Co tam Zanzibar, co tam przedzieranie się po bezdrożach lasów karaibskich- to są zajęcia dla cieniasów. Proponuję wszystkim nową fascynującą grę miejską, w którą możemy grać w Elblągu i poczuć się jak ,nie przymierzając, Tony Halik. Gra nosi nazwę : „Podróż na dworzec”. Najlepiej, jeśli gracz - tak jak ja - jest mieszkańcem dzielnic: Próchnik, Krasny Las, Zajazd i ma za zadanie w możliwie najkrótszym czasie dotrzeć na dworzec punktualnie, by zdążyć na pociąg; ale każdy gracz może spróbować swoich sił również na innych elbląskich trasach. A więc zaczynamy!
Próchnik, Krasny Las, Zajazd: te okolice są od dawna i tak wykluczone na różnych płaszczyznach przez włodarzy naszego miasta. Kanalizacja? Brak funduszy. Komunikacja? Jeden autobus trzy razy dziennie, a często raz na godzinę – wystarczy. Mieszkańcy naszych okolic muszą wracać do domu najpóźniej po 22:30, bo nie ma połączeń z miastem w późniejszych godzinach. Dzięki temu jesteśmy grzeczni, porządni, nie imprezujemy na mieście (w czasie pandemii i tak wszystko pozamykane), do łóżka kładziemy się przed północą. Dziękujemy władzom miasta!
Ale-do rzeczy. Grę rozpoczynamy, dajmy na to, w Próchniku. Spadł śnieg, więc auto zostawiam w domu, nie przejadę przez tworzące się zaspy… Odejmuję jeden punkt od razu - ulice nie są odśnieżone, zima zaskoczyła drogowców. Lecę „z buta” na przystanek, próbując nie wybić sobie zębów na oblodzonej nawierzchni. Od razu dodaję sobie punkt - autobus przyjechał punktualnie, co do minuty. Punkt dodatkowy, uwaga - w autobusie linii 24 nie ma jeszcze kasowników biletów, więc jadę za darmo! Wow! Odejmujemy jeszcze punkt za to, że niedawno zmienił się (nie wiedzieć dlaczego) rozkład jazdy, więc gorączkowo szukam w Internecie planu podróży. Aha! Więc nie dojadę na plac Słowiański, tylko będę się kręcić w okolicach pętli do szpitala i z powrotem…
Szybka kalkulacja - muszę dotrzeć na przystanek przy ul. Ogólnej, tam pewnie złapię coś, co jedzie na dworzec - wszak jest tam przystanek autobusowy i tramwajowy! Wysiadam. Zimno jak cholera. Uświadamiam sobie ,że nie mam biletów - w mojej okolicy brak kiosków czy sklepu, gdzie mogłam taki zakupić, a kierowca autobusu 24 nie sprzedaje. Ale... jest sklepik osiedlowy. Pędzę do sklepiku… stop! Odejmuję sobie jeden punkt - są godziny dla seniorów, nic nie uda mi się kupić… Bezradnie patrzę. ,jak z przystanków odjeżdżają autobusy i tramwaj...Ale, ale - dodaję sobie jeden punkt, bo udało mi się ubłagać sympatyczną starszą panią, by kupiła za mnie bilet w sklepie. Dziękuję! Kupiła od razu dwa - w końcu nie wiadomo, co mnie czeka w mieście…
Z biletem w garści i jęzorem na brodzie (emocje) biegnę na przystanek tramwajowy (rozkład sprawdzony w Internecie mówi mi, że za chwilkę będzie mój tramwaj). I jest! Ale punktu sobie nie doliczam. Nie mogę dobiec do tramwaju, bo akurat włączyło się czerwone światło na przejściu dla pieszych i muszę czekać. Odejmuję jeden punkt, tym bardziej, że następny pasujący mi tramwaj będzie za około 15 minut. Za czekanie na mrozie karnie odejmuję sobie kolejny punkt (strasznie zimno).
Pierwszy tramwaj przyjeżdża (spóźnienie tylko o minutę, może być). Niestety, nie jest to „4”,jadąca na dworzec, tylko „5”, ale nie mam siły sterczeć na mrozie. Jakoś to będzie, wsiadam. Od razu odejmuję dwa punkty - w tramwaju panuje okropny tłok , a więc ryzyko zakażenia wirusem znaczne; prawie przewraca się na mnie na ostrym zakręcie starszy pan. Przeprasza. Pocieszam się, że niedawno przechorowałam Covid, więc zamiast dwóch punktów odejmuję jeden, licząc jednak na prawdomówność lekarzy, którzy twierdzą, że przez jakiś czas mam odporność (jeśli nie chorowałeś, odejmij sobie dwa punkty).
Wysiadam najbliżej jak się da, czyli przy ul. Mickiewicza/Bema. Minus jeden punkt, bo w końcu mam niezły kawałek do przejścia. Po namyśle przyznaję sobie plus jeden, ponieważ w ten sposób poprawiam swoją kondycję fizyczną. Na dworzec w końcu docieram, na pociąg zdążyłam, ale tylko dlatego, że na emocjonującą podróż przeznaczyłam sobie półtorej godziny. Brawo ja!
Szanowni włodarze naszego miasta! Już wcześniej, zanim w niewątpliwie światłych umysłach miejskich decydentów zaświtał pomysł nieoczekiwanej zmiany rozkładów jazdy, my - mieszkańcy dzielnic dość odległych - musieliśmy na podróż do miasta zaopatrywać się w kanapki na drogę i jakiś dobry film do obejrzenia w telefonie, ponieważ podróż była długa. Niemniej pragnę przypomnieć: nadal pozostajemy mieszkańcami Elbląga, płacimy podatki jako elblążanie. Skąd przypuszczenia urzędników, że nie musimy bywać w centrum, załatwiać spraw w urzędach, spieszyć się na pociąg? Co Was skłania do marginalizowania coraz liczniejszej grupy mieszkańców naszych dzielnic, odmawiania im prawa do sprawnego poruszania się komunikacją miejską? Czy naprawdę uważacie, że jeden autobus na godzinę (np w weekendy) zaspokaja nasze potrzeby komunikacji z miastem? Jak to mawiają w amerykańskich serialach:”think about it"!
Zapraszam Panie i Panów radnych miejskich, osoby decydujące o sprawach miasta, do zagrania w nową miejską grę. Myślę jednak, że tak naprawdę nie ma w niej żadnych wygranych…
Czytelniczka (dane do wiadomości redakcji)