UWAGA!

"On bardzo na mnie czekał"

 Elbląg, Wioletta Sawicz chce od państwa pół miliona złotych za śmierć ojca,
Wioletta Sawicz chce od państwa pół miliona złotych za śmierć ojca, fot. Anna Dawid

Sąd Okręgowy w Elblągu zakończył w piątek (25.06) postępowanie dowodowe w sprawie z powództwa córki Tadeusza Mariana Sawicza, zastrzelonego na elbląskiej ulicy 18 grudnia 1970 roku. Wioletta Sawicz pozywa państwo polskie o pół miliona złotych odszkodowania za śmierć ojca. - Zawsze byłam niewidzialna dla rządu polskiego, nie otrzymaliśmy żadnej pomocy z jego strony, ani gdy byłam dzieckiem, ani teraz - mówiła w piątek w sądzie Wioletta Sawicz.

18 grudnia 1970 roku Marian Sawicz, wychodząc z baru mlecznego przy ul. 1 Maja w Elblągu został postrzelony w głowę. Zginął na miejscu. Do dzisiaj nie udało się ustalić, czy zrobił to funkcjonariusz MO, czy żołnierz. Wioletta Sawicz pozwała państwo polskie o 500 tysięcy złotych odszkodowania za śmierć ojca, proces rozpoczął się w marcu 2020 roku. To sprawa, jakiej przed polskimi sądami jeszcze nie było. Nigdy dotąd Skarb Państwa nie został pozwany o odszkodowanie za zastrzelenie cywila podczas masakry na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. Pani Wioletta nie poznała ojca, urodziła się pół roku po jego zastrzeleniu. Jako dziecko przestała rosnąć, cierpi na zespół Turnera, jest na rencie.

Podczas piątkowej (25.06) rozprawy sąd wysłuchał jej zeznań, które kończą postępowanie dowodowe w tej sprawie. Kolejna rozprawa odbędzie się pod koniec lipca, wówczas najprawdopodobniej zostaną wygłoszone mowy końcowe.

- Wiem, że on bardzo na mnie czekał, chciał mieć córkę. O tym, jak zamordowano tatę, dowiedziałam się od babci, pamiętam, że bardzo wówczas płakałam. Babcia powiedziała mi o tym, gdy byłam już na tyle dorosła, by móc to zrozumieć. Moja mama nie mówi o tej sprawie, jednak wiem, że moi rodzice byli ze sobą szczęśliwi. Tata, gdy zginął, miał zaledwie 22 lata, był bardzo pracowity, utrzymywał swoją matkę, siostrę i brata. Rodzice mieli plany na życie, tata miał pracować, mama miała się uczyć, chciała zostać dentystką. Na 24 grudnia był zaplanowany ślub, zawsze myślę o tym, jaką mama miała tamtego roku wigilię - mówiła w sądzie pani Wioletta.

Matka pani Wioletty po śmierci narzeczonego przeżyła załamanie psychiczne.

- Do końca nam mówili, że nikt nie zginął, a krew na ulicy to farba. Mamę zabrało pogotowie, gdy dowiedziała się o śmierci taty. Dostawała leki psychotropowe, nawet długo już po tej tragedii musiała się leczyć na nerwicę. Po śmierci taty była już inną osobą, pękło jej serce - mówiła Wioletta Sawicz.

Podkreślała też, że ta śmierć mocno zmieniła również jej życie.

- Nie wiem, kto zabił, ale chciałabym mu spojrzeć w oczy. W dniu, w którym zginął tata, moja mama poszła z babcią przymierzać suknię ślubną. Tata miał zostać na obiad u swoich przyszłych teściów, jednak się spieszył i powiedział, że zje coś szybko w barze mlecznym. Poszedł i zginął na ulicy. Wiele ludzi mówi mi, że żyję w cieniu taty i tylko wyobrażam sobie, że gdyby żył, byłoby inaczej. Ja to po prostu wiem, że byłoby inaczej. Nigdy nie będę wiedziała, jak to jest mieć ojca. Tak naprawdę nie miałam obojga rodziców, bo ta kula zabiła również moją mamę  - opowiadała Wioletta Sawicz.

Kolejna rozprawa odbędzie się 29 lipca. Czytaj również: 50 lat temu władza strzelała do robotników.

daw

Najnowsze artykuły w dziale Prawo i porządek

Artykuły powiązane tematycznie

Zamieszczenie następnej opinii do tego artykułu wymaga zalogowania

W formularzu stwierdzono błędy!

Ok
Dodawanie opinii
Aby zamieścić swoje zdjęcie lub avatar przy opiniach proszę dokonać wpisu do galerii Czytelników.
Uwaga! Opinia zostanie zamieszczona na stronie po zatwierdzeniu przez redakcję.
Dołącz zdjęcie:

Podpis:

Jeśli chcesz mieć unikalny i zastrzeżony podpis
zarejestruj się.
E-mail:(opcjonalnie)
Reklama