Od kilku dni trwa szał walentynkowy w stylu przywleczonym do nas ze Stanów Zjednoczonych. Niewiele osób jednak wie, że dzień św. Walentego obchodzony był od wieków na ziemiach polskich, a zwłaszcza na Pomorzu i Kurpiach, ale zupełnie inaczej.
W ostatnich 20-30 latach wciąż My, Polacy, poddajemy się tzw. procesom amerykanizacyjnym. Widać to zarówno przy walentynkach, jak i przy halloween. Niekiedy to ciekawość, czasem chęć dobrej zabawy, a czasem kompleksy… Warto przy okazji kolejnych obchodów św. Walentego przypomnieć słowiańską tożsamość tego dnia. Tak świętowali nasi przodkowie i na próżno szukać w Ameryce czy na zachodzie Europy wśród minionych wieków zwyczajów równie oryginalnych.
Święty patron
Sam Walenty był lekarzem i kapłanem rzymskim, który za panowania cesarza Klaudiusza Gota w roku 269 został skazany za bycie chrześcijaninem na ścięcie mieczem. W Polsce od początku czczony był jako patron ludzi chorych nie tylko na padaczkę, ale i dżumę, podagrę i wszelkie inne choroby, które na Kurpiach (jeszcze w początkach XX wieku) „wyganiano” z ludzi podczas tzw. małych odpustów. Rytuałowi temu towarzyszyły wota woskowe w postaci kulek i krążków zwanych korunami oraz wyobrażeń w postaci różnych organów – serca, żołądka, nogi czy ręki, z którymi podczas nabożeństwa obchodzono trzykrotnie ołtarz, modląc się o zdrowie. Jak opisuje w książce „Zwyczaje, obrzędy i tradycje w Polsce” etnograf Barbara Ogrodowska, w niektórych miejscowościach (np. Krzynowłoga Wielka) pył z ołtarza wcierano w bolące miejsca.
Pomorze
Na Pomorzu już na kilka dni przed św. Walentym odlewano wielkie świece wotywne o wysokości chorego człowieka, w intencji którego właśnie 14 lutego zanoszono je do kościoła w intencji uzdrowienia. Dziś można powiedzieć, że były to prawdziwe dzieła sztuki z wosku pszczelego, do tego praktyczne, bo rozświetlały zimowe ciemności krótkiego dnia, rozsiewając wokół przyjemny, miodowy zapach.
Cudze chwalicie…
Zwyczaje związane z wyznawaniem miłości i szeroko rozumianymi praktykami zalotnymi, które przybyły do nas w ostatnich latach w związku z walentynkami, występowały u Słowian dużo wcześniej – tyle, że w innym terminie, który sprzyjał miłosnym harcom na świeżym powietrzu. W naszej kulturze naturalną porą na kojarzenie młodych par, wyznania miłosne i ogólne przyzwolenie na swobodne zachowania seksualne młodzieży była mianowicie noc Kupały, obchodzona podczas letniego przesilenia słońca z 21 na 22 czerwca, a później noc świętojańska (24 czerwca).
Wówczas to w świetle magicznych mocy ogni świętojańskich, przy legendarnym kwiecie paproci lub podczas rytualnych kąpieli w wodach rzek, zgodnie z tradycjami słowiańskimi ludzie łączyli się w pary, a los im sprzyjał. A jeśli miałby nie sprzyjać, na wszelki wypadek buszujące w nocnej rosie nagie panny wypowiadały zaklęcie: „Nasięźrzale, rwę cię śmiele, pięcią palcy, szóstą dłonią, niech się chłopcy za mną gonią”.
I o ile słowa zaklęcia pewnie i dzisiejszej nocy jakoś dodadzą odwagi niejednej niewieście, to na kąpiele i szaleństwa na łąkach nie ma co liczyć. Pod tym względem nasi przodkowie zdecydowanie wybrali lepszą porę na zabawę, troszcząc się w zimowy dzień św. Walentego o zdrowie własne i bliskich. Tak było kiedyś. Teraz my wybieramy, tworząc naszą historię i zwyczaje.
Święty patron
Sam Walenty był lekarzem i kapłanem rzymskim, który za panowania cesarza Klaudiusza Gota w roku 269 został skazany za bycie chrześcijaninem na ścięcie mieczem. W Polsce od początku czczony był jako patron ludzi chorych nie tylko na padaczkę, ale i dżumę, podagrę i wszelkie inne choroby, które na Kurpiach (jeszcze w początkach XX wieku) „wyganiano” z ludzi podczas tzw. małych odpustów. Rytuałowi temu towarzyszyły wota woskowe w postaci kulek i krążków zwanych korunami oraz wyobrażeń w postaci różnych organów – serca, żołądka, nogi czy ręki, z którymi podczas nabożeństwa obchodzono trzykrotnie ołtarz, modląc się o zdrowie. Jak opisuje w książce „Zwyczaje, obrzędy i tradycje w Polsce” etnograf Barbara Ogrodowska, w niektórych miejscowościach (np. Krzynowłoga Wielka) pył z ołtarza wcierano w bolące miejsca.
Pomorze
Na Pomorzu już na kilka dni przed św. Walentym odlewano wielkie świece wotywne o wysokości chorego człowieka, w intencji którego właśnie 14 lutego zanoszono je do kościoła w intencji uzdrowienia. Dziś można powiedzieć, że były to prawdziwe dzieła sztuki z wosku pszczelego, do tego praktyczne, bo rozświetlały zimowe ciemności krótkiego dnia, rozsiewając wokół przyjemny, miodowy zapach.
Cudze chwalicie…
Zwyczaje związane z wyznawaniem miłości i szeroko rozumianymi praktykami zalotnymi, które przybyły do nas w ostatnich latach w związku z walentynkami, występowały u Słowian dużo wcześniej – tyle, że w innym terminie, który sprzyjał miłosnym harcom na świeżym powietrzu. W naszej kulturze naturalną porą na kojarzenie młodych par, wyznania miłosne i ogólne przyzwolenie na swobodne zachowania seksualne młodzieży była mianowicie noc Kupały, obchodzona podczas letniego przesilenia słońca z 21 na 22 czerwca, a później noc świętojańska (24 czerwca).
Wówczas to w świetle magicznych mocy ogni świętojańskich, przy legendarnym kwiecie paproci lub podczas rytualnych kąpieli w wodach rzek, zgodnie z tradycjami słowiańskimi ludzie łączyli się w pary, a los im sprzyjał. A jeśli miałby nie sprzyjać, na wszelki wypadek buszujące w nocnej rosie nagie panny wypowiadały zaklęcie: „Nasięźrzale, rwę cię śmiele, pięcią palcy, szóstą dłonią, niech się chłopcy za mną gonią”.
I o ile słowa zaklęcia pewnie i dzisiejszej nocy jakoś dodadzą odwagi niejednej niewieście, to na kąpiele i szaleństwa na łąkach nie ma co liczyć. Pod tym względem nasi przodkowie zdecydowanie wybrali lepszą porę na zabawę, troszcząc się w zimowy dzień św. Walentego o zdrowie własne i bliskich. Tak było kiedyś. Teraz my wybieramy, tworząc naszą historię i zwyczaje.
mk