
Tak można określić treść zeznań, które dzisiaj przed sądem złożył operator walca, pracujący na budowie wiaduktu przez trzy miesiące. Mężczyzna jest świadkiem w procesie, jaki miasto wytoczyło radnemu Piotrowi Opaczewskiemu za jedną z wypowiedzi na temat inwestycji.
Piotr Opaczewski, radny PiS, został pozwany do Sądu Okręgowego w sprawie cywilnej za wypowiedź w programie „Alarm” na antenie Telewizji Polskiej, wyemitowanym przed drugą turą wyborów samorządowych, dotyczącą bezpieczeństwa nowo wybudowanego wiaduktu na Zatorze. Pozew w imieniu miasta złożył prezydent Witold Wróblewski, domagając się od radnego PiS emisji oświadczenia przed głównym wydaniem Wiadomości TVP o tym, że jego wypowiedź była nieprawdziwa oraz wpłaty 20 tysięcy złotych na rzecz schroniska dla zwierząt w Elblągu.
Operator walca: Cuda-wianki na budowie
Dzisiaj rozpoczął się proces w tej sprawie. Prezydenta na sali nie było, miasto reprezentował mecenas Sławomir Kalinowski. Pozwany radny stawił się ze swoim pełnomocnikiem.
Sąd przesłuchał pięciu z ośmiu świadków, w tym autora telewizyjnego reportażu, dziennikarza piszącego o wiadukcie w „Gazecie Polskiej Codziennie”, wiceprezydenta Janusza Nowaka, Marka Kunę, kierownika referatu inwestycji w Zarządzie Dróg, a także mężczyznę, który pracował na budowie wiaduktu przez trzy miesiące jako operator walca. I to zeznania tego ostatniego świadka okazały się wręcz sensacyjne.
- Na budowie wiaduktu to się cuda-wianki działy. Pracowałem tu od 1 kwietnia do końca czerwca. Zgłaszałem nieprawidłowości, które widziałem, do kierownika robót. Nikt nie reagował. Miałem tam pracować dłużej, ale jeden z pracowników mnie pobił i groził mi, jeśli nadal będę zgłaszał wątpliwości – zeznawał przed sądem świadek, który - jak się okazało - jest autorem zdjęć z przebiegu prac, które strona pozwana dołączyła do akt sprawy. Na zdjęciach widać m.in., jak z wywrotek w miejsce budowy wiaduktu zrzucana jest ziemia.
- Na „wuzetkach” wpisywano że to piasek, a to była ziemia. To był materiał, który był wybrany wcześniej z tego miejsca, składowany na terenie jednej z firm, a potem przywożony z powrotem, mimo że powinien być zutylizowany. Prace ziemne nie były prowadzone zgodnie z technologią. Częściowo kładziono piasek, częściowo materiał, gruz z wykopu. To był taki torcik, przekładaniec. Tak nie powinno być – stwierdził świadek, który przyznał, że przez 25 lat prowadził firmę budowlaną, zajmującą się pracami ziemnymi. - To będzie pękać. Nie teraz. Może za 3 lata, może za 5, ale szlag trafi to wszystko.
Wiceprezydent: zarzuty niepotwierdzone
Zeznający wcześniej wiceprezydent Janusz Nowak stwierdził, że z budową nie było żadnych większych problemów, a sformułowania na temat inwestycji, które zamieszczono w programie „Alarm” były nieuprawnione i wprowadzały mieszkańców w błąd.
- Miałem sygnały od ludzi, którzy wprost pytali, czy nie ma obawy przed tym, aby przejeżdżać przez wiadukt. Uspokajałem, ale życie pokazało jednak, że tego typu wypowiedzi jakieś wątpliwości w społeczeństwie zasiały – stwierdził, dodając każdy sygnał od mieszkańców podczas realizacji inwestycji był sprawdzany. A informacje o rzekomych nieprawidłowościach pojawiły się pod koniec realizacji inwestycji.
- Jeden z zarzutów, z tego, co pamiętam, dotyczył tego, że do podbudowy zastosowano nie takie kruszywo, jakie jest w dokumentacji. Jak się domyślam, ta osoba nie widziała dokumentacji, bo nie miała do niej dostępu. Był również zarzut, że nie palowano gruntu. To też nie miało potwierdzenia w dokumentach, bo powstał projekt zamienny, który zmieniał podstawę z pali na inne, od strony Zatorza. To znacząco nie pogorszyło jakości, ale znacząco zmniejszyło koszty - stwierdził Janusz Nowak. - Podczas odbioru inwestycji nie twierdzono usterek, który wpływałyby na bezpieczeństwo. Były niedoróbki – najczęściej estetyczne, ale nie konstrukcyjne. Nigdy nie stwierdzono uchybień w zakresie stosowanych materiałów. Do dziś nie ujawniły się żadne usterki – przyznał przed sądem.
- Termin realizacji inwestycji nie był nigdy zagrożony, postępy omawialiśmy co tydzień na naradzie budowy - zeznawał Marek Kuna, kierownik referatu inwestycji w Zarządzie Dróg. Odniósł się również do zdjęć wywrotek wysypujących ziemię w miejscu budowanego wiaduktu, twierdząc, że nawet jeśli doszło do takiej sytuacji, to ziemia była spychaczem zgarniana poza budowany nasyp. Przyznał też, że część projektu inwestycji została zmieniona. - Pale żelbetowe od strony Zatorza zastąpiły materace z kruszywa. Było to uzgodnione i zaakceptowane przez projektanta, a stało się tak po powtórnych badaniach geologicznych – precyzował świadek, dodając że w kwietniu urzędnicy przeprowadzą pierwszy przegląd gwarancyjny wiaduktu. - Gwarancja jest na sześć lat – powiedział.
Zeznający przed sądem dziennikarze utrzymywali, że zachowali w swoich materiałach (artykuły w „Gazecie Polskiej Codziennie” i program „Alarm w TVP) obiektywizm. Przyznali, że sprawą wiaduktu zainteresowali się po otrzymaniu pisma, którego autor – posiadający uprawnienia inspektora nadzoru budowlanego - pisał o rzekomych nieprawidłowościach w realizacji inwestycji. Przyznali też, że z nimi nie rozmawiali.
Jakub Ćwirlej, autor reportażu w „Alarmie”, dodał, że nagranie wypowiedzi Piotra Opaczewskiego na potrzeby telewizji w sprawie wiaduktu trwało około 10 minut, z czego wybrano fragmenty, które nie były autoryzowane, bo radny o to nie poprosił. - Pan Opaczewski podczas nagrania miał przed sobą to pismo o nieprawidłowościach i wskazywał, co z tej opinii wynika – stwierdził.
Kolejna rozprawa w tym procesie odbędzie się 15 kwietnia. Wówczas zostaną przesłuchani kolejni trzej świadkowie (w tym autor pisma na temat rzekomych nieprawidłowości) oraz strony procesu – prezydent Witold Wróblewski i radny Piotr Opaczewski.
Operator walca: Cuda-wianki na budowie
Dzisiaj rozpoczął się proces w tej sprawie. Prezydenta na sali nie było, miasto reprezentował mecenas Sławomir Kalinowski. Pozwany radny stawił się ze swoim pełnomocnikiem.
Sąd przesłuchał pięciu z ośmiu świadków, w tym autora telewizyjnego reportażu, dziennikarza piszącego o wiadukcie w „Gazecie Polskiej Codziennie”, wiceprezydenta Janusza Nowaka, Marka Kunę, kierownika referatu inwestycji w Zarządzie Dróg, a także mężczyznę, który pracował na budowie wiaduktu przez trzy miesiące jako operator walca. I to zeznania tego ostatniego świadka okazały się wręcz sensacyjne.
- Na budowie wiaduktu to się cuda-wianki działy. Pracowałem tu od 1 kwietnia do końca czerwca. Zgłaszałem nieprawidłowości, które widziałem, do kierownika robót. Nikt nie reagował. Miałem tam pracować dłużej, ale jeden z pracowników mnie pobił i groził mi, jeśli nadal będę zgłaszał wątpliwości – zeznawał przed sądem świadek, który - jak się okazało - jest autorem zdjęć z przebiegu prac, które strona pozwana dołączyła do akt sprawy. Na zdjęciach widać m.in., jak z wywrotek w miejsce budowy wiaduktu zrzucana jest ziemia.
- Na „wuzetkach” wpisywano że to piasek, a to była ziemia. To był materiał, który był wybrany wcześniej z tego miejsca, składowany na terenie jednej z firm, a potem przywożony z powrotem, mimo że powinien być zutylizowany. Prace ziemne nie były prowadzone zgodnie z technologią. Częściowo kładziono piasek, częściowo materiał, gruz z wykopu. To był taki torcik, przekładaniec. Tak nie powinno być – stwierdził świadek, który przyznał, że przez 25 lat prowadził firmę budowlaną, zajmującą się pracami ziemnymi. - To będzie pękać. Nie teraz. Może za 3 lata, może za 5, ale szlag trafi to wszystko.
Wiceprezydent: zarzuty niepotwierdzone
Zeznający wcześniej wiceprezydent Janusz Nowak stwierdził, że z budową nie było żadnych większych problemów, a sformułowania na temat inwestycji, które zamieszczono w programie „Alarm” były nieuprawnione i wprowadzały mieszkańców w błąd.
- Miałem sygnały od ludzi, którzy wprost pytali, czy nie ma obawy przed tym, aby przejeżdżać przez wiadukt. Uspokajałem, ale życie pokazało jednak, że tego typu wypowiedzi jakieś wątpliwości w społeczeństwie zasiały – stwierdził, dodając każdy sygnał od mieszkańców podczas realizacji inwestycji był sprawdzany. A informacje o rzekomych nieprawidłowościach pojawiły się pod koniec realizacji inwestycji.
- Jeden z zarzutów, z tego, co pamiętam, dotyczył tego, że do podbudowy zastosowano nie takie kruszywo, jakie jest w dokumentacji. Jak się domyślam, ta osoba nie widziała dokumentacji, bo nie miała do niej dostępu. Był również zarzut, że nie palowano gruntu. To też nie miało potwierdzenia w dokumentach, bo powstał projekt zamienny, który zmieniał podstawę z pali na inne, od strony Zatorza. To znacząco nie pogorszyło jakości, ale znacząco zmniejszyło koszty - stwierdził Janusz Nowak. - Podczas odbioru inwestycji nie twierdzono usterek, który wpływałyby na bezpieczeństwo. Były niedoróbki – najczęściej estetyczne, ale nie konstrukcyjne. Nigdy nie stwierdzono uchybień w zakresie stosowanych materiałów. Do dziś nie ujawniły się żadne usterki – przyznał przed sądem.
- Termin realizacji inwestycji nie był nigdy zagrożony, postępy omawialiśmy co tydzień na naradzie budowy - zeznawał Marek Kuna, kierownik referatu inwestycji w Zarządzie Dróg. Odniósł się również do zdjęć wywrotek wysypujących ziemię w miejscu budowanego wiaduktu, twierdząc, że nawet jeśli doszło do takiej sytuacji, to ziemia była spychaczem zgarniana poza budowany nasyp. Przyznał też, że część projektu inwestycji została zmieniona. - Pale żelbetowe od strony Zatorza zastąpiły materace z kruszywa. Było to uzgodnione i zaakceptowane przez projektanta, a stało się tak po powtórnych badaniach geologicznych – precyzował świadek, dodając że w kwietniu urzędnicy przeprowadzą pierwszy przegląd gwarancyjny wiaduktu. - Gwarancja jest na sześć lat – powiedział.
Zeznający przed sądem dziennikarze utrzymywali, że zachowali w swoich materiałach (artykuły w „Gazecie Polskiej Codziennie” i program „Alarm w TVP) obiektywizm. Przyznali, że sprawą wiaduktu zainteresowali się po otrzymaniu pisma, którego autor – posiadający uprawnienia inspektora nadzoru budowlanego - pisał o rzekomych nieprawidłowościach w realizacji inwestycji. Przyznali też, że z nimi nie rozmawiali.
Jakub Ćwirlej, autor reportażu w „Alarmie”, dodał, że nagranie wypowiedzi Piotra Opaczewskiego na potrzeby telewizji w sprawie wiaduktu trwało około 10 minut, z czego wybrano fragmenty, które nie były autoryzowane, bo radny o to nie poprosił. - Pan Opaczewski podczas nagrania miał przed sobą to pismo o nieprawidłowościach i wskazywał, co z tej opinii wynika – stwierdził.
Kolejna rozprawa w tym procesie odbędzie się 15 kwietnia. Wówczas zostaną przesłuchani kolejni trzej świadkowie (w tym autor pisma na temat rzekomych nieprawidłowości) oraz strony procesu – prezydent Witold Wróblewski i radny Piotr Opaczewski.