UWAGA!

Start na tronie w podwójnej koronie

 Elbląg, Mistrzowskie dziewczyny
Mistrzowskie dziewczyny (fot. pochodzi z ksiażki A. Minkiewicza "Sport w Elblągu 1945 - 2012"

Wiosna 1994 r. była dla kibiców elbląskiego Startu niemalże wyobrażeniem raju. Elblążanki nie miały wówczas w kraju konkurencji: wygrały rundę zasadniczą, play-offy i sięgnęły po mistrzostwo Polski. Następnie dorzuciły jeszcze Puchar Polski. Tamten sezon wspominamy z Hanną Szuszkiewicz i Katarzyną Szklarczuk, zawodniczkami mistrzowskiej drużyny oraz ówczesnym trenerem EB Startu Jerzym Ringwelskim.

W 1993 r. elbląski Start przeszedł rewolucję. W wielkim skrócie: powstał jednosekcyjny klub EB Start Elbląg z siedzibą w... elbląskim browarze (zarówno klub jak i browar miały ten sam adres). Duża w tym zasługa Zygmunta Zbigniewa Appy, dyrektora ds. organizacyjnych i finansowych Elbrewery Company Ltd, który przekonał decyzyjne osoby w browarze, że warto wejść w elbląską piłkę ręczną. I został prezesem klubu.

Klubu z absolutnego topu ówczesnego polskiego, żeńskiego szczypiorniaka. Przypomnijmy:1990r. - awans do I ligi, 1991 r. - wicemistrzostwo Polski, 1992 r. - mistrzostwo Polski, 1993 r. - trzecie miejsce i Puchar Polski. Szkoleniowcem Startu był wówczas Jerzy Ciepliński, który po zakończeniu sezonu w 1993 r. przeszedł do lubelskiego Montexu. Jego następcą został Jerzy Ringwelski, dla którego był to debiut w roli pierwszego trenera seniorskiej drużyny.

- Po dwukrotnym zdobyciu mistrzostwa Polski juniorek przez Truso Elbląg w 1992 i 1993 r., dostałem propozycję poprowadzenia Startu. Wcześniej, po skończeniu studiów w 1976 r. byłem drugim trenerem Startu. Na studiach miałem też praktyki w gdańskich klubach: Spójni i Wybrzeżu, ówczesnym potęgach szczypiorniaka. Miałem co do Startu na początku obawy: może nie tyle sportowe, wiedziałem jakie dziewczyny są w drużynie, ale obawiałem się kłopotów finansowych. Nie brałem udziału w rozmowach na temat kontraktów zawodniczek, ale ode mnie zależała wysokość premii za mecze. Chyba byłem sprawiedliwy, bo nie spotkałem się z żalami i pretensjami: że ktoś dostał tyle, a ktoś inny tyle – wspomina Jerzy Ringwelski, ówczesny trener Startu.

Nowy trener to i nowe prządki.

- To był zupełnie inny styl pracy, jeżeli chodzi o porównanie trenerów Jerzego Cieplińskiego i Jerzego Ringwelskiego. Trener Jerzy Ciepliński by bardzo mocno naszpikowany newsami z NBA, regularnie „podbijał” treningi tym, że zawodowe podejście musi być tak jak w NBA. Bardzo mocne nastawienie na defensywę, wychodził z założenia, że obrona zbuduje nam ofensywę: pozwoli na atak pozycyjny lub na szybką kontrę. Trener Jerzy Ringwelski miał inne podejście: wypośrodkował akcenty pomiędzy obroną, a atakiem. Bardzo mocny nacisk położył na skrzydła, na szybki atak. Po jakimś czasie to się stało naszym znakiem rozpoznawczym. Dla mnie przyjście trenera Jerzego Ringwelskiego nie było żadnym problemem czy wyzwaniem, ponieważ trenera znałam z Truso. W Elblągu był on zawsze uznawany za fenomenalnego trenera młodego pokolenia – wspomina Hanna Szuszkiewicz, wówczas rozgrywająca Startu.

- O warsztat pracy się nie obawiałem. Zasięgałem opinii dotyczącej siły, przygotowania ogólnorozwojowego. Pamiętam, że dużo rozmawiałem z lekkoatletami. I to jakoś pomogło. Jeżeli chodzi o przygotowania techniczno – taktyczne, to po przeszło 10 latach pracy jakiś tam warsztat miałem – mówi Jerzy Ringwelski. - Najsłabszą stroną była chyba moja odporność psychiczna, bardzo, ale to bardzo denerwowałem się przed każdym meczem.

- Przed meczami chodził wzdłuż ławki rezerwowych, widać było, że jest bardzo zdenerwowany. Pił kawę za kawą. Kiedy z nim rozmawiałam, to przyznawał się, że nie mógł spać w nocy, bo już żył meczem – dodaje Katarzyna Szklarczuk. - Kosztowało go to wówczas dużo zdrowia. Po latach mam takie wrażenie, że trener Jerzy Ringwelski w porównaniu z trenerem Jerzym Cieplińskim więcej z nami rozmawiał. Zapamiętałam też, że podczas omawiania meczów sypał danymi statystycznymi, co było dla nas nowością. Nie bardzo czasami chciałyśmy w te statystyki wierzyć, bo wydawało się, że nie odzwierciedlały tego, co się działo na boisku. Później okazywało się, że to jednak jest tak, jak trener mówił.

Warto też wspomnieć, że ówczesna kadra elbląskiego zespołu bazowała na wychowankach Truso Elbląg. Trener Jerzy Ringwelski większą część swojej drużyny pamiętał z czasów juniorskich.

- Start i Truso miały porozumienie na mocy którego wyróżniające się szczypiornistki Truso przechodziły „naturalnie” do Startu – wspomina Hanna Szuszkiewicz (wówczas pod panieńskim nazwiskiem Margol). Moje losy były zbliżone do innych wychowanek elbląskiego Truso. Zaczynałam grać w Szkole Podstawowej nr 2. Do klasy ósmej prowadziła mnie Ewa Chmielewska (obecnie Maruszak) i to pod jej skrzydłami najbardziej rozwinęły się moje umiejętności techniczne i taktyczne. W ósmej klasie podstawówki dostałam pierwsze powołanie do kadry narodowej juniorek. Na zgrupowanie do Zamościa pojechałam z trzema koleżankami z Elbląga: późniejszą bramkarką Startu Elą Bartnicką, Martą Jagielską i Anią Wojtal. Wtedy pomyślałam, że z tą moją grą jest całkiem nieźle. W drugiej klasie liceum trafiłam do Startu. Drużyna wówczas grała o awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Pamiętam swój pierwszy trening z trenerem Jerzym Cieplińskim, z ówczesnymi gwiazdami drużyny. Było to dla mnie ogromne przeżycie. Miałam niebywałe szczęście, że dołączyłam do zespołu przed jego największymi sukcesami i mogłam być częścią tej drużyny – tak Hanna Szuszkiewicz wspomina pierwsze chwile w Starcie.

- Piłkę ręczną zaczęłam trenować w szkole na SKS – ach. Tam wypatrzył mnie trener Ryszard Kubik, który „zbierał” dziewczyny do Truso. A z Truso to już prosta droga do Startu. Przyszłam tam w przedostatnim sezonie na drugim szczeblu rozgrywek – tak Katarzyna Szklarczuk opisuje swoją drogę do Startu. - Pamiętam, że w tym samym roku zdawałam maturę.

Start w dobrym stylu wygrał fazę zasadniczą rozgrywek z sześcioma punktami przewagi nad drugą w tabeli Piotrcovią, która broniła tytułu mistrza Polski. W rundzie zasadniczej dwa zwycięstwa odniosły elblążanki.

  Elbląg, Tatiana Siczkowa w jednej z akcji
Tatiana Siczkowa w jednej z akcji (fot. pochodzi z ksiażki A. Minkiewicza "Sport w Elblągu 1945 - 2012"

- Najgroźniejszym rywalem była Piotrcovia Piotrków Trybunalski. Graliśmy wówczas w hali MOS – u przy ul. Kościuszki, biletów na to spotkanie nie było na długo przed meczem. To spotkanie tak mi utkwiło w pamięci. W Piotrkowie przez dłuższy okres była bardzo dobra atmosfera dla piłki ręcznej. Całe miasto żyło drużyną, były sukcesy w grupach młodzieżowych – wspomina ówczesny trener Startu.

- Oprócz Piotrcovii, jeszcze z Zagłębiem Lubin i Montexem Lublin ciężko nam się grało. Zespoły, które były taką „kulą u nogi”. Pamiętam, że to były ciężkie mecze, punkty trzeba było dosłownie wyrwać, zostawić zdrowie na parkiecie – dodaje Katarzyna Szklarczuk. - Ale to nie było tak, że od początku wiedziałyśmy, że mistrz jest nasz. To się „rodziło” w trakcie rozgrywek. Najważniejsze były play – offy, to one dały takiego największego kopa w kierunku mistrzowskiego tytułu.

 

Debiut play off

Pierwsze miejsce po rundzie zasadniczej nie oznaczało jeszcze mistrzostwa Polski. Wówczas w rozgrywkach kobiecej piłki nożnej zadebiutował system play off.

- Można było wygrać sezon zasadniczy i nie zdobyć mistrzostwa Polski. Trzeba było być naprawdę mocnym zespołem, żeby cały sezon nie mieć kilku meczów słabszych. Mieliśmy taki skład, że jak jednej zawodniczce nie szło, to wchodziła kolejna i nie było to osłabienie – mówił Jerzy Ringwelski. - Jak już wiedzieliśmy z kim gramy, to była kolejna analiza gry rywalek. Kolejny raz oglądaliśmy mecze na video. Play – offy kończyły sezon, ale nie miałem obaw co do wytrzymałości fizycznej dziewczyn. Bardziej bałem się kontuzji, które mogłyby pokrzyżować nasze plany.

- Duże znaczenie miał fakt, że decydujące mecze mogłyśmy grać u siebie. A hala MOS przy ul. Kościuszki to był nasz duży atut. W półfinale grałyśmy z czwartą drużyną, teoretycznie słabszą, uniknęłyśmy Montexu i Piotrcovii. Trzeba jednak pamiętać, że to była zupełnie inna gra niż w rundzie zasadniczej. To już były mecze o stawkę. Zespoły, które weszły do play – offów miały świadomość rangi, tego o co toczy się gra, więc też się mobilizują. Pamiętam, jak trener Jerzy Ringwelski za każdym razem podkreślał, że nasze rywalki startujące do play – offów z niższej pozycji nie mają nic do stracenia i będą chciały pokusić się o niespodziankę. To nie był spacer na żadnym etapie – wspominała Hanna Szuszkiewicz.

- Zawsze się mogła gdzieś noga potknąć i nie wiadomo by było, co będzie w drugim meczu. To nie były łatwe spotkania – dodała Katarzyna Szklarczuk. - No i trzeba wspomnieć o atmosferze. Nasza hala była specyficzna. Do dziś, jak przyjeżdżają zespoły na mecze ze Startem i w sztabach są dziewczyny, które wówczas z nami grały, to mają miłe wspomnienia związane z halą MOS – u. Taki klimat miała ta hala, wiedziało się po się tam gra.

W pierwszej rundzie Start gładko pokonał Pogoń Szczecin. Półfinał: zwycięstwo z Sośnicą Gliwice. W finale czekała Piotrcovia.

- Słynęła wtedy z bardzo agresywnej gry, bardzo mocno grała w obronie, bardzo dobra bramkarka. Jednym zdaniem: bardzo trudne przeciwniczki. Nie lubiłyśmy z nimi grać, zwłaszcza u nich. Piotrcovia słynęła z nieprawdopodobnego dopingu kibiców. To był też bardzo doświadczony zespół, wiekiem przewyższały nas kilka lat, występowały tam zawodniczki z reprezentacji – mówiła Hanna Szuszkiewicz. - Finał był fenomenalny. To było wyrwane zwycięstwo.

- Duże znaczenie miał fakt, że decydujące mecze rozgrywaliśmy w Elblągu – wspominał po latach trener Startu.

- Bardzo dużo pracy nas ten sukces kosztował. Mieliśmy bardzo młody zespół, o ile dobrze pamiętam to średnia wieku wynosiła 23 lata. Jakiś wpływ na nasz sukces miał fakt, że trener nas znał, wszak Start zbudowany był w dużej części z wychowanek Truso – dodała Katarzyna Szklarczuk.

Finałowe zwycięstwo nad Piotrcovią miało swój dalszy ciąg w Pucharze Polski. W toruńskim finale tych rozgrywek znów stanęły naprzeciw siebie dwie najlepsze drużyny dopiero co zakończonego sezonu. Dla piotrkowianek była to szansa na rewanż do finale mistrzostw Polski. Ale Puchar też pojechał do Elbląga.

- Po zwycięskim finale czułyśmy się bardzo mocne i Puchar Polski traktowałyśmy jako dopełnienie mistrzostwa, „wisienkę na torcie”. Pamiętam, że piotrkowianki płakały po przegranym meczu. Byłyśmy na takiej fali wznoszącej, nie było na nas mocnych wówczas. I było to takie spięcie klamrą tamtego sezonu – wspominała Hanna Szuszkiewicz.

- Bardzo się tego meczu bałyśmy. A tak naprawdę „połknęłyśmy” rywalki – dodała Katarzyna Szklarczuk.

- Po 30 minutach można było grać rezerwowym składem. Któryś z kibiców krzyczał do trenera Piotrcovii, żeby rzucił ręcznik na parkiet. Po zdobyciu mistrzostwa Polski graliśmy na wewnętrznym luzie, wychodziło nam niemal wszystko. Drużyna z Piotrkowa już nie podjęła takiej walki jak podczas finałowego spotkania o mistrzostwo Polski – mówił Jerzy Ringwelski.

 

Ekipa na puchar

Warto też przypomnieć udział Startu w Pucharze Zdobywców Pucharu. Elblążanki udział w nim zapewniły sobie zdobywając Puchar Polski w sezonie 1992/93. W 1/16 trafiły na szwedzki Irsta HF Vasteras. Porażkę na wyjeździe 18:20 Start zrekompensował sobie w Elblągu wygrywając 24:21 i awansując do kolejnej rundy. Tam czekały Ukrainki z Automobilist Brovary. O awans do kolejnej rundy łatwo nie było: pierwszy mecze na wyjeździe Start przegrał stosunkowo wysoko 20:28. Na szczęście w rewanżu udało się odrobić straty i wygrać 25:17. W ćwierćfinale los wskazał węgierski Spectrum FTC Budapeszt. Pierwszy mecz elblążanki grały w Elblągu, zakończył się skromnym zwycięstwem 21:20. W rewanżu Węgierki odrobiły straty (20:25) i to one zameldowały się w półfinale.

- Występ w Pucharze pokazał, że mamy bardzo dobry zespół. Ja szczególnie zapamiętałam mecz z Automotobilistem na wyjeździe. Bardzo trudne spotkanie, przegrałyśmy. Ale byłyśmy takim zespołem, który najlepiej czuł się w Elblągu. Nawet wyjazdowe mecze w lidze grało nam się trudno, puchary tym bardziej na wyjazdach nas doświadczyły. Muszę tutaj podkreślić nieprawdopodobną rolę kibiców. Od dziewczyn z przeciwnych drużyn wielokrotnie słyszałyśmy, że bardzo nie lubią grać w Elblągu, ze względu na atmosferę w hali przy ulicy Kościuszki. Nas kibice nieśli, w hali MOS była nieprawdopodobna atmosfera, wspaniały klimat. Hala była wypchana po brzegi, za bramkami ludzie siedzieli na podłodze. Wiedziałyśmy, że kibice są ósmym zawodnikiem, mi bardzo brakowało tego wsparcia na wyjazdach – mówi Hanna Szuszkiewicz. - Nawet jak przegrywałyśmy, to nie było hejtu, krytyki, tylko słowa otuchy. Zawsze będę to podkreślać: do zwycięstw nieśli nas elbląscy kibice.

- Potem trafiliśmy na Węgierki, bardzo dobry zespół. To była drużyna w naszym zasięgu, ale w rewanżu sędziowie pomogli gospodyniom – wspomina Jerzy Ringwelski.

Zdobycie dubletu mogło dać nadzieję na zbudowanie w Elblągu drużyny, która będzie „dzielić i rządzić” w lidze przez kilka następnych sezonów. Niestety, tak się nie stało, Start został rozkupiony przez rywali, głównie przez lubelski Montex, dla którego nadchodziły „złote czasy”.

- Mistrzostwo Polski i Puchar Polski w jednym sezonie to był największy mój sukces w karierze trenerskiej – podsumowuje Jerzy Ringwelski. - Za łatwo oddawaliśmy nasze zawodniczki konkurencji. Z drugiej strony Andrzej Drużkowski [objął Montex Lublin po Jerzym Cieplińskim – przyp. SM] dobrze wiedział kogo wyjąć z Elbląga. To było świadome działanie – jednocześnie wzmacniał swój zespół i osłabiał największego rywala.

- Ania Ejsmont poszła do Montexu, Ania Garwacka i Iza Czapko do Warszawy. A to był trzon zespołu, stanowiły nasz element uderzeniowy. To było ogromne osłabienie. Ten dublet to był największy sukces Startu. Nie udało się tego powtórzyć, mam nadzieję, że jeszcze będzie – dodaje Hanna Szuszkiewicz.

Elblążanki już nigdy później nie zdobyły mistrzostwa Polski. Najbliżej sukcesu były w 1997 r., kiedy zdobyły srebrny medal ulegając jedynie Montexowi. Ogółem Start ma na swoim koncie dwa mistrzostwa Polski (1992 r., 1994 r.), dwa wicemistrzostwa (1991 r., 1997 r.), pięć razy elblążanki zdobyły trzecie miejsce (1993 r., 1998 r., 1999 r., 2000 r., 2017 r.). Do tego należy dodać trzy Puchary Polski (1993 r., 1994 r., 1999 r.) i dodatkowo dwa finały PP (2005 r., 2017 r.).

 

Skład EB Startu Elbląg z sezonu 1993/94:

Bramkarki: Elżbieta Bartnicka, Katarzyna Falkenberg, Bożena Wasilewska,

Zawodniczki z pola: Anna Apanowicz, Izabela Czapko, Małgorzata Dulęba, Anna Ejsmont, Anna Garwacka, Irena Gollus, Agnieszka Holak, Aleksandra Kownacka, Marta Kubik, Hanna Margol, Iwona Narusz, Ewa Oborska, Tatiana Siczkowa, Justyna Stelina, Katarzyna Szklarczuk, Ewa Wiśniewska.

W trakcie sezonu doszły (wypożyczenia): Iwona Budzyńska (z Bałtyku Gdynia) i Iwona Bedenak (z AZS Gdańsk)

Sebastian Malicki

Najnowsze artykuły w dziale Start

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
  • Pani Ewa Maruszak jest fenomenalna. Pełne profesjonalizm. Gratulacje !!!
  • Piękne czasy, piękne chwile. .. krzyczało się: "mistrza już mamy. .. na Puchar Polski czekamy". .. :)
  • Ewcia, buziaki. .. ..
  • Pan Jerzy Ringwelski uczył mnie wf w IV LO. Fantastyczny nauczyciel, z sercem do sportu i młodzieży. Pozdrawiam Panie Jerzy.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    20
    0
    Uczeń IV LO(2020-05-30)
  • Ta sytuacja pokazuje, że do sukcesu potrzeba swoich wychowanków i swojego trenera. W art. raz jest napisane, że zawodniczki po latach miło wspominają klimat na hali, a później że jednak nie lubiły tu grać.
  • Piękne czasy i w piątkowe wieczory dziewczyny cudnie pachniały, z kolejnym kuflem EB.
  • Uwaga! Opinia zostanie zamieszczona na stronie po zatwierdzeniu przez redakcję.
    Zgłoś do moderacji     Odpowiedz
    1
    3
    HafenEl.de(2020-05-30)
  • Możecie dodać galerię zdjęć z czasu świetności klubu? Fajnie byłoby obejrzeć.
  • @Tomasz85 - Ejsmont, Garwacka, Błaszkowska to trzon bez którego o medale byłoby bardzo trudno. Żadna z nich nie była wychowanką. Fajnie mieć szkolenie, to oczywiste lecz nie wystarczające. Można 30 lat jechać na imporcie i tłuc medale jak dzika świnia. Ale to nie w komuszym grajdole. Oczywistym jest, że nikt nie chciał grać na Kościuszki, do dziś pamiętam tamten młyn i soczyście skandowane wiązanki, zamiast infantylnych klaskaczy.
  • Mój nauczyciel WF z podstawówki po lewej. Jak on się nazywał ?
  • Szkoda, że tamte czasy minęły bezpowrotnie. Byłem wtedy kilkunastoletnim dzieciakiem, ale chodziło się już na Start i wkraczało w kibicowski świat. Hala była bardziej kameralna niż teraz i hałas był nieporównywalnie większy, co stwarzało niezapomniane wrażenie "kotła". No i oczywiście była zapełniona w komplecie, a nawet ponad swoją pojemność. Co jest dzisiaj? Ogromna hala, zapełniona maksymalnie w 1/3 pojemności w której doping zanika i rozchodzi się w "cztery strony świata". W dodatku jest to doping maksymalnie kilkudziesięciu osób. Kiedyś do dopingu służyły dłonie i struny głosowe (zazwyczaj kompletnie dobite po meczu). Dzisiaj? Klaskacze, trąbeczki, piszczałki i jakieś inne g @@@@. Druga sprawa - kiedyś każdy (dosłownie każdy)kibic zachowywał się na meczu jak dzikie zwierzę: emocje, wrzaski, klaskanie, gwizdy. Dzisiaj tego nie ma. Jest klub kibica, cała reszta to Janusze, Grażynki i ludzie którzy mniej lub bardziej przypadkowo trafili na halę w czasie meczu. Dobrze napisano, że kiedyś trudno było dostać bilety na mecz, bo rozchodziły się jak gorące bułeczki. No i kiedyś rzeczywiście nie było hejtu na zawodniczki. A co jest dzisiaj? Szambo internetowych komentarzy, które nie skończy się, dopóki nie zniknie internet.
  • @Md - Ringwelski
Reklama