
- Całkowite zniszczenie Elbląga, w efekcie II wojny światowej, pozwoliło na całościowe przebadanie miasta. Dzięki temu trafiliśmy do „archeologicznych skarbonek” czyli latryn, które pełniły też funkcje śmietników. A tam już można znaleźć wszystko - mówi Mirosław Marcinkowski, który po 24 latach pracy w Muzeum Archeologiczno-Historycznym odchodzi na emeryturę. Rozmawiamy m. in. o tym, gdzie jeszcze można by w Elblągu pokopać w ziemi.
- Ile to już lat?
- W Elblągu od grudnia 1989 r., w Muzeum od 2001 r. Dokładnie 2 stycznia zacząłem tu pracę. Ponad 24 lata spędziłem w tych murach. Czterech dyrektorów przeżyłem: Kazimierza Arbarta, Marię Kasprzycką, Lecha Trawickiego i Mirosława Siedlera.
- Co Pana do Elbląga sprowadziło?
- Mieszkanie. W 1989 r. pracowałem w Szczecinie. Moi koledzy z Pracowni Archeologiczno-Konserwatorskiej PP PKZ w Szczecinie prowadzili badania dawnego ratusza staromiejskiego. Wrócili do Szczecina z informacją, że Tadeusz Nawrolski poszukuje archeologa, a miasto oferowało mieszkanie. Miałem już rodzinę, perspektyw na otrzymanie mieszkania w Szczecinie nie było żadnych. Spakowaliśmy się i pojechaliśmy. Dokładnie 7 grudnia 1989 r. rozpoczęła się moja przygoda z Elblągiem. Zostałem zatrudniony w gdańskiej Pracowni Konserwacji Zabytków (PKZ), która w Elblągu prowadziła badania archeologiczne. Moją przygodę z archeologią Elbląga rozpocząłem od terenu między ul. Bednarską, Rybacką, Starym Rynkiem i Ścieżką Kościelną.
- Pierwsze wrażenie?
- Miasto bez centrum. Kilka rozrzuconych osiedli, między którymi jeździły tramwaje i autobusy. Stare Miasto dopiero powstawało, było odbudowywane. Zupełnie inny krajobraz niż dziś. Stały kamienice przy ul. Zamkowej, „kościelne” przy ul. Mostowej, kilka przy południowej pierzei ul. Wigilijnej odbudowanych w latach 70. Reszta albo wciąż czekała na badania archeologiczne, albo ponowną zabudowę, a największym placem budowy były na początku lat 90. ul. św. Ducha i Wigilijna.
- Co znaleźliście w tym kwartale pomiędzy ul. Bednarską, Starym Rynkiem, Rybacką i Ścieżką Kościelną?
- Elbląg dla archeologa jest przedsionkiem raju. Ten fragment miasta w przeszłości należał do najbogatszych mieszczan. Niemal natychmiast zaczęliśmy odkrywać większość tych wspaniałych rzeczy, które dziś można oglądać w muzeum. Przede wszystkim była to ceramika wszelkiego rodzaju, dużo „szkła”, metalowe i drewniane przedmioty bardzo różnego przeznaczenia. Dla mnie to był „szok i niedowierzanie”, jak bogaty pod względem archeologicznym jest Elbląg. W porównaniu do Szczecina to było niebo a ziemia.
- Z czego wynikało to archeologiczne bogactwo Elbląga?
- Całkowite zniszczenie Elbląga, w efekcie II wojny światowej, pozwoliło na całościowe przebadanie miasta. Dzięki temu trafiliśmy do „archeologicznych skarbonek” czyli latryn, które pełniły też funkcje śmietników. A tam już można znaleźć wszystko. Druga kwestia, to ogromne znaczenie gospodarcze i polityczne, jakie nasze miasto odgrywało w średniowieczu i później np. w XVI w., kiedy funkcjonowała tu Kompania Wschodnioangielska. Elbląscy mieszczanie byli zamożni i mogli sobie pozwolić na posiadanie różnego rodzaju „zbytkownych” przedmiotów, na sprowadzanie towarów z innych regionów Europy. Myślę tu o terenach niemieckich, a także Hiszpanii, Czech, Francji i Anglii, w okresie nowożytnym z Niderlandów czy odległych Chin. W innych ośrodkach miejskich w Polsce tego typu znaleziska były nie w takiej ilości i nie tej jakości, jak u nas.
- Jest jakiś szczególny artefakt dla Pana?
- Elbląg rozpieszcza archeologów. Kiedy ktoś tu przyjeżdża i zaczyna uczestniczyć w badaniach, jest pod wrażeniem bogactwa. Tu coś, tam coś. A później... jakby to nie zabrzmiało, ale powoli przywykamy do tego bogactwa archeologicznego. Coś, co w innych ośrodkach uchodziłoby za wydarzenie, tu kwitujemy czasem tylko uśmiechem, bo takie znaleziska „to dla nas codzienność”. Jeżeli chodzi o jakość odkryć, to ewentualnie Gdańsk można jeszcze porównać do Elbląga, jeżeli chodzi o miasta w Polsce. Znaleźliśmy kilka rzeczy, które nas zadziwiły. M. in. z latryny pochodzi cały, niepęknięty römer, pucharek do picia wina z XVII wieku. Talerze hiszpańskie znajdowaliśmy we fragmentach, ale po wymyciu i wyklejeniu udało się je zrekonstruować. To są przedmioty rzadko spotykane.
- Muzeum dla Pana było naturalną drogą?
- PKZ-ty przechodziły różne przekształcenia. Ostatecznie zostały zlikwidowane, a my jako „elbląska” część gdańskiej Pracowni, trafiliśmy do muzeum. Pracę zacząłem w tej placówce 2 stycznia 2001 r. Tutaj też prowadziłem prace archeologiczne, ale już pod szyldem muzealnym, a nie PKZ.
- Które miejsca warto jeszcze sprawdzić pod względem archeologicznym w Elblągu?
- Plac przed katedrą jest nieruszony pod tym względem. Zaczynają się prace na Wyspie Spichrzów. Ciągle na poważne zbadanie czeka teren po zamku krzyżackim. Myślę tutaj szczególnie o niezabudowanym pasie wzdłuż ulicy Wapiennej. Być może pozwoliłoby to odkryć pozostałości, odtworzyć wymiary, określić przynajmniej jego długość, zbadać jego rozplanowanie. Jest taka hipoteza, że Zamek Wysoki w Malborku był budowany na wzór elbląskiego. Prace archeologiczne mogłyby przynieść odpowiedź na to pytanie. Warto przypatrzeć się terenowi pomiędzy zamkiem, a rzeką i zobaczyć, jak on funkcjonował. To są tylko te najważniejsze części Elbląga. Chciałoby się sprawdzić, co kryje się w pasie nadrzecznym – wzdłuż ul. Wodnej, co ciągle skrywa dawne Nowe Miasto m.in. przy ul. Giermków z przyległościami. Wszystko rozbija się o pieniądze i kwestię dostępności tych terenów. Archeologicznie mamy przebadane Stare Miasto. Co się działo wokół, na przedmieściach, zamku, Nowym Mieście? O tym wiemy stosunkowo mało.
- Wyobraźnię rozpala zamek. Wiemy, że był, wiemy mniej więcej gdzie i niewiele więcej.
- To, co wiemy, pochodzi z odkrytego jeszcze przed II wojną światową detalu ceglanego. Przed wojną był przechowywany w ówczesnym Muzeum Miejskim przy ul. św. Ducha. My odkryliśmy go ponownie w jednej z oficyn, która obecnie należy do Biblioteki Elbląskiej. Prawdopodobnie podczas powojennych porządków ktoś spychaczem zasypał zamkowymi cegłami jedną z oficyn. Na początku lat 80. prace archeologiczne dawnego zamku, o ograniczonym zakresie, prowadził zespół Tadeusza Nawrolskiego. Potwierdziły one, że na terenie dzisiejszej bursy stał zamek. Niezabudowany teren przy ul. Wapiennej to ostatnia szansa, żeby nasz zamek lepiej poznać. Kilka lat temu prowadziliśmy we współpracy z dr hab. Fabianem Welcem z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie nieinwazyjne badania, m.in. przy wykorzystaniu georadaru. Pokazały, że „coś” tam może być. Pomysł na przeprowadzenie prac archeologicznych w tym miejscu ma już przynajmniej kilkanaście lat, a potrzebę badań zamku elbląskiego sformułował już Tadeusz Nawrolski w programie badawczym Elbląga. Niestety, na razie wszystko rozbija się o pieniądze, a raczej ich brak. W tej chwili nie ma programów ministerialnych na ten cel, z których moglibyśmy skorzystać. Szansą jest przeprowadzenie inwestycji na tym terenie, która niejako „wymusiłaby” przebadanie archeologiczne tego obszaru.
- Praca w muzeum to nie tylko „kopanie w ziemi”.
- To przede wszystkim praca związana z zabytkami, które już są w muzeum: ich porządkowanie i opracowywanie, przygotowywanie wystaw. Od 2012 r. w muzeum priorytetem były prace remontowe. Najpierw Podzamcza, po jego zalaniu w 2012 r., a potem Gimnazjum. Potem trzeba było zaaranżować te budynki na nowo, opracować merytoryczne nowe wystawy, instalacje multimedialne. Dziś możemy być dumni z naszego muzeum. Nie mówię tego bezpodstawnie, wystarczy posłuchać opinii turystów, którzy często wchodzą „na godzinę”, wychodzą po czterech z nastawieniem, że jeszcze muszą tu wrócić. Mam wrażenie, że nasza placówka większym uznaniem cieszy się wśród turystów niż elblążan. Na zewnątrz wyglądamy niepozornie, prawdziwe piękno czai się w środku. Byliśmy i jesteśmy postrzegani jako jedno z najciekawszych małych muzeów, w których historię potrafiono przekazać w ciekawy sposób.
- Odbyła się jakaś wystawa, do której czuje Pan szczególny sentyment?
- „Elbląg Reconditus”, pokazująca historię Elbląga: z tą jestem najsilniej związany emocjonalnie. Można ją oglądać do dziś. Kosztowała nas dużo wysiłku i pracy. Ale warto było. Ludzie wychodzą zdziwieni, ona nikogo nie zostawia obojętnym, porusza zwiedzających. Jest „inna”. Zwiedzający, którzy są przyzwyczajeni do klasycznych wystaw „gablotowych”, mogą być zdziwieni, inni porównują ją często do muzeum Powstania Warszawskiego i tam prezentowanych ekspozycji. Przy okazji zapraszam do zwiedzenia i wyrobienia sobie samemu opinii. O jej sukcesie może świadczyć fakt, że prezentujemy ją już ponad 10 lat, od 2014 roku. I ciągle cieszy się zainteresowaniem.
- Nie korciło, żeby zostać dyrektorem Muzeum?
- Nie. Do tego trzeba mieć predyspozycje, charakter. Ja tego nie mam, wolałem skupić się na merytorycznej pracy stricte muzealnej.
- Plany na emeryturę?
- Poświęcić więcej czasu na fotografię, która jest moim hobby. Dotychczas, ze względu na prace zawodową, nie mogłem się jej oddać w takim stopniu, jakbym chciał. Mam nadzieję, że teraz będę miał więcej czasu. Nie zrywam całkowicie kontaktów z muzeum, byłem z nim związany ponad 24 lata. Ale będą to już kontakty inne niż zatrudnienie na etacie. Ponadto po ponad 41 latach pracy przyszedł teraz czas na odpoczynek.
- Dziękuję za rozmowę.