Ponad trzydzieści lat na elbląskiej scenie, ponad sto zagranych premier. - Ale jeszcze chce mi się pracować, jeszcze chciałabym coś zrobić, jeszcze nie zejść z oczu - mówi Maria Makowska-Franceson. Na stronie Aktualności wybieramy najpopularniejszego aktora Teatru im. Sewruka.
Piotr Derlukiewicz: Dla Pani był to dobry sezon - kilka, może nie głównych, ale dobrych ról.
Maria Makowska-Franceson: Ja raczej nie narzekam w ogóle. Dlatego, że cały czas przynajmniej jakąś jedną rolę w sezonie mam. A jestem dinozaurem elbląskiej sceny, jestem od ponad trzydziestu lat na deskach elbląskiego teatru. Ponad sto ról na koncie, nie mniej partnerów na scenie i reżyserów. To jest szmat czasu, który spędziłam w tutejszym teatrze. Ale, jak Bóg da, jeszcze chce mi się pracować, jeszcze chciałabym coś zrobić, jeszcze nie zejść z oczu.
Mówiąc, coś zrobić, ma Pani na myśli coś konkretnego, jakąś konkretną rolę?
Może nie to. Wydaje mi się, że jestem zawodowo spełniona, ale jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. Jeszcze mam coś do powiedzenia.
Czy ten Pani długi związek z elbląską sceną przekłada się na popularność w mieście?
Powiem tak. Młodzież współczesna, ta młodzież teraz, ona mnie nie zna. Natomiast ci wszyscy po trzydziestce, którzy zostali w Elblągu, jeszcze mnie pamiętają. Ale najbardziej pamiętają mnie ludzie z czasowi Grucy, Stasia Tyma, Andrzeja Maya - to jest ta starsza generacja. Poznają mnie, bo dostaję jakiś ładniejszy kawałek mięsa w sklepie, kłaniają się na ulicy. Jestem rozpoznawalna - na pewno jest to miłe - ale raczej przez tych starszych.
Czym zajmuje się Pani poza teatrem? Gdzie można Panią najczęściej w Elblągu spotkać?
Wiele osób z Elbląga wyjechało. Zostało mi tu paru przyjaciół, niewielka garstka, z nimi się spotykam. Ale najczęściej, jak mam tylko wolną chwilę, wyjeżdżam z Elbląga do rodziny albo jadę do Krynicy Morskiej. Robię kilometry brzegiem morza, to mnie odstresowuje. Albo - jeżeli mam „większą” chwilę - jadę do mojego syna do Londynu. Byłam tam już tyle razy, zwiedziłam prawie wszystko i to miasto jeszcze mi się nie znudziło. Zawsze wracam z Londynu z jakąś porcją adrenaliny i fajnymi wrażeniami.
A Elbląg? Już się Pani znudził?
To trudne pytanie, dlatego że ja nigdy Elbląga nie lubiłam. Ja ciągle z tego miasta wyjeżdżałam, jak tylko nie byłam potrzebna w teatrze, zawsze gdzieś uciekałam. Jednak chwalę się tym miastem. Gdy ktoś do mnie przyjeżdża, szczególnie z zagranicy, chętnie zaprowadzam go na naszą piękną starówkę, wpadam „do Chińczyka”, bo uwielbiam chińszczyznę. Tak, że można się pochwalić tym miastem.
Za co Pani nie lubi Elbląga?
Za zaściankowość. Ludzie mają tę cechę. To zawsze od ludzi zależy, jakie jest miasto. Nie wiem, jest tu jakaś taka enklawa. Tu rzadko się zdarza, żeby ludzie się jakoś skonsolidowali i mówili na ważny temat jednym głosem, zawsze są jakieś zgrzyty. Przynajmniej tak to zauważyłam przez te wszystkie lata tutaj.
Zwłaszcza środowisko artystyczne, które Pani dobrze zna?
Mówię głównie o tym środowisku.
Niewielu elblążan chodzi do teatru.
Kiedyś to było fajnie, kiedyś premiera to było wielkie święto. Po premierze grało się trzydzieści spektakli pod rząd. Z tym, że musimy pamiętać - to była komuna, zakłady pracy otrzymywały - za darmochę - bilety do teatru, rozdawano je wśród pracowników, no i wtedy ludzie chodzili do teatru. Teraz rzadko się zobaczy kolejkę pod naszą kasą.
Chyba, że jakiś spektakl przyjeżdża...
Tak. Ludzie nie przychodzą na nasze spektakle, tylko jak usłyszą, że przyjeżdża zespół z Niemiec, z Tarnopola. Wtedy idą do teatru. Jakby nie kochali swoich aktorów. Kiedyś, pamiętam jak Stasiu Tym zaproponował „Wiosnę teatralną”. Chodziło się na Wilhelmiego, na Basię Wrzesińską, a my... gdzieś z boku. Nie chodziło się na nas, tylko na gwiazdy. Zresztą, do dzisiaj tak jest.
Więc aktorowi pomaga jednak pojawianie się na ekranie telewizora?
Młodzież, owszem, niech chodzi na te castingi, natomiast mi się już nie chce. Nie chce mi się juz jechać na casting, gdzie jest sto aktorek i mają tylko jedną wybrać. Myśli pan, że akurat mnie wybiorą? Myślę, że nie. Tam też są różne koneksje. Poza tym, ja nie lubię seriali, rzadko oglądam. Lubię natomiast kino, nie w domu, przy telewizorze, tylko kino, duży ekran. No i jak jestem za granicą, lubię oglądać spektakle. To jest dla mnie jak jakiś narkotyk. Uwielbiam chodzić do teatrów i oglądać „zachodnie granie”.
Jaki teatr lubi Pani najbardziej, których autorów?
Bardzo lubię Czechowa, lubię Szekspira. W ogóle lubię klasykę, klasyka bardzo mi odpowiada. Choć lubię też klasyczną już dramaturgię amerykańską i czuję te amerykańskie sztuki. Tylko gdy się sięga po klasykę, coś znanego, musi być dobry reżyser. Musi być pomysł na tę sztukę. Ale - taka refleksja. Gdy byłam młoda, chciałam grać tylko w dramatach, w bardzo poważnych rzeczach. Natomiast teraz uwielbiam grać w komediach, w farsach. Ja się tym bawię, po prostu chce mi się to grać. Naprawdę, niech mi pan wierzy, ludzie są tak zmęczeni życiem, mają tyle problemów, tyle trosk, że przychodzą do teatru i chcą się pośmiać, chcą odpocząć. Ja to rozumiem.
Zgoda, czasem można się pośmiać, ale chyba proporcje ulegają zachwianiu. Teraz w teatrze króluje śmiech, a klasyka, sztuki poważniejsze, o czymś, sztuki, wobec których nie można przejść obojętnie, co najwyżej się zdarzają.
Kiedyś był taki teatr, jak pan mówi, teraz nie. Coraz bardziej zbliżamy się do komercji, ale takiego mamy widza. Nie chcę ubliżać elbląskiemu widzowi - cała Warszawa gra komercję, sztuki lekkie, łatwe i przyjemne. Coraz mniej ludzi przychodzi do teatru, żeby pomyśleć, żeby coś wziąć dla siebie i realizować w życiu. Szkoda.
Pozostałe rozmowy:
Leszek Czerwiński
Anna Gryszkiewicz
Mariusz Michalski
Marcin Tomasik
Tomasz Muszyński
Krzysztof Bartoszewicz
Jolanta Tadla
Anna Suchowiecka
Anna Iwasiuta
Jerzy Przewłocki
Teresa Suchodolska-Wojciechowska
Beata Przewłocka
Irena Adamiak
Marta Masłowska
Maria Makowska-Franceson: Ja raczej nie narzekam w ogóle. Dlatego, że cały czas przynajmniej jakąś jedną rolę w sezonie mam. A jestem dinozaurem elbląskiej sceny, jestem od ponad trzydziestu lat na deskach elbląskiego teatru. Ponad sto ról na koncie, nie mniej partnerów na scenie i reżyserów. To jest szmat czasu, który spędziłam w tutejszym teatrze. Ale, jak Bóg da, jeszcze chce mi się pracować, jeszcze chciałabym coś zrobić, jeszcze nie zejść z oczu.
Mówiąc, coś zrobić, ma Pani na myśli coś konkretnego, jakąś konkretną rolę?
Może nie to. Wydaje mi się, że jestem zawodowo spełniona, ale jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. Jeszcze mam coś do powiedzenia.
Czy ten Pani długi związek z elbląską sceną przekłada się na popularność w mieście?
Powiem tak. Młodzież współczesna, ta młodzież teraz, ona mnie nie zna. Natomiast ci wszyscy po trzydziestce, którzy zostali w Elblągu, jeszcze mnie pamiętają. Ale najbardziej pamiętają mnie ludzie z czasowi Grucy, Stasia Tyma, Andrzeja Maya - to jest ta starsza generacja. Poznają mnie, bo dostaję jakiś ładniejszy kawałek mięsa w sklepie, kłaniają się na ulicy. Jestem rozpoznawalna - na pewno jest to miłe - ale raczej przez tych starszych.
Czym zajmuje się Pani poza teatrem? Gdzie można Panią najczęściej w Elblągu spotkać?
Wiele osób z Elbląga wyjechało. Zostało mi tu paru przyjaciół, niewielka garstka, z nimi się spotykam. Ale najczęściej, jak mam tylko wolną chwilę, wyjeżdżam z Elbląga do rodziny albo jadę do Krynicy Morskiej. Robię kilometry brzegiem morza, to mnie odstresowuje. Albo - jeżeli mam „większą” chwilę - jadę do mojego syna do Londynu. Byłam tam już tyle razy, zwiedziłam prawie wszystko i to miasto jeszcze mi się nie znudziło. Zawsze wracam z Londynu z jakąś porcją adrenaliny i fajnymi wrażeniami.
A Elbląg? Już się Pani znudził?
To trudne pytanie, dlatego że ja nigdy Elbląga nie lubiłam. Ja ciągle z tego miasta wyjeżdżałam, jak tylko nie byłam potrzebna w teatrze, zawsze gdzieś uciekałam. Jednak chwalę się tym miastem. Gdy ktoś do mnie przyjeżdża, szczególnie z zagranicy, chętnie zaprowadzam go na naszą piękną starówkę, wpadam „do Chińczyka”, bo uwielbiam chińszczyznę. Tak, że można się pochwalić tym miastem.
Za co Pani nie lubi Elbląga?
Za zaściankowość. Ludzie mają tę cechę. To zawsze od ludzi zależy, jakie jest miasto. Nie wiem, jest tu jakaś taka enklawa. Tu rzadko się zdarza, żeby ludzie się jakoś skonsolidowali i mówili na ważny temat jednym głosem, zawsze są jakieś zgrzyty. Przynajmniej tak to zauważyłam przez te wszystkie lata tutaj.
Zwłaszcza środowisko artystyczne, które Pani dobrze zna?
Mówię głównie o tym środowisku.
Niewielu elblążan chodzi do teatru.
Kiedyś to było fajnie, kiedyś premiera to było wielkie święto. Po premierze grało się trzydzieści spektakli pod rząd. Z tym, że musimy pamiętać - to była komuna, zakłady pracy otrzymywały - za darmochę - bilety do teatru, rozdawano je wśród pracowników, no i wtedy ludzie chodzili do teatru. Teraz rzadko się zobaczy kolejkę pod naszą kasą.
Chyba, że jakiś spektakl przyjeżdża...
Tak. Ludzie nie przychodzą na nasze spektakle, tylko jak usłyszą, że przyjeżdża zespół z Niemiec, z Tarnopola. Wtedy idą do teatru. Jakby nie kochali swoich aktorów. Kiedyś, pamiętam jak Stasiu Tym zaproponował „Wiosnę teatralną”. Chodziło się na Wilhelmiego, na Basię Wrzesińską, a my... gdzieś z boku. Nie chodziło się na nas, tylko na gwiazdy. Zresztą, do dzisiaj tak jest.
Więc aktorowi pomaga jednak pojawianie się na ekranie telewizora?
Młodzież, owszem, niech chodzi na te castingi, natomiast mi się już nie chce. Nie chce mi się juz jechać na casting, gdzie jest sto aktorek i mają tylko jedną wybrać. Myśli pan, że akurat mnie wybiorą? Myślę, że nie. Tam też są różne koneksje. Poza tym, ja nie lubię seriali, rzadko oglądam. Lubię natomiast kino, nie w domu, przy telewizorze, tylko kino, duży ekran. No i jak jestem za granicą, lubię oglądać spektakle. To jest dla mnie jak jakiś narkotyk. Uwielbiam chodzić do teatrów i oglądać „zachodnie granie”.
Jaki teatr lubi Pani najbardziej, których autorów?
Bardzo lubię Czechowa, lubię Szekspira. W ogóle lubię klasykę, klasyka bardzo mi odpowiada. Choć lubię też klasyczną już dramaturgię amerykańską i czuję te amerykańskie sztuki. Tylko gdy się sięga po klasykę, coś znanego, musi być dobry reżyser. Musi być pomysł na tę sztukę. Ale - taka refleksja. Gdy byłam młoda, chciałam grać tylko w dramatach, w bardzo poważnych rzeczach. Natomiast teraz uwielbiam grać w komediach, w farsach. Ja się tym bawię, po prostu chce mi się to grać. Naprawdę, niech mi pan wierzy, ludzie są tak zmęczeni życiem, mają tyle problemów, tyle trosk, że przychodzą do teatru i chcą się pośmiać, chcą odpocząć. Ja to rozumiem.
Zgoda, czasem można się pośmiać, ale chyba proporcje ulegają zachwianiu. Teraz w teatrze króluje śmiech, a klasyka, sztuki poważniejsze, o czymś, sztuki, wobec których nie można przejść obojętnie, co najwyżej się zdarzają.
Kiedyś był taki teatr, jak pan mówi, teraz nie. Coraz bardziej zbliżamy się do komercji, ale takiego mamy widza. Nie chcę ubliżać elbląskiemu widzowi - cała Warszawa gra komercję, sztuki lekkie, łatwe i przyjemne. Coraz mniej ludzi przychodzi do teatru, żeby pomyśleć, żeby coś wziąć dla siebie i realizować w życiu. Szkoda.
Pozostałe rozmowy:
Leszek Czerwiński
Anna Gryszkiewicz
Mariusz Michalski
Marcin Tomasik
Tomasz Muszyński
Krzysztof Bartoszewicz
Jolanta Tadla
Anna Suchowiecka
Anna Iwasiuta
Jerzy Przewłocki
Teresa Suchodolska-Wojciechowska
Beata Przewłocka
Irena Adamiak
Marta Masłowska
PD