A moim zdaniem...
Reklama